Umęczeni upałem turyści w Jastrzębiej Górze nie mają łatwo. Żeby z Promenady Światowida dostać się na plażę, muszą pokonać schody. Nie znajdą tam tyrolki, która ulżyłaby im w drodze na piach. Nikt nie zbudował też jeszcze wielkiej zjeżdżalni, która uradowałaby najmłodszych fanów plażowania. Co im pozostaje?
Pozostaje im maszerować po dziesiątkach stopni i zazdrośnie patrzeć wstecz, wsłuchiwać się w opowieści miejscowych, którzy jeszcze pamiętają czas, gdy plażowicze mieli do dyspozycji... windę.
"Filia ósmego cudu świata"
- Urocze miejsce - pomyślał Jerzy Osmołowski, patrząc na młody lasek malowniczo położony na wysokim płaskowyżu w pobliżu Karwi. Drzewa delikatnie pochylały się w stronę morza. W pobliżu były wtedy głównie pola.
A on, inżynier z Warszawy, miał to wkrótce zmienić. Był 1921 rok.
Osmołowski przyjechał nad Bałtyk, by odpocząć. Kiedy pojawił się w pobliskim Pucku, nie mógł przypuszczać, że zakocha się w Kaszubach, a Jastrzębią Górę zamieni w modny kurort, który zostanie okrzyknięty "Nową Warszawą".
Dwudziestolecie międzywojenne to lata boomu inwestycyjnego nad Morzem Bałtyckim. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, na mocy traktatu wersalskiego, otrzymaliśmy 140-kilometrowy pas wybrzeża.
Jastrzębia Góra zaczęła nabierać kształtów, choć najpierw tylko na papierze. Za inwestycjami, które miały zmienić nieużytki w modne kąpielisko, stał "Jastgór - Kąpiele na Wielkim Morzu”. Spółka była wspólnym "dzieckiem" Osmołowskiego oraz Adolfa Makomskiego i Henryka Kuncewicza.
Dla całej miejscowości powstał plan parcelacyjny. Wspólnicy podzielili nieużytki na parcele. Jedne sami chcieli zabudować, inne sprzedawali. Te drugie rozchodziły się jak świeże bułeczki, szczególnie wśród przedsiębiorców z Warszawy. Stolica wprost zakochała się w nowym kurorcie. Osmołowski i spółka szli jak burza. Zbudowali w Jastrzębiej Górze siedem budynków. Pierwsza była drewniana willa Kaszubka. Budynek wciąż można podziwiać przy ul. Królewskiej. Jednak to nie Kaszubka przyniosła rozgłos inżynierowi.
Tuż przy "Bałtyku" stanęła "Mewa". To willa, która powstała z myślą o Józefie Piłsudskim. Niestety nie wiadomo, czy kiedykolwiek w niej wypoczywał. Zadbany budynek wciąż pyszni się przy Bałtyckiej 28.
Za to Jastrzębią Górę na pewno odwiedziła Magdalena Samozwaniec, córka słynnego malarza Wojciecha Kossaka. "Pierwsza dama polskiej satyry" napisała o swojej podróży do kurortu w jednym z tomów swoich wspomnień.
"Najdzielniejszy Ford załamie tryby z rozpaczy nad temi piaskami, które trzeba przebyć, żeby się dostać do Jastrzębiej Góry, która zresztą jest stanowczo filią ósmego cudu świata. Morze udaje tam Atlantyk, jest koloru sino-pawiego, po morzu płyną białe lodowate kry bałwanów, groźnych i niedostępnych. Nieliczni mieszkańcy tej góry, której w żaden sposób nie można nazwać 'zapadłą dziurą', chociaż jest tak daleko od świata, kasy na Zoppotach i apteki, wyglądają przyzwoicie i sympatycznie" - pisała Samozwaniec.
"W perle naszego brzegu buduje się winda"
Gdy na początku lat 30. w Jastrzębiej Górze zakończono elektryfikację, otworzyło to przed inżynierem nowe możliwości. Postanowił stworzyć coś, czego na polskim wybrzeżu jeszcze nie było - elektryczną windę, która woziłaby turystów z parku na klifie na samą plażę. Dźwig miał być atrakcją, ale przede wszystkim miał służyć letnikom. Ułatwiłby życie nie tylko tym strudzonym schodzeniem po schodach, ale i niepełnosprawnym oraz starszym, niedomagającym już osobom.
Prace nad tą śmiałą inwestycją ruszyły w 1938 roku. Nad budową wieży czuwał inżynier Stanisław Hempel z Politechniki Warszawskiej.
W oddziale Archiwum Państwowego w Gdyni zachowały się szkice z wymiarami windy. Pojechałam je zobaczyć. Dostałam do rąk kilka teczek z dokumentami, projektami i wymianą korespondencji. Zgodnie z projektem na "spadach" (tak mieszkańcy nazywali klif) miała stanąć wysoka wieża z żelbetonu, pełniąca jednocześnie dwie funkcje: windy i punktu widokowego. Na samej górze Hempel zaprojektował taras o szerokości dwóch metrów. Z tego miejsca roztaczał się piękny widok na morze.
Wzmianki o planowanej inwestycji pojawiły się między innymi w "Gazecie Gdyńskiej" z 20 maja 1939 roku. "Wielką niespodzianką dla publiczności będą np. nowe inwestycje w Jastrzębskiej Górze - perle naszego brzegu - gdzie buduje się winda - dźwig, mogący przewieźć z plaży do parku na wysokiej skarpie 500 osób na godzinę. Przyczyni się to znakomicie do zwiększenia frekwencji w tym uzdrowisku, bowiem poza przyjemnością wyjazdu i możnością obserwowania pełnego morza z windy, zmęczeni kąpielą kuracjusze, będą mieli miły i arcy wygodny dostęp do hoteli" - zachwycali się ówcześni dziennikarze.
Budowa windy zakończyła się w 1939 roku. Żeby ją uruchomić, potrzebny był jeszcze tylko dźwig i kabiny, ale o tym chyba nikt już nie myślał. Z niepokojem zerkano za zachodnią granicę. W powietrzu wisiała wojna. - Wtedy były inne priorytety. Nikt nie wiedział, co będzie dalej. Pewnie dlatego już nie uruchomili tej windy - opowiadał mi Roman Kużel, lokalny działacz i mieszkaniec Jastrzębiej Góry.
Spotykaliśmy się w jego mieszkaniu, w gabinecie, w którym na trzech ścianach dookoła stoją regały z książkami. Większość poświęcona Jastrzębiej Górze i okolicy.
Windą prosto na plażę
Winda przetrwała wojenną zawieruchę, ale na jej uruchomienie trzeba było poczekać jeszcze ponad dwadzieścia lat. Wcześniej dopominali się o nią dziennikarze, którzy wskazywali, że działająca winda byłaby błogosławieństwem dla chorych, osób z niepełnosprawnościami, ale też dla handlowców, którym nie uśmiechało się w upalne dni schodzić z towarem na plażę.
"Po latach zastanawiania się i dyskusji pięciu wykonawców wzięło się za remont tego przedwojennego obiektu - inwestorem jest Powiatowa Rada Narodowa w Pucku. Zapomniano przy tym o jednym: o zapewnieniu nadzoru nad odbudową ze strony Centralnego Zarządu Dźwigów Osobowych - i teraz nie chcą "odebrać" gotowego już, ale mającego pewne usterki obiektu. Wystawiono już nawet opodal wyciągu taki budyneczek, mieszczący kasy i pewne bardzo potrzebne urządzenia. Osiedlowa Rada Narodowa ujęła w tegorocznym budżecie sumę 50 tysięcy złotych, którą przynieść jej miały bilety za przejazd wyciągiem i … czekamy" - odnotowali dziennikarze "Dziennika Bałtyckiego" w wydaniu z 13 sierpnia 1966 roku.
Dźwig uruchomiono w końcu w 1967 roku. Wyciąg plażowy znajdował się na końcu obecnej Promenady Światowida. Kilkadziesiąt lat temu była to po prostu bita droga. Aby wejść do wieży, trzeba było przejść po drewnianym pomoście z metalową balustradą.
W środku turyści mieli do dyspozycji dwie kabiny. Każda z nich mogła pomieścić 10 osób. I tak w kilka minut bez żadnego wysiłku pokonywali wysokość równą ośmiu piętrom.
Dzisiaj wyobrażamy sobie to tak, że po prostu naciskało się guzik i winda ruszała na dół lub do góry. Otóż wcale nie. Do tego zatrudnieni byli "specjaliści" - nad obsługą dźwigu czuwało kilku chłopaków z okolicy. Jednym z windziarzy był Franciszek Motyka. Miał wtedy 17 lat.
- Moim zadaniem było zawieźć do góry lub na dół. Jak? Trzeba było odpowiednio przesunąć wajchę, która była w kabinie. Niektórzy kursowali w tę i z powrotem. Dźwig nie pracował jakoś bardzo szybko, ale przejazd i tak nie trwał zbyt długo - tłumaczył mi pan Franciszek.
Jeździć można było do woli, ale nie za darmo. Ile kosztował bilet? Dorośli musieli zapłacić złotówkę, uczniowie - 50 groszy. - Wejściówki sprzedawała taka starsza pani, która przesiadywała na krześle tuż przy windzie - wspomina Motyka.
Winda zrobiła furorę. Czegoś takiego jeszcze nie było na polskim wybrzeżu. "Światowid" - jak ją nazwano - przyciągał tłumy. W tygodniu oblegali go letnicy, a w weekendy dołączali do nich miejscowi.
- Nie mieszkałem jeszcze wtedy w Jastrzębiej Górze. Przyjeżdżałem tylko rowerem, żeby dziewczyny podrywać - śmieje się Roman Kużel senior. - Ale jak każdy przynajmniej raz chciałem się przejechać. To była świetna alternatywa dla schodów, które prowadziły z klifu na plażę. Pamiętam, że były wtedy w kiepskim stanie. Szło się po kostki w piachu. Dlatego wczasowicze chętnie korzystali z windy. Czasem było ich tak dużo, że przed dźwigiem tworzyły się kolejki - dodaje.
Przejażdżek windą nie żałowali sobie również miłośnicy nadmorskich krajobrazów. Traktowali ją jako punkt widokowy, z którego można było zobaczyć panoramę. - Niektórzy wjeżdżali na górę, żeby z tarasu podziwiać widoki. Potem z powrotem lądowali na plaży, a ta tuż przy wyciągu była bardzo popularna. Strzegli jej ratownicy. Poza tym na plaży przy windzie znajdował się kiosk gastronomiczny. Można było tam kupić parówki z wody, oranżadę za 2,40 zł albo piwo za 3,60 zł - wspominał Franciszek Motyka.
Początki polskich kąpielisk nad Bałtykiem
Krótka "kariera"
Niestety "Światowid" szybko zakończył "karierę" w kurorcie. Jak długo funkcjonował? Tu zdania są podzielone.
Franciszek Motyka: - Dwa sezony.
Roman Kużel senior: - Kilka lat jeździł, ale dokładnie już nie pamiętam.
Z kolei Franciszek Mamuszka w swojej książce "Ziemia pucka. Przewodnik krajoznawczy" zapewniał, że z dźwigu korzystano przez pięć lat, a co sezon do kabin wsiadało 60 tysięcy osób.
Pracując nad książką "Bałtyk. Historie zza parawanu", dotarłam do osoby, która nie miała żadnych wątpliwości w tej sprawie. To Janusz Śródecki, emerytowany pracownik Urzędu Morskiego w Gdyni. Winda stała na "jego terenie".
- Światowid działał tylko przez dwa sezony. W 1969 roku windę trzeba było wyłączyć z użytku. Powód? Mówiąc kolokwialnie, w pewnym momencie pomost, który prowadził do windy, zrobił się za krótki. Ale sama konstrukcja wciąż stała pionowo. To oznaczało, że winda zaczyna się odsuwać od brzegu - tłumaczył mi Śródecki.
Z czasem wejście do windy zagrodzono, a do "Światowida" zaglądali już tylko żądni przygód nastolatkowie. - Miałem kolegę, który i tak wszedł do wieży, mimo że odstawała już od kładki jakieś 1,5 metra. Z jednej z kabin zabrał wtedy lustro i instrukcję obsługi. Później przez lata wisiała u niego w szałerku - opowiadał Tomasz Szwok, który wychowywał się w Jastrzębiej Górze.
Letnicy znów na plażę schodzili po schodach. - Któregoś dnia przyszedł do mnie pracownik i powiedział, że winda zaczyna się odchylać w kierunku morza. Pojechałem do Jastrzębiej Góry, żeby to sprawdzić. Rzeczywiście konstrukcja odchylała się o jakieś 6-8 stopni. Obawiałem się, że wieża może runąć, dlatego poprosiłem urząd miejski, aby pracownicy wydziału komunalnego ogrodzili teren dookoła. Magistrat zamówił wtedy ekspertyzę z Politechniki Gdańskiej. Ustalenia były niemal identyczne z moimi. Ale naukowcy twierdzili, że windzie nie grozi zawalenie, więc mojej prośby o ogrodzenie terenu nie spełniono - opowiadał Śródecki.
"Mądre głowy" dumały nad tym, jak uratować windę. Runie czy nie? Nawet na to pytanie nie było jednoznacznej odpowiedzi.
Na końcu promenady zrobiło się pusto
Mijały lata, aż w nocy z 6 na 7 stycznia 1982 roku "Światowid" przypomniał o sobie. Na morzu szalał wówczas sztorm, wiatr osiągnął 9 stopni w skali Beauforta. Niektórzy słyszeli wtedy huk.
- Słyszałam coś w nocy, ale dopiero rano poszliśmy zobaczyć, co się stało - opowiadała Stanisława Szwok, matka Tomasza, mieszkanka Jastrzębiej Góry.
Niepokojące wieści dotarły też do Urzędu Morskiego. Janusz Śródecki ruszył do Jastrzębiej Góry. Na miejscu zorientował się, że stało się najgorsze. - Na końcu Promenady Światowida było pusto. Jakby winda zniknęła - opowiadał. Dźwig leżał na plaży. Na klifie została tylko kładka, która do niego prowadziła. Wielu specjalistów przyjechało do Jastrzębiej Góry, by obejrzeć to, co pozostało z dawnej atrakcji wybrzeża. Do tej pory musieli się opierać na ekspertyzach, teraz wszystko mieli jak na dłoni.
- Ludzie, którzy byli świadkami budowy tej wieży, zapewniali nas kiedyś, że wzniesiono ją zgodnie ze sztuką. Oznaczało to, że konstrukcję posadowiono na palach. Niektórzy nawet spierali się, na ilu. A my oglądaliśmy leżącą windę i nie znaleźliśmy tam ani jednego pala! Nawet śladu po nim! Windę postawiono po prostu na betonowej płycie. W głowach nam się nie mieściło, że można było w ten sposób wznieść taką konstrukcję na klifie. Przecież taka skarpa cały czas "pracuje"! - tłumaczył Janusz Środecki.
Siedmiopiętrowy wyciąg, a raczej to, co z niego zostało, jeszcze długo leżał na plaży.
- Pamiętam, że budziło to wiele kontrowersji. Ludzie chcieli, żeby usunąć tę szkaradę. W 1994 roku zaczęły się prace nad umocnieniem brzegów w Jastrzębiej Górze. Prowadzono je odcinkami. Wtedy podjęliśmy decyzję o tym, że windę trzeba zakamuflować w linii brzegowej. Na leżąco wbudowano ją w nabrzeże. Tak stała się elementem umocnień. Teraz nie da się jej już dostrzec - wspominał Śródecki.
Wielu turystów spacerujących po Promenadzie Światowida pewnie nawet nie ma pojęcia, że kiedyś na końcu alejki znajdowała się winda - marzenie pewnego inżyniera z Warszawy.
Dojazd
Do Jastrzębiej Góry można dojechać: - samochodem: drogą wojewódzką nr 215, która łączy Władysławowo i Sulicice koło Krokowej. - autobusem: z dworca autobusowego w Gdyni kursuje PKS linii 650 (zatrzymuje się po drodze również na przystankach w Rumi, Redzie, Władysławowie i Pucku; z dworca autobusowego w Wejherowie kursuje PKS linii 663, a z Pucka - 655. W sezonie przez Jastrzębią Górę przejeżdżają również autokary prywatnych przewoźników. - pociągiem: najbliższa stacja znajduje się w Pucku. Dojeżdżają do niej m.in. pociągi POLREGIO. Można również dotrzeć pociągiem do Gdyni i przesiąść się tam w autobus PKS.
Historia windy w Jastrzębiej Góry to tylko jedna z nadbałtyckich opowieści. Z książki "Bałtyk. Historie zza parawanu" dowiesz się, jak zmieniały się nadmorskie kurorty i moda plażowa. Poznasz też tajniki pracy latarnika z Helu i przeczytasz o tym, jak znany krytyk filmowy Tomasz Raczek zaciągnął się na statek. W książce znajdziesz też historię zatopionych w morzu lokomotyw i przekonasz się, że skoki narciarskie uprawiano nie tylko w górach.
Autorka/Autor: Aleksandra Arendt-Czekała
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Zbiory Romana Kużela