|

"Stacja pośrodku niczego". Na schabowego przyjeżdżał Wajda, Quebonafide kręcił teledyski

Stacja Koluszki - obraz Jarosława Szewczyka "Technokreacja II", akryl na płótnie, 2020 rok
Stacja Koluszki - obraz Jarosława Szewczyka "Technokreacja II", akryl na płótnie, 2020 rok
Źródło: Jarosław Szewczyk

Wajda, Łoziński, Bajon, Zamachowski, Popek, Kukulska, Kobro, Strzemiński, Baumgart, Quebonafide i morderca z Sosnowca związani są z Koluszkami.

Artykuł dostępny w subskrypcji

W nocy z całodobowej poczty w Katowicach nadana została przesyłka polecona do hostelu w Monachium. Adres był nieprawidłowy, nadawca nie istniał.

W kopercie bąbelkowej znajdował się telefon komórkowy kobiety z Sosnowca, która kilka godzin wcześniej zaginęła i do dzisiaj jej nie odnaleziono. Komórka miała wyczyszczoną pamięć, nie było na niej żadnych śladów. Ale na kopercie znaleziono odciski palców policjanta, męża zaginionej.

Policjant od początku był w kręgu podejrzeń. Śledczy sprawdzili jego komputer i w historii wyszukiwań znaleźli hasło "całodobowa poczta w Katowicach". Gdy tam dotarli, komórka dawno poszła w świat.

Ale przesyłki nie giną, w każdym razie nie tak szybko. Ta, odnaleziona po ośmiu miesiącach od nadania, doprowadziła do skazania policjanta za zabójstwo żony. Dowód zbrodni leżał w magazynie pocztowego wydziału przesyłek niedoręczalnych w Koluszkach. To jedyne takie miejsce w Polsce.

Łoziński: nie wolno im nikomu ujawniać, co wyczytały

Wysyłam do Poczty Polskiej pierwszy mail z prośbą o możliwość wizyty w tym wydziale. Skoro filmowcy tam weszli - uzasadniam - dlaczego ja nie mogłabym?

- Zaczęło się od tego, że Wajda przyniósł mi maleńki wycinek z gazety - bo on czytał wszystko - w którym było napisane, że w Polsce, wśród miliona przesyłek niedoręczalnych, rocznie jest pięć, sześć listów do Pana Boga. Powiedział: "jak ty nie zrobisz z tego filmu, to ja się nie znam na kinie" - tak Marcel Łoziński wspomina pracę nad filmem "Poste restante" z 2008 roku.

Najważniejszą scenę kręcił w Koluszkach. Ekipa filmowa przygotowała źle zaadresowane listy - prawdziwe, ale wzięte z książek i czasopism. Bo na faktycznie przysłane musieliby "nie wiadomo jak długo czekać" i mieli "mało taśmy". Przepisane ręcznie, zaklejone, ostemplowane, podrzucili na pocztę w tajemnicy przed pracownikami, żeby wywołać autentyczne emocje.

Łoziński: - W pokoiku siedzi pięć, sześć pań. Otwierają każdą kopertę i szukają w środku ewentualnych wskazówek, które pomogłyby im te listy gdzieś skierować. A nuż pojawi się jakiś znak, ulica, kod, "zadzwoń do wujka pod ten numer". Muszą to robić bardzo uważnie. Czytają, wzruszają się, zastanawiają, przeżywają i tajemnica jest w tym. Nie wolno im nikomu ujawnić, co wyczytały. Dla nich każdy list jest ważny - to mnie ujęło. Rany boskie, wyobrażam sobie, ile one naczytały się straszliwych treści. I nagle ukazuje się list do Pana Boga. Młoda pracownica nie wytrzymuje i pokazuje go koleżankom. Jak mieliśmy tę scenę, to wiedzieliśmy, że mamy film.

Bajon: stacja w środku niczego

Peron drugi. Największy w Polsce, większy od boiska do piłki nożnej. Wysiadam z pociągu Bielsko-Biała - Olsztyn. Na jednym końcu wejście do tunelu, na drugim - dworzec.

- W barze na peronie był tak dobry schabowy, że Wajda, jeszcze w czasach, gdy uczył w Łodzi, przyjeżdżał do Koluszek tylko po to, żeby zjeść schabowego. To są wspomnienia profesorów z łódzkiej filmówki, którzy na tego schabowego z Wajdą jeździli - opowiada Adrian Kut, autor książki "Historia Koluszek 1386 - 1949".

Ale to był inny dworzec, XIX-wieczny. W latach 60. wyburzyli go i postawili nowy.

Dworzec w Koluszkach, przeznaczony do wyburzenia
Dworzec w Koluszkach, przeznaczony do wyburzenia
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

- Zachciało się sylwestra w Warszawie - narzeka kobieta w futrze. - Mamy jeszcze pociąg z Krakowa, z Wrocławia - przymila się mąż. - Pociąg z Jeleniej Góry do Warszawy Wschodniej… - to megafon. Nim zagłuszy go muzyka, zdąży zapowiedzieć pięć pociągów do Warszawy, osobowy ze Skierniewic do Łodzi Fabrycznej i ekspres Praga - Moskwa. Jest zima stulecia. Śnieg zasypał tory. Podróżni nie dotrą na zabawy sylwestrowe. Schodzą się na dworzec ze wszystkich pociągów. Zaczyna się "Bal na dworcu w Koluszkach". Film Filipa Bajona, w którym pierwszy raz zobaczyłam to miejsce.

Tyle że w Koluszkach nie powstała żadna scena. Wnętrze wiernie odtworzono w studio i prószono styropianem. Była zima 1988 roku, wyjątkowo bezśnieżna.

Zapowiedzi można by nagrywać tutaj, dzisiaj. Tory rozchodzą się z Koluszek na cztery strony świata. Dziennie odjeżdża stąd ponad 130 pociągów. A na dworcu pusto. Kasy zabite płytą pilśniową. Schody na piętro zamknięte kratą na kłódkę. Między zapowiedziami słychać ptaki. Zakopane - kra - Białystok - kra - Olsztyn - kra, kra, kra…

Dworzec w Koluszkach, przeznaczony do wyburzenia
Dworzec w Koluszkach, przeznaczony do wyburzenia
Źródło: Malgorzata Goślińska / TVN24

- Stacja w środku niczego - mówi Bajon.

Jeżdżąc pociągiem z Warszawy do Łodzi, przesiadał się w Koluszkach, jak mu uciekł bezpośredni. Spędzał wtedy w tym mieście minutę.

Marcel Łoziński mijał Koluszki pociągiem w latach 1967-1969 w drodze na studia do łódzkiej filmówki. - Koluszki to była nasza zmora - wspomina.

Zdarzało się, że w pociągu zdawali egzamin u profesorów, którzy też dojeżdżali z Warszawy. - Pamiętam egzamin z historii sztuki u profesor Krystyny Zwolińskiej. Ona mnie przepytuje, dojeżdżamy do Koluszek i ja mówię: "Pani profesor, strasznie panią przepraszam, ale na chwileczkę muszę wyjść i nie obiecuję, że wrócę. Może w szkole się spotkamy albo w drodze powrotnej".

Nie mówili profesorom, dlaczego przerywają egzamin, bo nie wypadało. To by było nieeleganckie. Zresztą profesorowie świetnie się orientowali, o co chodzi.

- Jeździliśmy na tak zwaną "zrzutę" - wyjaśnia Łoziński. - Nie było nas stać na bilety. Zrzucaliśmy się po parę złotych i dawaliśmy konduktorowi po cichu. Znaliśmy wszystkich konduktorów. Ale w Koluszkach wsiadali rewizorzy. Byli nieprzebłagalni.

Jeśli w Koluszkach wsiadał rewizor, studenci wysiadali i czekali na kolejny pociąg. Siedzieli, rozmawiali, czasem pili piwo, nie wychodzili z peronu. Przy "Poste restante" Łoziński pracował w Koluszkach kilka dni. Nie wyszedł z poczty do miasteczka. - Koluszki kompletnie mnie nie interesowały - przyznaje.

Ponad milion ludzi rocznie, ponad trzy tysiące dziennie przejeżdża koleją przez miasteczko trzynastotysięczne.

Szukam hotelu. - Nie ma - przyznaje burmistrz Koluszek Waldemar Chałat. - Nie jesteśmy miastem turystycznym i nie aspirujemy do takiego miana. Nie mamy tylu atrakcji, żeby ktoś przyjechał do nas na tydzień i fajnie spędził czas - tłumaczy.

Słońce wstaje nad budynkiem z rampą przy bocznicy. To poczta.

Poczta w Koluszkach, widok z dworca o zachodzie słońca
Poczta w Koluszkach, widok z dworca o zachodzie słońca
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

Tajemnice przedsiębiorstwa po raz pierwszy

"Niestety nie możemy przychylić się do prośby pani redaktor" - odpisuje Poczta Polska. Powód: tajemnica przedsiębiorstwa. Pracownicy nie mogą wystąpić przed kamerą.

Proszę o wejście bez kamery. Nie będę robić zdjęć ani rozmawiać z pracownikami. Chcę tylko zajrzeć do środka.

Poczta w Koluszkach, widok od strony parku
Poczta w Koluszkach, widok od strony parku
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

Strzemiński tworzył w Koluszkach unizm, Quebonafide - teledyski

Przejście podziemne na dwie strony miasta: wschód i zachód, 134 metry pod peronami. Torowisko dzieli Koluszki na połowę, ale najpierw były tory, a potem wyrosły domy, kamieniczki, bloki. Wyrosło miasteczko kolejarzy, potem ściągało ludzi do pracy w odlewni żeliwa, a po jej upadku - do strefy ekonomicznej. Koluszkowianie pierwsi wiedzą, kiedy zdrożeje benzyna - do tutejszej bazy paliw, największej w Polsce, ustawiają się wtedy kolejki cystern.

Przejście pod peronami w Koluszkach, jedno z najdłuższych w Polsce
Przejście pod peronami w Koluszkach, jedno z najdłuższych w Polsce
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

- Zaskoczyło mnie w Koluszkach, że w takim niewielkim mieście, które stało kolejnictwem, a teraz stoi przemysłem chemicznym, jest tylu artystów - opowiada Ewa Cieniak, graficzka rodem z Koluszek. Dokonała tego odkrycia, gdy w 2021 roku realizowała tutaj projekt "Panorama miasteczka". Wśród ponad setki ludzi związanych z Koluszkami, których portrety wyhaftowała na 21-metrowym płótnie, uwieczniła: aktorkę, ilustratorkę, projektantkę mody plus size, choreografkę, saksofonistkę, trębacza, basistę, małżeństwo wokalistów, operatora telewizyjnego, trzy fotografki.

Panorama miasteczka - projekt artystyczny Ewy Cieniak
Źródło: Koncepcja filmu: Ewa Cieniak i Arek Rataj; zdjęcia: Ewa Cieniak Maria Cieniak, Maja Nowakowska, Arek Rataj; dźwięk: Arek Rataj; muzyka: Lobo Loco - Pianoman is not Sam

Na płótnie są: Mateusz Winkiel, reżyser i producent filmowy, który prowadzi w Koluszkach studio nagrań, Marta Motyl, historyczka sztuki, autorka książek erotycznych, Jarek Szewczyk, artysta intermedialny, i wreszcie najbardziej znane małżeństwo polskich artystów awangardowych: Władysław Strzemiński i Katarzyna Kobro. W czasie pobytu w Koluszkach - w latach 1927-1931 - Strzemiński stworzył teorię unizmu w malarstwie abstrakcyjnym. Uczył rysunku w tutejszym gimnazjum. Bywali wtedy u niego Julian Przyboś i Tadeusz Peiper, a Piet Mondrian przysyłał listy.

- Miał stąd dobry dojazd do Warszawy i do Łodzi, dlatego wynajął mieszkanie w Koluszkach, zresztą blisko dworca - mówi Jarek Szewczyk.

Do Łodzi pociąg jedzie 15 minut, do Warszawy - niecałą godzinę, co pół godziny, bezpośredni.

- Dzięki łatwości połączeń z innymi miastami mieszkańcy Koluszek są otwarci. Nie kiszą się we własnym sosie. Wyjeżdżają do innych, zapraszają innych do siebie. Moi rówieśnicy szybko wychodzili ze swojego środowiska. Wybierali liceum w Łodzi, bo nie musieli obciążać dojazdami rodziców, mogli dojechać sami - mówi Marta Motyl.

Mateusz Winkiel: - Dwa lata temu przyjechał do nas pociągiem Kuba z Ciechanowa. Młody, miły, skromny raper. Nie znałem go, bo nie za bardzo interesowałem się taką muzyką. Potem się okazało, że to Quebonafide, teraz jedna z największych gwiazd polskiej sceny hiphopowej.

- Głównym artystą związanym z Koluszkami jest Popek, nagrał u nas dwie całe płyty. Natalia Kukulska robiła próby z zespołem, Artur Andrus nagrywał sceny do teledysku - wymienia producent. - Przewinęli się u nas: Red Lips, Ewelina Lisowska, Borixon, Czesław Mozil, Damian Ukeje, Zespół Hunter, Lipali, Katarzyna Groniec, Sokół, Gibs, Czadomen, Wac Toja, Malik Montana, Mr. Polska, Vienio, Kamil Bednarek, zespół Enej.

- Można ich było spotkać w knajpie naprzeciw studia - mówi Szewczyk.

Motyl: - Z drugiej strony jest tu dużo natury, łatwiej się skupić, nie ma rozpraszaczy.

Pół roku temu wyprowadziła się do Warszawy - z powodów miłosnych. Wcześniej myślała o zamieszkaniu w Łodzi, żeby nie musieć dojeżdżać do teatru, galerii, większej biblioteki. - W moim pokoleniu - jestem rocznik '89 - była jeszcze tendencja, żeby wyjeżdżać do dużego miasta. Teraz jest tendencja do lokalności. Ludzie chcą czerpać z miejsca, gdzie żyją, być z niego dumni, a nie się wstydzić. Coraz głośniej się mówi się o małych miasteczkach - twierdzi pisarka.

Adrian Kut od liceum bada dzieje Koluszek, rozmawia z najstarszymi mieszkańcami, tworzy z rówieśnikami muzeum tego miasta (na razie wirtualne) i oprowadza po swojej gminie jednodniowych turystów. Ma 27 lat, w 2018 roku został radnym. - Jak ktoś szuka pracy w naszym mieście, to zakłady muszą się o niego bić. Nie ma bezrobocia, a jeśli chodzi o demografię, to mamy constans z lekkim plusem. Pojedyncze osoby wyjeżdżają, ja nie zamierzam. Znam tu każdą płytę chodnika - mówi.

Koluszki
Koluszki
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

- Gdybym tylko chciał, mógłbym mieszkać w każdym innym miejscu w Polsce albo za granicą, mam takie możliwości. Świadomie zostaję w Koluszkach. Kiedyś będę chciał mieć dom z ogródkiem gdzieś pod Koluszkami. To moje miejsce na mapie. Ja kocham Koluszki - wyznaje Winkiel. - Nie ma tu ryneczku, nie ma głównej ulicy, okazałych zabudowań historycznych, poza kościołem, który ma sto lat - przyznaje. - Kiedyś zrobiłem w Koluszkach koncert plenerowy z młodymi zespołami, które współpracowały z moją firmą. To była bezpłatna impreza dla ludności, pozjeżdżali się ludzie z całej Polski, zaprosiłem też wykładowców ze szkoły filmowej w Łodzi. I oni powiedzieli: kurczę, to jest bardzo brzydkie miasto, ale ludzie są tu fantastyczni. Lokalna społeczność wynagradza brzydotę krajobrazu.

Dlatego: - Łatwiej jest zrobić teledysk w Koluszkach niż w Warszawie - przekonuje Winkiel. I podaje przykłady: - Budujemy scenografię, jest niedziela i nagle zabrakło płyt karton-gipsowych. Zawsze znajdzie się ktoś w Koluszkach, kto otworzy swój skład budowlany, użyczy lawety, pożyczy rekwizyt. Artysta chce ruchome obrazki z przychodni - mamy przychodnię do dyspozycji, bo się znamy i lubimy z dyrektorem. Kiedyś dużo planów filmowych budowałem na szkolnych salach gimnastycznych. Potrzebowałem statystów - szedłem do nauczycieli, którzy mnie uczyli. W zamian, jak była jakaś uroczystość w szkole do sfilmowania, wysyłaliśmy naszego operatora albo sam brałem kamerę i szedłem nagrywać.

Motyl miała w księgarni w Koluszkach spotkanie autorskie. Trochę się obawiała, bo dotyczyło "Kolekcjonerki", powieści z wątkami erotycznymi. - Wbrew stereotypowi o małych miasteczkach, było to jedno z najbardziej entuzjastycznych przyjęć. Przyszły moje dawne nauczycielki, gratulowały - wspomina.

To było jesienią 2019 roku. Dwa lata później koluszkowski aktywista społeczny Patryk Kurc zorganizował w swoim mieście Strajk Kobiet. - Na ścianie bloku, w którym mieszkam, przeczytałem potem groźby śmierci pod moim adresem - mówi.

Motyl: - W małym miasteczku wieści rozchodzą się szybciej. Każdy wie, gdzie mieszkasz. Dlatego nikt nie chce się wyróżniać, żeby nie być zaatakowany na ulicy. W dużym mieście rozpracowanie człowieka zabiera więcej czasu.

Koluszki
Koluszki
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

Tajemnice przedsiębiorstwa po raz drugi

W wydziale przesyłek niedoręczalnych wszystko okazuje się tajemnicą: ile osób tam pracuje, ile przesyłek przychodzi dziennie, ile rocznie, ile jest obecnie, czy pracownicy szukają adresatów i nadawców i w jaki sposób, czy otwierają przesyłki, jak się to odbywa, co znajdują w środku.

"O komisyjnym otwieraniu przesyłek mówi przecież prawo pocztowe" - zauważam w kolejnym mailu do Poczty. I dlaczego zawartość jest tajemnicą, skoro niedoręczone przedmioty sprzedawane były na publicznych licytacjach?

Poczta w Koluszkach
Poczta w Koluszkach
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

Dworzec - jedyny łącznik miasteczka

"Tory są jak rzeka" (Marta Motyl), a "dworzec jak wyspa" (Ewa Cieniak). Każda strona miasteczka ma swój plac targowy, Biedronkę, stację paliw, szkołę podstawową, straż pożarną, kościół. Mogłyby żyć bez siebie, gdyby nie cmentarz - jest tylko jeden, po stronie wschodniej.

- Dworzec to jedyny łącznik pomiędzy dwiema stronami - zauważa Cieniak, która umieściła jego budynek w tle swojej "Panoramy". - Taka idea za nim stoi. Szkoda by było, gdyby tam przyjechały koparki i zmieliły go na gruz.

- Ciekawe anegdoty związane są z tym miejscem - mówi Jarek Szewczyk. - W latach 20. ubiegłego wieku na bocznicy w Koluszkach spłonął pociąg z obrazami rosyjskich konstruktywistów, między innymi były tam dzieła Kazimierza Malewicza. Anna Baumgart zrobiła o tym film. Nie wiadomo, czy to się zdarzyło.

W pierwszych latach po rewolucji październikowej po Związku Radzieckim jeździły pociągi agitacyjne z dziełami awangardy rosyjskiej. W projekcie Baumgart jeden z nich wyruszył na Zachód: z Moskwy, przez Warszawę, do Berlina. Obrazy na tę objazdową wystawę wybierali Strzemiński i Malewicz. Ale pociąg gdzieś utknął. Po wielu latach zapieczętowany dotarł do Berlina i został odesłany do Rosji przez Polskę, gdzie spotkał go tragiczny los.

"Udawany dokument", "podróż, która się nie odbyła", "pociąg nigdy nie wyjechał poza granice Związku Radzieckiego" - mówiła Baumgart o swoim filmie "Zdobywcy słońca" i towarzyszącej mu książce "Parowóz dziejów" Andrzeja Turowicza. Ale Koluszki znowu zaistniały w sztuce.

Bal na dworcu w Koluszkach odbył się naprawdę, dwa razy. Najpierw na przełomie 1978 i 1979 roku. To była jedna z najostrzejszych zim XX wieku, wyjątkowo śnieżna. Sparaliżowała ruch kolejowy. W sylwestra Filip Bajon jechał pociągiem z Łodzi do Warszawy.

- Mnie się jeszcze udało przejechać przez Koluszki, chociaż podróż trwała kilka godzin. Następne pociągi stanęły pod Koluszkami. Część mojej ekipy filmowej znalazła się w jednym z tych pociągów, przedostali się piechotą do Koluszek i opowiedzieli mi potem, jak się tam bawili - wspomina reżyser - Na dworcu została zaimprowizowana ad hoc zabawa, spotkanie towarzyskie ludzi z różnych pociągów. Pamiętam opowieść o otwieraniu szampana. Był bar, można było napić się piwa.

- Był bar, była restauracja, budki z hamburgerami, lody. Dzieci jeździły do szkoły, ludzie - do pracy, ja chodziłem tam do kiosku kupować gazety - opowiada burmistrz Chałat.

Była nawet czytelnia miejska i sklep rowerowy. Nad dworcem biegł drewniany most, który łączył miasteczko.

- Z mostu dworzec był na wyciągnięcie ręki. 12 lat temu most rozebrali i zrobili tunel jakieś 200, 300 metrów dalej. I do dworca zrobiło się za daleko. Dlatego zaczął obumierać - mówi Chałat.

- Zmieniają się zwyczaje związane z podróżowaniem. Jest mniej dojazdów pracowniczych i szkolnych, mniej przesiadek. Ludzie przyzwyczaili się do samochodów i perspektywa przesiadki niektórych tak przeraża, że wręcz rezygnują z podróży pociągiem. Dlatego to życie na peronach, w dworcowych restauracjach zamarło - tłumaczy Michał Jerczyński, autor monografii "Węzeł kolejowy Koluszki".

Drugi bal - w lutym 2020 roku - urządziło Stowarzyszenie Historia Koluszek. Był Zbigniew Zamachowski, który w "Balu..." grał jedną z głównych ról. Bajon dotarł dwie godziny po czasie. Miał przyjechać pociągiem, ale pod Bedoniem zdarzył się wypadek i sparaliżował ruch na torach. Dworzec znów wypełnił tłum mieszkańców i podróżnych z opóźnionych pociągów.

- Pożegnałem się z tym dworcem pięknie, chociaż wtedy nie wiedziałem jeszcze, że planują go wyburzyć - mówi Bajon.

Powód? "Brak zainteresowania komercjalizacją przez rynek i przewymiarowanie budynku w stosunku do obecnych potrzeb" - wyjaśniają Polskie Koleje Państwowe.

Jest już gotowy projekt nowego dworca. Będzie prawie cztery razy mniejszy i - jak mówi Ewa Cieniak - "jednostronny". Nie stanie na peronie, nie na środku miasta, ale po zachodniej stronie.

Jeszcze nie wybrano wykonawcy. Budowa może rozpocząć się już w drugiej połowie bieżącego roku, a zakończyć w połowie 2023, jeszcze nie wyznaczono terminu . "Wyburzenie dotychczasowego budynku dworca jest planowane w trakcie realizacji inwestycji budowy nowego dworca" - podają PKP.

Tajemnica przedsiębiorstwa po raz trzeci

"Nastąpiła radykalna zmiana w podejściu do biznesu" - dowiaduję się od Poczty. "Mówimy tu o większej dbałości o szeroko rozumiane bezpieczeństwo polskich przedsiębiorstw w zakresie posiadanych rozwiązań technologicznych, systemowych czy procesowych. Ze względu na silnie działającą konkurencję, Poczta Polska, tak samo jak i inne firmy, dba o to, aby informacje na temat realizowanych procesów były chronione. Przywiązujemy wielką wagę do przestrzegania procedur bezpieczeństwa w Spółce, która stanowi istotny element infrastruktury krytycznej państwa - szczególnie w dobie trwającej za naszą wschodnią granicą wojny".

Poczta w Koluszkach
Poczta w Koluszkach
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

Licytacje skończyły się w 2012 roku. Dlaczego? Tajemnica przedsiębiorstwa. Dzisiaj przesyłki są utylizowane. W jaki sposób? Tajemnica przedsiębiorstwa. Historia licytacji również jest niedostępna, bo dane "zostały dawno już zarchiwizowane, a następnie przekazane do zniszczenia".

- Co tam było, to się w głowie nie mieści - opowiada Mieczysława Zawada, kierowniczka wydziału przesyłek niedoręczalnych w latach 2007-2014.

Konie na biegunach i gadżety erotyczne

Ile przesyłek przychodziło?

Mieczysława Zawada: - Nie pamiętam liczb, ale bardzo dużo. Codziennie do południa przyjeżdżał samochód z paczkami, z listami.

Nie pociąg?

Pociągi pocztowe przestały przyjeżdżać na długo przed tym, zanim ja zaczęłam tam pracować. Została tylko rampa.

Co było w paczkach? Jeden koluszkowianin zapamiętał z licytacji kompletny strój płetwonurka i starodawne chomąto dla konia.

Sukienki, marynarki, buty, czapki, fartuchy lekarskie, mundury wojskowe, stroje pogrzebowe (dla tych panów, którzy trumnę niosą), wyściełanie trumien. Fotele. Piękne zegary wiszące i stojące. Zabawek multum, wielkie miśki, konie na biegunach, zjeżdżalnia. Części samochodowe jakie kto chciał: klapa tylna, klapa przednia, szyby, silniki. I zwierzęta żywe, pająki, gołębie, raz był wąż albo żmija, albo to była jaszczurka, nie wyciągaliśmy, od razu było słychać, że coś takiego tam siedzi, zajrzeliśmy tylko i przekazaliśmy paczkę do zoo. Spotykaliśmy też fekalia, jak ktoś złośliwie paczkę wysłał. I gadżety erotyczne, i szable japońskie, i bomby.

Bomby?

Za moich czasów były trzy prawdziwe bomby.

To znaczy, że mogły wybuchnąć?

Ależ oczywiście. Jedna bomba miała rażenie na trzysta metrów. Gdyby wybuchła, kolej też byłaby poszkodowana. Ja tych bomb nie widziałam. Pracownik uchylił paczkę, zobaczył druciki, jakieś podejrzane połączenia i dalej już nie otwierał, wezwaliśmy policję. Później dostaliśmy aparat rentgenowski, taki jak na lotniskach i prześwietlaliśmy paczuszki.

Przez około cztery lata codziennie przyjeżdżali do nas policjanci z psem. Pies obwąchiwał paczki i znajdował narkotyki. Bo w naszym asortymencie były też paczki do więźniów. Zakład karny zwracał te, które były za ciężkie - oni maja obostrzenia. Za dużo ważyły, a nadawca nie chciał ich odebrać, żeby się nie ujawnić.

Przychodziły paczki i co dalej?

Najpierw przeprowadzaliśmy wywiad. Pisaliśmy pismo do nadawcy, że jest u nas taka i taka paczka i czy chce ją odebrać, bo adresat odmówił przyjęcia albo jest nieznany. Jedni odbierali, inni rezygnowali, jeszcze inni w ogóle nie odpisywali. Było też tak, że nadawca nie podał swojego adresu albo podał zły.

Nie udało się dotrzeć do nadawcy ani do adresata. Co wtedy?

Paczka była komisyjnie otwierana, a zawartość spisywana. Bluzki: jedna różowa, druga żółta. Ilość, kolor. Znoszona - nieznoszona. Nowa. Nowa z metką. Nowa, nieużywana, bez metki.

W komisji były trzy osoby: ta, co otwierała, ta, co spisywała i ta, co obserwowała. Sprawdzaliśmy, czy w środku nie ma adresu. Czasem można było znaleźć dokumenty. Jeśli był adres, to paczka była kwalifikowana na kolejny wywiad. Szukanie adresata lub nadawcy było u nas szeroko rozwinięte. Nie było w naszym interesie, żeby paczka u nas zalegała. Mieliśmy też dział reklamacji. Jeśli ktoś miał dowód nadania, mógł odzyskać paczkę po zawartości. Każda przesyłka była w naszym systemie skrupulatnie opracowana.

Musiała u nas odleżeć rok. Leżała i czekała. Czasem adresat gdzieś w Polsce wszedł na swoją pocztę po odbiór paczki i wtedy ją odsyłaliśmy, musiał tylko zapłacić za przechowywanie. Powiedzmy, że jak nadanie paczki kosztowało 20 złotych, to przechowywanie - 10. Nie była to duża opłata. Chyba że komuś nie zależało na zawartości. Wysłał zbędną rzecz, żeby się jej pozbyć.

Każda paczka dostawała nasz wewnętrzny numer, tak by w razie czego można ją było szybko znaleźć. Rzeczy wracały do oryginalnego opakowania, wkładaliśmy paczkę w nasze papierowe opakowanie I kładliśmy na regale w magazynie. Każdy regał był opisany: na tej i na tej półce leżą paczki od tego numeru do tego. A na drzwiach każdego magazynu był spis numerów paczek, które się w nim znajdują.

Mieliśmy dużo magazynów. Cała piwnica naszego urzędu pocztowego to był jeden wielki magazyn, podzielony na pomieszczenia, a jeszcze wynajmowaliśmy magazyny od urzędu miasta. Po roku znowu wysyłaliśmy pisma do nadawcy lub adresata, czy rzeczywiście rezygnują z przesyłki. Czekaliśmy miesiąc i paczka była przygotowywana na licytację.

koluszki
Licytacje przesyłek niedoręczalnych w Koluszkach - wideo z 2008 roku
Źródło: "Fakty" TVN

Młody koluszkowianin opowiadał mi, że pięć razy kupił tam klocki lego za 30 procent ceny.

Wycenialiśmy rzeczy w porównaniu do cen w sklepie. Ale nie mogliśmy dać takiej samej ceny, bo rzecz przeleżała rok w magazynie. Dawaliśmy jedną trzecią wartości.

Jak często odbywała się licytacja?

Raz na trzy miesiące.

Podobno trzeba było mieć szczęście, żeby znaleźć na drzwiach poczty kartkę z zaproszeniem na licytację.

Przynajmniej tydzień wcześniej dawaliśmy ogłoszenie do naszej gazety koluszkowskiej, chyba też do "Dziennika Łódzkiego", a w dziale nadawczym poczty, obok naszego wydziału, gdzie każdy mógł wejść, wieszaliśmy do ogólnego zapoznania listę rzeczy, które będą na licytacji. Bardzo dużo było tych stronic.

Trzeba było licytować całą zawartość paczki, na przykład klocki lego z sukienką?

Z początku - tak. Potem rozdzielaliśmy rzeczy. Każda była wyceniana i sprzedawana osobno. W specjalnym pomieszczeniu siedziała komisja, cztery czy pięć osób, ja także wśród nich byłam i licytowaliśmy.

Koluszkowianie mówili mi, że ta sala zawsze była pełna. Nie było młotka, tylko "kto da więcej", ludzie podnosili ręce i zabijali się o rzeczy.

Mogło być nawet 60 osób. Przyjeżdżali samochodami z Łodzi. Raz był pan ze Szczecina, bo akurat był w Koluszkach przejazdem. Pamiętam awanturę o kurtkę ze skóry, jedna pani chciała kupić, druga przebijała…

Wszystko schodziło?

Nie wszystko. Paczki były z powrotem przenoszone do magazynów i czasem ktoś pytał: "proszę pani, a wczoraj było sprzedawane to i co, ja bym to chciał kupić". Paczka poszła na regał, mówiłam, będzie licytowana za trzy miesiące. Jeśli znów nie została sprzedana, wykładana była w kolejnym terminie. Dopiero po trzeciej nieudanej licytacji zawartość była przekazywana do zniszczenia. Ale wszystko, co było fajne, sprzedawaliśmy.

Nie można było tego, co zostanie, przekazać organizacji charytatywnej?

Nie było takiej procedury.

Dlaczego licytacje się skończyły?

Zmieniło się kierownictwo. Najpierw podlegaliśmy pod Piotrków Trybunalski, później pod Łódź, aż przeszliśmy pod Warszawę i tam uznali, że licytacje się nie opłacają. Zaczęli sprzedawać paczki jakiejś firmie, która zabierała je bez otwierania. To znaczy my na wejściu otwieraliśmy przesyłki jak dawniej. Ale do kontrahenta szło wszystko, nieważne, co było w środku.

Ryzyko.

Dla kontrahenta? Tam były naprawdę dobre rzeczy. Zdarzały się badziewia, ale było dużo wartościowych sprzętów. Gdy opracowaliśmy paczki na licytacje, sprawdzaliśmy każde urządzenie. Żelazko, mikser kuchenny, ekspres do kawy ciśnieniowy, laptopy. Na sprzedaż szło tylko to, co działało.

Kontrahent brał wszystko za marne pieniądze. 40 groszy za paczkę, jeśli dobrze pamiętam. Myślę, że jemu się to opłacało. Na pewno. Najpierw przyjeżdżał raz na trzy miesiące, potem co miesiąc. Pracownicy byli zdegustowani. Patrząc na zdrowy rozsądek, Poczcie bardziej opłacały się licytacje. Myśmy naprawdę targowali spore pieniążki.

Może było przy tym za dużo roboty?

I tak musieliśmy opracowywać paczki. Odeszła nam wycena, ale to żaden problem był. Myśmy byli przyzwyczajeni.

Burmistrz Koluszek powiedział mi, że całe miasto tym żyło.

Ludzie czekali na te licytacje: "Kiedy będzie następna? Dopiero za trzy miesiące? Ojej, mogłaby być za miesiąc".

Poczta w Koluszkach - tu odbywały się licytacje niedoręczonych przesyłek
Poczta w Koluszkach - tu odbywały się licytacje niedoręczonych przesyłek
Źródło: Małgorzata Goślińska/ TVN24

Gdzie są te płyty o fakturze wtopionego żwiru?

Nie wszystkim koluszkowianom żal dworca. Z sentymentem wspominają pierwszy dworzec z XIX wieku, który przetrwał dwie wojny i zburzyli go komuniści. Był ładniejszy?

Michał Jerczyński: To była architektura przemysłowa, której wtedy nikt nie doceniał. Do rejestru zabytków wpisywano dopiero dworce Wrocław Główny, Skierniewice i Sosnowiec Maczki, pierwsze dworce kolejowe w Polsce, w których zauważono walory zabytkowe. Gdyby decyzja o budowie nowego dworca zapadała w latach 2000., a nie 60., to pewnie byśmy starali się zrewitalizować ten stary, uzupełnić na przykład o nowoczesną bryłę, a nie rozbierali.

Budynek murowany niczym szczególnym się nie wyróżniał i nie był komfortowy. Był zbyt szczupły, dlatego obok powstał barak - prowizoryczna, utylitarna budowla, pozbawiona jakichkolwiek walorów architektonicznych. Myślę, że podróżni przesiadający się w Koluszkach docenili nowy dworzec jako bardziej funkcjonalny.

Teraz ten burzą, bo jest za duży. Panu nie żal?

Ten dworzec reprezentuje udaną, przyzwoitą architekturę modernistyczną. Byłoby czego żałować, gdyby zachowany był w stanie oryginalnym. Ale został przekształcony. A modernizm ma to do siebie, że jego całościowy odbiór jest zaprojektowany przez architekta do najdrobniejszego szczegółu. Jeżeli modernistyczny budynek pozbawimy oryginalnego detalu, który jest częścią zamysłu twórczego, on momentalnie traci na wartości estetycznej i tak się stało z dworcem w Koluszkach.

Pierwotnie obłożony był płytami betonowymi o fakturze jakby wtopionego żwiru. Taka okładzina była modna w tamtych czasach. Ja jej nie widziałem, bo szybko zniknęła. Zaczęła odpadać, co stwarzało zagrożenie bezpieczeństwa ludzi, więc stare tynki skuto i na surowych pustakach położono obecną blachę trapezową.

Nie da się tej elewacji przywrócić?

Gdyby ten dworzec był uznany za zabytek architektury, można by próbować. Ale tu pojawia się kwestia systemu ochrony zabytków w Polsce. Zgodnie z definicją ustawową zabytek to obiekt kultury materialnej, którego zachowanie leży w interesie społecznym. Jeżeli państwo uznaje, że coś ma służyć społeczeństwu, to państwo powinno to utrzymywać. Tymczasem ten ciężar spada na barki właścicieli prywatnych czy instytucjonalnych. Trudno wymagać od kolei, żeby ku pożytkowi ogółu utrzymywała budynek, który pasażerom nie jest potrzebny. Trzeba chyba przyjąć do wiadomości, że decyzja o wyburzeniu jest nieunikniona.

Miała być pracownia, ale listy utknęły

- Marzę sobie, że uruchomią się jakieś energie, które spowodują, że do wyburzenia dworca nie dojdzie. Można by zamienić go w obiekt, który ściągałby ludzi. Niekoniecznie to musi być dworzec, może być galeria - mówi Ewa Cieniak.

Przykład: pałac w sąsiednim mieście Brzeziny. W 1961 roku urodził się tam i spędził dzieciństwo Zbigniew Zamachowski. Wtedy były to mieszkania komunalne bez prądu, z rozstrojonym fortepianem na strychu - pierwszym instrumentem, na którym grał Zamachowski. Dzisiaj w zrewitalizowanym pałacu jest muzeum i kawiarenka "U Zbyszka".

Na początku 2019 roku, gdy pojawiły się pierwsze informacje o planach wyburzenia dworca w Koluszkach, próbował go wynająć Jarek Szewczyk. - Marnowała się przestrzeń. Chciałem na koniec istnienia budynku zrobić na piętrze tymczasową pracownię dla młodzieży. To miejsce zawsze przyciągało młodych ludzi w nieodpowiednim czasie - opowiada artysta. W latach szkolnych chodził tam na wagary. Pamięta automaty, stół do bilardu i że nikt go stamtąd nie przeganiał.

Dworzec w Koluszkach, przeznaczony do wyburzenia
Dworzec w Koluszkach, przeznaczony do wyburzenia
Źródło: Małgorzata Goślińska/ TVN24

PKP zgodziły się wynająć pomieszczenie na dworcu, ale za pośrednictwem urzędu gminy. Szewczyk miał je odnowić i wyposażyć na własną rękę, a potem prowadzić zajęcia za darmo, gmina miała płacić czynsz.

- Obawiali się, że to się przerodzi w coś trwałego i nie będzie można tego zatrzymać. Zadeklarowałem, że podpiszę umowę, skończę projekt i się stamtąd zabiorę - wspomina artysta.

Miały być warsztaty z malarstwa, rysunku, fotografii, wideo, miały być wystawy, miał powstać malarski dokument o stacji. Ale korespondencja utknęła gdzieś między koleją a gminą. - Chodziłem, dzwoniłem, pytałem, przedstawiłem harmonogram. Sporo czasu na to poświęciłem. W końcu odpuściłem - przyznaje artysta.

Namalował kilkanaście obrazów ze stacją Koluszki. Miały być wystawione na dworcu. Wszystkie zostały sprzedane.

Stacja Koluszki - obraz Jarosława Szewczyka "Technokreacja II", akryl na płótnie, 2020 rok
Stacja Koluszki - obraz Jarosława Szewczyka "Technokreacja II", akryl na płótnie, 2020 rok
Źródło: Jarosław Szewczyk

Szczególne podziękowanie dla Adriana Kuta, Patryka Kurca i Damiana Polnego ze Stowarzyszenia Historia Koluszek za oprowadzenie po gminie.

Od lewej Damian Polny, Patryk Kurc i Adrian Kut ze Stowarzyszenia Historia Koluszek przy ławeczce Władysława Strzemińskiego
Od lewej Damian Polny, Patryk Kurc i Adrian Kut ze Stowarzyszenia Historia Koluszek przy ławeczce Władysława Strzemińskiego
Źródło: Małgorzata Goślińska / TVN24

Współrzędne Koluszek: 51°44'16''N, 19°48'45''E

Jak dojechać do Koluszek: - pociągiem: przez miasto przebiegają cztery linie kolejowe: Warszawa - Katowice, Koluszki - Łódź Fabryczna, Koluszki - Mikołajów i Zieleń - Koluszki; - samochodem - miasto przecinają drogi wojewódzkie numer 715 i 716; - rowerem miejskim - z każdej miejscowości w gminie Koluszki, a także z Kutna, Łasku, Łodzi, Łowicza, Pabianic, Sieradza, Skierniewic, Zduńskiej Woli i Zgierza, szczegóły na rowerylodzkie.pl.

Czytaj także: