Wajda, Łoziński, Bajon, Zamachowski, Popek, Kukulska, Kobro, Strzemiński, Baumgart, Quebonafide i morderca z Sosnowca związani są z Koluszkami.
W nocy z całodobowej poczty w Katowicach nadana została przesyłka polecona do hostelu w Monachium. Adres był nieprawidłowy, nadawca nie istniał.
W kopercie bąbelkowej znajdował się telefon komórkowy kobiety z Sosnowca, która kilka godzin wcześniej zaginęła i do dzisiaj jej nie odnaleziono. Komórka miała wyczyszczoną pamięć, nie było na niej żadnych śladów. Ale na kopercie znaleziono odciski palców policjanta, męża zaginionej.
Policjant od początku był w kręgu podejrzeń. Śledczy sprawdzili jego komputer i w historii wyszukiwań znaleźli hasło "całodobowa poczta w Katowicach". Gdy tam dotarli, komórka dawno poszła w świat.
Ale przesyłki nie giną, w każdym razie nie tak szybko. Ta, odnaleziona po ośmiu miesiącach od nadania, doprowadziła do skazania policjanta za zabójstwo żony. Dowód zbrodni leżał w magazynie pocztowego wydziału przesyłek niedoręczalnych w Koluszkach. To jedyne takie miejsce w Polsce.
Łoziński: nie wolno im nikomu ujawniać, co wyczytały
Wysyłam do Poczty Polskiej pierwszy mail z prośbą o możliwość wizyty w tym wydziale. Skoro filmowcy tam weszli - uzasadniam - dlaczego ja nie mogłabym?
- Zaczęło się od tego, że Wajda przyniósł mi maleńki wycinek z gazety - bo on czytał wszystko - w którym było napisane, że w Polsce, wśród miliona przesyłek niedoręczalnych, rocznie jest pięć, sześć listów do Pana Boga. Powiedział: "jak ty nie zrobisz z tego filmu, to ja się nie znam na kinie" - tak Marcel Łoziński wspomina pracę nad filmem "Poste restante" z 2008 roku.
Najważniejszą scenę kręcił w Koluszkach. Ekipa filmowa przygotowała źle zaadresowane listy - prawdziwe, ale wzięte z książek i czasopism. Bo na faktycznie przysłane musieliby "nie wiadomo jak długo czekać" i mieli "mało taśmy". Przepisane ręcznie, zaklejone, ostemplowane, podrzucili na pocztę w tajemnicy przed pracownikami, żeby wywołać autentyczne emocje.
Łoziński: - W pokoiku siedzi pięć, sześć pań. Otwierają każdą kopertę i szukają w środku ewentualnych wskazówek, które pomogłyby im te listy gdzieś skierować. A nuż pojawi się jakiś znak, ulica, kod, "zadzwoń do wujka pod ten numer". Muszą to robić bardzo uważnie. Czytają, wzruszają się, zastanawiają, przeżywają i tajemnica jest w tym. Nie wolno im nikomu ujawnić, co wyczytały. Dla nich każdy list jest ważny - to mnie ujęło. Rany boskie, wyobrażam sobie, ile one naczytały się straszliwych treści. I nagle ukazuje się list do Pana Boga. Młoda pracownica nie wytrzymuje i pokazuje go koleżankom. Jak mieliśmy tę scenę, to wiedzieliśmy, że mamy film.
Bajon: stacja w środku niczego
Peron drugi. Największy w Polsce, większy od boiska do piłki nożnej. Wysiadam z pociągu Bielsko-Biała - Olsztyn. Na jednym końcu wejście do tunelu, na drugim - dworzec.
- W barze na peronie był tak dobry schabowy, że Wajda, jeszcze w czasach, gdy uczył w Łodzi, przyjeżdżał do Koluszek tylko po to, żeby zjeść schabowego. To są wspomnienia profesorów z łódzkiej filmówki, którzy na tego schabowego z Wajdą jeździli - opowiada Adrian Kut, autor książki "Historia Koluszek 1386 - 1949".
Ale to był inny dworzec, XIX-wieczny. W latach 60. wyburzyli go i postawili nowy.
- Zachciało się sylwestra w Warszawie - narzeka kobieta w futrze. - Mamy jeszcze pociąg z Krakowa, z Wrocławia - przymila się mąż. - Pociąg z Jeleniej Góry do Warszawy Wschodniej… - to megafon. Nim zagłuszy go muzyka, zdąży zapowiedzieć pięć pociągów do Warszawy, osobowy ze Skierniewic do Łodzi Fabrycznej i ekspres Praga - Moskwa. Jest zima stulecia. Śnieg zasypał tory. Podróżni nie dotrą na zabawy sylwestrowe. Schodzą się na dworzec ze wszystkich pociągów. Zaczyna się "Bal na dworcu w Koluszkach". Film Filipa Bajona, w którym pierwszy raz zobaczyłam to miejsce.
Tyle że w Koluszkach nie powstała żadna scena. Wnętrze wiernie odtworzono w studio i prószono styropianem. Była zima 1988 roku, wyjątkowo bezśnieżna.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam