Ślady paznokci wewnątrz trumny. Szczątki zmarłego skulone w kącie krypty, chociaż powinny znajdować się w grobie. Kto kiedykolwiek usłyszał historie osób pochowanych żywcem, rozważy każdy środek ostrożności, żeby tylko nie podzielić ich losu.
Pierwsza pomoc towarzyszy człowiekowi od pierwszej rany, odniesionej podczas polowania lub ucieczki przed drapieżnikiem. Rozwijała się na polach bitew, przy segregacji medycznej (triage), przypisywanej naczelnemu chirurgowi Napoleona Dominique'owi-Jeanowi Larrey, a także podczas pracy załóg punktów sanitarnych oraz lotnych ambulansów zbierających rannych. Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża powstał w 1863 roku w Genewie - jako pokłosie bitwy pod Solferino, w której zginęło ponad 40 tysięcy żołnierzy.
Jednak chociaż najstarszy udokumentowany przypadek skutecznego zastosowania metody usta-usta miał miejsce w 1774 roku, to pierwsza pomoc, jaką znamy dziś, jest wynalazkiem stosunkowo świeżym. Rosyjski chirurg Władimir Oppel podczas I wojny swiatowej zaproponował nowy system leczenia rannych. Według niego pomoc miała być udzielana na każdym etapie kontaktu z rannym, a nie dopiero po przetransportowaniu go do punktu sanitarnego. Na tej podstawie stworzono znany dziś "łańcuch ratunkowy".
Pochowani za życia
Współczesna medycyna oparta na faktach to wytwór ostatnich 180 lat. Wcześniej poruszaliśmy się po omacku, wielokrotnie podejmując tragiczne w skutkach decyzje. Na przykład - leczenie porannych mdłości u ciężarnych kokainą, aplikowanie lewatywy z rtęci syfilitykom lub operowanie niemowląt bez znieczulenia w przeświadczeniu, że nie odczuwają bólu. Ten ostatni przykład to nie standardowa XIX-wieczna makabra, tylko praktyka obowiązująca do 1986 roku. Dzieciom do 18. miesiąca życia nie podawano znieczulenia ani narkozy. A korelację między zgonami kobiet po porodach a tym, że położnicy przychodzili prosto z prosektorium i nie myli rąk, zaczęto zauważać dopiero w 1840 roku.
Nie dziwi więc, że zanim nauczyliśmy się poprawnie rozpoznawać zgon, wieko trumny czasem zamykało się nad osobami znajdującymi się w stanie śmierci klinicznej, w śpiączce lub katatonii. Epidemie i wojny sprzyjały takim pomyłkom.
- Grzebanie żywych niestety się zdarzało. Ocenianie zgonu opierało się na badaniu oznak fizycznych. Metoda dość zawodna, zwłaszcza, gdy zgon stwierdzała osoba niezbyt kompetentna - zauważa Anna Zielińska, archeolożka i autorka strony Historyczne Bzdury.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam