Anika miała 15 lat, kiedy ktoś ją zabił w parku w centrum Łodzi. Prokuratura oskarżyła o tę zbrodnię Leszka Pękalskiego zwanego "bestią z Bytowa". Bezpodstawnie, jak się okazało w czasie procesu. Tajemnicę śmierci Aniki udało się jednak wyjaśnić. Wszystko dzięki temu, że zachował się żółty płaszcz ofiary.
- Wszystko mamy w jednym miejscu. Chodźcie, panowie – rzuciła pracownica Sądu Okręgowego w Słupsku. Za nią przez ciasną klatkę schodową szło dwóch policjantów z Archiwum X. Prowadząca ich kobieta próbowała rozpocząć rozmowę. - W sprawie Pękalskiego było tu już wielu dziennikarzy, prawników, nawet pisarzy. Ale im pokazujemy tylko akta. Do materiału dowodowego dostępu nie ma nikt – opowiadała.
Jarzeniówka rozświetliła rzędy regałów. Stały w dużym pomieszczeniu w sądowej piwnicy.
- Tamte dwie półki to sprawa Pękalskiego – wskazała ręką.
- Dowody ze wszystkich wątków tam są? Wszystkie zabójstwa, zmieszane ze sobą? – dopytywali policjanci.
W odpowiedzi usłyszeli, żeby nie narzekali. W końcu do większości z zalegających na półkach biustonoszy, ubłoconych płaszczy i bluzek z ciemnobrązowymi plamami krwi miał już nikt i nigdy nie wracać. To dowody w sprawach prawomocnie osądzonych.
Problem w tym, że oskarżonemu - w tym wypadku Leszkowi Pękalskiemu - początkowo przypisano popełnienie 17 zbrodni, ale ostatecznie udowodniono tylko jedną.
- No to szukamy – ruszył w kierunku półek nadkomisarz Maciej Banasiak.
Jest po czterdziestce, w policji od 19 lat, z czego znaczną część zajmował się zabójstwami. Koledzy mówią, że ma "dobre ręce" - przydzielone mu sprawy zazwyczaj kończyły się wskazaniem sprawcy. Tym razem poziom trudności był postawiony znacznie wyżej.
Policjant czytał zamieszczone w aktach sprawy opisy elementów odzieży, które w dniu śmierci w 1989 roku miała na sobie 15-letnia Anika. W czasie poszukiwań funkcjonariusze musieli przejrzeć dziesiątki pudeł: w niektórych była bielizna ofiar, w innych sterta noży kuchennych. W końcu policjanci znaleźli to, po co przyszli: płaszcz ofiary zabójstwa. Do późniejszych badań zabezpieczyli też jej majtki, bluzkę i biustonosz, którym zabójca udusił nastolatkę.
Zabezpieczanie materiału dowodowego zazwyczaj odbywa się w ochronnych kombinezonach, żeby nie dopuścić do przypadkowego "zabrudzenia" materiału śladami pochodzącymi od policjantów. W przypadku spraw sprzed kilku dekad takie środki ostrożności nie były wymagane. Na przestrzeni lat dowody i tak były dotykane wielokrotnie: przy okazji remontów, przeprowadzek, awarii ciepłowniczych.
Policjanci byli przekonani, że wśród sterty starych dowodów znajdą odpowiedź na pytanie, kto odpowiada za śmierć młodej dziewczyny zabitej w nocy z 29 na 30 sierpnia w łódzkim parku imienia Kilińskiego.
Nie mylili się.
Tamten dzień
Anika (właściwie Aneta, ale w praktyce nikt tego imienia nie używał) była trudną nastolatką. Pod koniec wakacji w 1989 roku miała już na koncie pobyt w poprawczaku za udział w napaści na taksówkarza. Obracała się w towarzystwie buntowników, których świat kręcił się wokół imprez i alkoholu. Ze zdjęć, które już po jej śmierci publikowały gazety, spogląda ładna, krótko ostrzyżona dziewczyna z jeszcze niemal dziecięcym wyrazem twarzy. W towarzystwie była odbierana jako osoba twarda i bardzo pewna siebie.
29 sierpnia, około południa, była widziana na jednym z łódzkich bazarów. W aktach sprawy można wyczytać, że sprzedała tam radiomagnetofon, który wyniosła z domu. Potem zahaczyła o kilka imprez – ostatnich w jej życiu: najpierw piła wódkę na ulicy Tuszyńskiej, wieczorem poszła z grupą do jednego z mieszkań przy Przybyszewskiego.
Było po północy, kiedy w towarzystwie trzech starszych od siebie kolegów - Bernarda K., Sławomira L. i Pawła N. - wyszła w kierunku kamienicy przy ulicy Sterlinga, gdzie mieszkał jeden z imprezowiczów. Bernard K. był już pijany, chciał iść spać. Do domu pomógł mu wrócić Sławomir L. Kiedy L. wyszedł, Aniki i Pawła już nie było przed kamienicą. Gdzie poszli?
Wszyscy trzej mężczyźni pamiętali, że Anika bardzo chciała odwiedzić byłego chłopaka w jednej z kamienic. Paweł N. twierdził, że zaprowadził ją do wskazanego mieszkania, ale na miejscu otworzyła im babcia owego chłopaka i - tak twierdził N. - skrzyczała ich za zbyt późne odwiedziny. Z jakiegoś powodu starsza kobieta nigdy nie została przesłuchana przez ówczesnych śledczych. Dlatego nie ma pewności, czy Anika i Paweł faktycznie tam dotarli.
Paweł - jak zeznawał potem - chciał odprowadzić Anikę do domu. Na wysokości kina Polonia przy ulicy Narutowicza stało się jednak coś dziwnego – zaczepił on przechodnia, prosząc o ogień. Towarzysząca mu dziewczyna miała wtedy oddalić się od niego i podejść do jakiegoś mężczyzny. Rzekomo miał on 20-30 lat i ubrany był w dżinsową kurtkę.
Paweł zarzekał się, że widząc dziewczynę w nieznajomym towarzystwie, zdecydował się pójść do domu. Wtedy - jak twierdził - widział Anikę po raz ostatni.
Następnego dnia rano roznegliżowane ciało piętnastolatki znalazł przypadkowy przechodzień. Jeszcze zanim w mieście rozeszła się informacja o brutalnym zabójstwie i zgwałceniu, Paweł N. pojawił się w mieszkaniu, w którym mieszkał ze swoją matką, zabrał rzeczy i rzucił krótko, że zgłasza się do wojska. Natychmiast. Odwiedził jeszcze mieszkanie swojej partnerki, która niedawno urodziła mu syna i przekazał tę samą wiadomość.
Wojskowa Komisja Uzupełnień od kilku miesięcy ścigała go - jako niepracującego i nieuczącego się - żeby stawił się w jednostce celem odbycia zasadniczej służby wojskowej. Tamtego dnia, w środę, 30 sierpnia 1989 roku - jeszcze na potężnym kacu - został aresztowany przez Prokuraturę Garnizonową w Łodzi i przewieziony do aresztu, gdzie czekał na proces za uchylanie się od odbywania służby wojskowej.
Zapłakana matka jego dziecka nie mogła w to uwierzyć - przecież dopiero co szwagier załatwił mu pracę. Rodzina wreszcie miałaby za co żyć.
Uwaga
Nadkomisarz Maciej Banasiak po przeczytaniu kilkuset stron akt w sprawie zabójstwa Aniki od razu był przekonany, że nagła zmiana planów życiowych Pawła N. była związana ze śmiercią piętnastolatki.
Do takich samych wniosków doszli ówcześni śledczy. N. został włączony do grona osób podejrzewanych o dokonanie zabójstwa. Na jednej z pożółkłych stron prokuratorskich akt Banasiak przeczytał, że od Pawła N. pobrano próbki biologiczne i porównano je z wymazem z miejsc intymnych zabitej dziewczyny. Wynik rozczarował śledczych: Paweł N. nie może być zabójcą, bo ślady biologiczne pochodzą z "innej grupy populacyjnej".
- Przez lata pracy przy starych sprawach nauczyłem się, że do tak jednoznacznych opinii biegłych badających ślady trzeba podchodzić z gigantycznym dystansem. To trochę tak, jakby ktoś na szesnastobitowym Commodore czy Atari [modele komputerów z lat 80. ubiegłego wieku] sporządził portret pamięciowy sprawcy i na tej podstawie wyłączył kogoś z kręgu podejrzanych – opowiada Banasiak.
Pod koniec lat 80. badania biologiczne stosowane w kryminalistyce polegały na tym, że ustalano grupę krwi osoby, której ślad biologiczny zabezpieczono. Określano także, czy zabezpieczony ślad jest krwią ludzką, śliną ludzką czy też spermą. Tylko tyle.
A jak jest obecnie?
Pięć procent
- Ślady - jak było przed laty - nie służą już do tego, żeby wykluczyć kogoś z grona podejrzanych. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że obecnie - zamiast wykluczenia - osoba jest wskazywana. Po porównaniu profilu DNA możemy z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, kto pozostawił swój ślad biologiczny na miejscu przestępstwa, a co za tym idzie, kto może być jego sprawcą – mówi podinspektor Ewa Kadyjewska z zakładu biologii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
To ona współpracowała ze specjalnym zespołem Komendy Głównej Policji, który w 2017 roku wrócił do niewyjaśnionych zbrodni przypisywanych kiedyś Pękalskiemu. Grupa przeanalizowała akta kilkudziesięciu zabójstw i wybrała dwanaście, w których użycie nowoczesnych metod badań dowodów mogło rzucić nowe światło na sprawę.
- Czasami ludzie widzą to tak, że "policja wrzuca stare dowody do komputera". A to tak nie działa, niestety. Praca przy sprawach z Archiwum X to zadanie dla bardzo dociekliwych i cierpliwych – opowiada.
Dlaczego? Bo na każdym etapie może pojawić się coś, co sprawi, że rozwiązanie starej zagadki będzie niemożliwe. Policjantka - rozszyfrowując inną sprawę - dowiedziała się o niezbadanym dotąd swetrze zabezpieczonym na ciele ofiary.
Oczyma wyobraźni widziała już, z której części rękawa pobierze próbkę ciemnobrunatnych plam (zapewne po krwi), o których przeczytała w aktach. Wspomina swoją ekscytację, kiedy w końcu do policyjnego laboratorium przyszło zaplombowane pudło ze swetrem. Kiedy je otworzyła, zobaczyła stertę wełny. Drzwi do wskazania zabójcy na dobre zamknęły mole.
- Często jest i tak, że najlepsze i najbardziej obiecujące miejsca występowania śladów biologicznych są naruszone przez kryminalistyków wykonujących badania wiele lat temu, którzy używali metod wymagających dużej ilości materiał badawczego. Obecnie możemy przebadać tylko "pozostałości" takich śladów, co jest dużym wyzwaniem nawet dla doświadczonego biegłego – tłumaczy policyjny ekspert.
Po lekturze akt zabójstwa Aniki zwróciła uwagę na żółty płaszcz. Zwłoki nastolatki były ułożone tak, że sprawca najpewniej zgwałcił ją, kiedy leżała ona na płaszczu. Na zdjęciach z miejsca zbrodni podinspektor Kadyjewska zobaczyła plamy na wewnętrznej części poszewki. Dokładnie tam, gdzie szukałaby śladów biologicznych gwałciciela.
Oznaczanie profilu DNA polega na pobraniu próbki śladu i poddaniu go wieloetapowym badaniom. Po zakończeniu trwającego kilkanaście godzin procesu można stwierdzić, czy dla danego śladu udało się oznaczyć kod genetyczny i czy jest on pełny, czy tylko częściowy.
- Smutna prawda jest taka, że z dowodów pobieranych w tak starych sprawach najczęściej się to nie udaje. Powiedziałabym, że skuteczność takich działań oscyluje w granicach pięciu procent – przyznaje Ewa Kadyjewska.
Klucz
Tutaj też na początku się nie udawało. W międzyczasie policjantka szukała śladów kontaktowych na biustonoszu, którym sprawca udusił Anikę. Niestety, również bez przełomu. Ten nastąpił dopiero po blisko 40 godzinach mrówczej pracy i sprawdzeniu wielu miejsc na płaszczu.
Jedna z plam zawierała pełny kod genetyczny mężczyzny. Co więcej, dzięki zastosowaniu odpowiedniej metody izolacji DNA, z dużym prawdopodobieństwem można było stwierdzić, że to plama po spermie.
- Chociaż po latach nasienie ulega degradacji, pozyskany kod pochodził najpewniej z główek plemników – mówi policyjny ekspert.
Oznaczenie kodu genetycznego było olbrzymim sukcesem. Następnym krokiem było ustalenie, do kogo on należy. Najłatwiej byłoby znaleźć Pawła N. i pobrać od niego próbkę DNA do porównania. Tyle że było to niemożliwe. Mężczyzna zmarł w 2015 roku.
Dobra wiadomość jednak była taka, że Paweł N. ma dziecko – czyli można było przeprowadzić badania porównawcze. Jeszcze lepsza wiadomość była taka, że to syn. Policyjni eksperci mogli zatem przeprowadzić badania chromosomu Y. To sprawiało, że wynik badania porównawczego nie będzie zostawiał żadnych wątpliwości.
Nie minęło kilkanaście godzin od odtworzenia profilu DNA zabójcy Aniki, kiedy Maciej Banasiak stał pod drzwiami mieszkania w łódzkiej kamienicy. Tej, w której mieszka obecnie dawna partnerka Pawła N. i matka jego syna.
Policjant nacisnął guzik dzwonka. Kiedy usłyszał krzątaninę z drugiej strony, przedstawił się i dodał, że jest z policji. Poprosił o otwarcie drzwi.
- A do kogo? – zapytał kobiecy głos.
- Jak to, do kogo? Otwierać! – odparł zdziwiony.
- No, w jakiej sprawie? – kontynuowała kobieta przez drzwi.
- Przecież nie będę na klatce mówił, żeby wszyscy słyszeli!
Zamek w drzwiach przekręcił się. Policjantowi niepewnie przyglądała się kobieta w średnim wieku.
- Ja do pani syna. Sprawę mamy. Spokojnie, nic złego się nie dzieje – powiedział na progu Banasiak. Wiedział, że syn Pawła N. ma na koncie kilka oszustw internetowych. Spodziewając się kolejnych tarapatów, matka próbowała go chronić:
- Nie ma go – powiedziała sucho.
- Kiedy będzie?
- Nie wiem.
Policjant, chcąc uspokoić kobietę, opowiedział, że zajmuje się badaniem spraw sprzed lat. - Teraz jest taka technika, że możemy wykluczać osoby, które kiedyś były podejrzewane – oznajmił.
Kobieta, wyraźnie uspokojona, przerwała mu. - A... chodzi o Pawła. Paweł… głupi był, głupi. Lubił pić i się w końcu zapił – powiedziała. Z jej relacji wynikało, że po nagłej decyzji o pójściu do wojska (kobieta do teraz nie łączyła tego ze śmiercią Aniki) związek się rozpadł.
- Syn go nawet nie znał – przyznała.
Drzwi znowu skrzypnęły. W przedpokoju pojawił się młody chłopak, któremu też na sercu zrobiło się lżej, kiedy usłyszał, że policyjna sprawa dotyczy ojca, a nie jego. Maciej Banasiak miał przy sobie wymazówkę. Kiedy tylko syn Pawła N. zgodził się na pobranie próbki DNA z wewnętrznej części policzka, zrobił to od razu.
Bez wiedzy
Porównywanie DNA znalezionego na płaszczu Aniki z DNA pobranym z policzka syna Pawła N. przebiegało dwuetapowo:
- Zaczęliśmy od przeprowadzenia badania w kierunku pokrewieństwa. Potem przeprowadziliśmy badanie w kierunku analizy markerów w profilu DNA obu mężczyzn – informuje podinspektor Ewa Kadyjewska z zakładu biologii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
Wnioski były następujące: na płaszczu Aniki z całą pewnością było DNA ojca mężczyzny, od którego pobrano wymaz.
Zagadka rozwiązana.
- Wiedzieliśmy z całą pewnością, że sprawca jest już w grobie. Tak samo jak jego ofiara – mówi policjantka.
Jak to jednak możliwe, że policyjne laboratorium przed laty wykluczyło Pawła N. jako sprawcę? Podinspektor Kadyjewska zaznacza, że prawdy pewnie już się nie dowiemy. Podejrzewa jednak, że wszystko przez małą dokładność ówczesnych badań, a co za tym idzie, dużą możliwość pomyłki.
- Jestem przekonana, że raczkujące praktyki badania śladów biologicznych w tamtym czasie doprowadziły do uniewinnienia wielu winnych i przyczyniły się do skazania wielu niewinnych. Tak było między innymi w przypadku Tomasza Komendy – zaznacza.
- Jak rodzina Pawła N. zareagowała na wiadomość, że ich mąż i ojciec pochowany przed laty odpowiada za zabójstwo Aniki? – pytam nadkomisarza Macieja Banasiaka.
- Nie zareagowali, bo nic o tym nie wiedzą. Śledztwo zostało umorzone przez prokuraturę w związku ze śmiercią podejrzewanego. Na tym sprawa się kończy – odpowiada policjant.
Bezkarni
Sprawa śmierci Aniki z Łodzi była rozpatrywana na początku 1996 roku przez Sąd Okręgowy w Słupsku. Według prokuratury, za tą zbrodnią i szesnastoma innymi stał Leszek Pękalski. "Wampir z Bytowa" jednak został uniewinniony od zarzutu zabójstwa piętnastolatki. Jak przyznaje nadkomisarz Maciej Banasiak – nie ma się co dziwić.
- Na dwa dni przed zabójstwem Aniki Pękalski trafił do szpitala w Bytowie po nieudanej próbie samobójczej. Był w ciężkim stanie, hospitalizowany kilkaset kilometrów od Łodzi. W dokumentacji medycznej są raporty z jego pobytu na oddziale 27 i 28 sierpnia. Dokumentacja z pozostałych dni z jakiegoś powodu wyparowała – mówi policjant.
W zabezpieczonej dokumentacji nie ma też wypisu ze szpitala, dlatego nie wiadomo, kiedy Pękalski już nie był pacjentem słupskiej lecznicy. W aktach są za to relacje mężczyzny, który z Pękalskim siedział w szpitalnej sali. W czasie rozmowy z prokuratorem przypomniał sobie, że Pękalski "stał się nagle pobudzony" i "sprawiał wrażenie, jakby szykował się do drogi".
- Z perspektywy czasu rozumowanie śledczych wygląda po prostu absurdalnie. Musieli mieć przecież świadomość, że to jest przepychanie sprawy kolanem, bez podstawowej analizy przyczynowo-skutkowej, bez sprawdzenia, jak bardzo prawdopodobne są pewne okoliczności. Nic dziwnego, że zdecydowaną większość ustaleń w akcie oskarżenia sąd po prostu przekreślił – podkreśla policjant.
W czasie procesu Leszka Pękalskiego akt oskarżenia rozsypał się w drobny mak. Ostatecznie skazano go za jedno zabójstwo. W sprawie innych zbrodni roiło się od błędów: Pękalski podczas wizji lokalnych nie był w stanie pokazać, gdzie doszło do zbrodni, ani gdzie ukrył ciało. Myliły mu się narzędzia zbrodni i dane ofiary. Pod koniec śledztwa napisał do sądu pismo, w którym podkreślał, że do przyznawania się do kolejnych zbrodni namawiali go policjanci. W zamian - jak pisał - obiecywali mu, że nie zostanie skazany na śmierć. Dawali mu też wino, papierosy i słodycze.
- Przypisywanie Pękalskiemu zbrodni, których nie mógł popełnić, sprawiło, że sprawcy wielu zabójstw mu przypisywanych byli bezkarni - komentuje Banasiak.
Wyścig z czasem
Policjant dodaje, że sprawy takie jak Aniki, sprzed blisko trzydziestu lat, muszą być priorytetem dla policjantów z Archiwum X:
- Musimy ścigać się ze ścianą zapomnienia, która zamyka możliwości działania wobec sprawców zbrodni sprzed 30 lat. Ich sprawy bowiem stają się przedawnione. Po tym czasie jesteśmy bezsilni. Nie możemy nic zrobić, nawet jeżeli sprawca przyszedłby do nas i z uśmiechem oznajmił, że to jego szukamy - kończy policjant.
Dialogi z sądowej piwnicy oraz domu partnerki Pawła N. powstały na podstawie relacji nadkomisarza Macieja Banasiaka. Policja wróciła do sprawy zabójstwa Aniki w 2018 roku. W styczniu 2021 oficjalnie poinformowała o wykryciu sprawcy i umorzeniu postępowania ze względu na śmierć podejrzanego.
Autorka/Autor: Bartosz Żurawicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź