Od września 2022 roku w szkołach ponadpodstawowych pojawi się nowy przedmiot - historia i teraźniejszość. Równocześnie Ministerstwo Edukacji i Nauki zapowiada okrojenie podstaw programowych, bo uczniowie zbyt wiele godzin spędzają w szkołach. Żeby coś dodać, coś trzeba wyrzucić. I tym czymś może okazać się wiedza o społeczeństwie.
CZYTAJ WIĘCEJ O EDUKACJI: #BEZPRZERWY. ROK SZKOLNY Z TVN24
Rządzący zakręcili się na punkcie historii i w efekcie nieco w niej zagubili - tak najkrócej można podsumować plany Zjednoczonej Prawicy dotyczące zmian w nauczaniu ich priorytetowego szkolnego przedmiotu.
By to pokazać, dla porządku zróbmy krótkie kalendarium ostatnich miesięcy.
15 maja, prezes Jarosław Kaczyński prezentuje Polski Ład: - W szkołach średnich wprowadzimy naukę historii dwoma nurtami, to znaczy historię powszechną i historię Polski. Dla każdego z tych nurtów będzie przeznaczone dwie, trzy, może więcej godzin zajęć w ciągu tygodnia. Będzie to ogromna zmiana.
18 maja, w telewizji publicznej minister Przemysław Czarnek rozwija myśl prezesa: - Nasza młodzież musi wiedzieć, skąd Polska wzięła się w tym miejscu, w wyniku jakich zjawisk. Stąd to rozdzielenie na historię Polski i historię powszechną.
20 maja, wiceminister Tomasz Rzymkowski w Poranku Rozgłośni Katolickich informuje z kolei, że powstanie nowy, odrębny przedmiot - historia Polski XX i XXI wieku. - Musimy się do tego dobrze przygotować, żeby nikt nie stawiał zarzutów, że program jest przygotowany na chybcika, a nauczyciele są nieprzygotowani - komentował.
Ale równocześnie przyznawał, że lekcje mogłyby się rozpocząć już we wrześniu 2022 roku (ta data od tego momentu utrzymuje się w narracjach polityków).
22 lipca, minister Przemysław Czarnek w Polskim Radiu informuje, że program nowego przedmiotu ma obejmować m.in. żołnierzy wyklętych, ruchy niepodległościowe, Solidarność, a także wydarzenia 1980 i 1989 r. Warto zapamiętać. Dlaczego? Okaże się już za kilka tygodni.
16 sierpnia w wywiadzie dla "Polska the Times" ten sam minister nazywa nowy przedmiot "historia najnowsza Polski XX i XXI wieku". I informuje, że nad podstawami programowymi i programem pracuje już zespół ekspertów.
Pytamy więc m.in., kto, jak i za jakie pieniądze te prace prowadzi, a 7 września Radosław Brzózka, dyrektor biura politycznego szefa MEiN, odpowiada, że minister "współpracuje z wieloma ekspertami. Wśród nich są historycy - doświadczeni dydaktycy szkolni oraz wybitni historycy - naukowcy z różnych ośrodków akademickich. Eksperci nie zostali jeszcze połączeni w sformalizowany zespół". Zero nazwisk.
12 października, wiceminister Dariusz Piontkowski na komisji sejmowej informuje posłów: - W tej chwili nie są prowadzone żadne prace zmierzające do tego, aby zmieniać podstawy programowe poza jednym wyjątkiem – programem nauczania historii.
Chwilę później dyrektor Artur Górecki, odpowiedzialny w ministerstwie za programy i podręczniki, zapewnia ich: - W żadnym wypadku prace nie idą w stronę rozdzielenia dwuwątkowości wykładu historii na historię Polski i historię powszechną. Wydaje mi się, że z dydaktycznego punktu widzenia byłaby to pomyłka.
- Czy prezes Kaczyński to słyszał? - zastanawiam się i czekam na rozwój wydarzeń.
18 października nadal nie wiemy, czego młodzież będzie się uczyła, ale dowiadujemy się, że przedmiot będzie miał inną nazwę. Minister Przemysław Czarnek mówi tygodnikowi "wSieci": "Jesteśmy gotowi, by odzyskiwać pokolenia nieświadomych młodych Polaków. Dlatego uczniowie od pierwszych klas szkół ponadpodstawowych dostaną nowy przedmiot, który będzie się nazywał: historia i teraźniejszość".
Oraz - inaczej niż dyrektor Górecki, ale tak jak prezes Kaczyński: "Niezbędna jest nam nauka historii prowadzona w nowoczesny sposób, podzielona na historię Polski i historię powszechną. Wierzę, że to będzie HiT nie tylko z nazwy".
19 października minister Przemysław Czarnek podsumowuje rok w ministerstwie i jest pytany właśnie o historię. Powtarza, że to realizacja zapowiedzi prezesa. - Mówił o nowoczesnej, nowej formie przekazywania najnowszej historii, drugiej połowie XX wieku i pierwszych dekad wieku XXI - stwierdza minister.
A chwilę później, skonfrontowany przez dziennikarzy z zarzutami m.in. posłów opozycji, że będzie to ideologizowanie młodzieży, odpowiada w swoim stylu: - A skąd ktoś może wiedzieć, że to jest ideologizowanie, jak ja nawet nie wiem, co jest w tym programie. Ja nie wiem, jaki jest program tego nowego przedmiotu, bo nad tym pracują eksperci.
Jeśli zadaliście sobie właśnie pytanie: to kto ma wiedzieć?, zapraszamy do dalszej lektury.
Zespół ekspertów i błyskotliwa kariera
Minister Czarnek zapowiedział, że szczegóły nowych lekcji przedstawi nie później niż za dwa tygodnie.
Z naszych ustaleń wynika, że jednym z wariantów, branych pod uwagę przy wprowadzeniu nowego przedmiotu, jest ograniczenie liczby godzin innych lekcji. Chodzi o wiedzę o społeczeństwie.
- Zastanawiamy się nad tym - przyznaje w rozmowie ze mną wiceminister Dariusz Piontkowski, odpowiedzialny za wprowadzanie nowego przedmiotu. - Mamy kilka wariantów, jeszcze nie zapadły ostateczne decyzje. Pewnym jest, że nie chcemy dopuścić do tego, by zwiększyć obciążenie godzinowe uczniów w szkołach.
Wiceminister pytany o to, komu powierzono prace nad podstawami programowymi, nie podaje nazwisk. - To wykładowcy, historycy, ale też autorzy podręczników czy eksperci Centralnej Komisji Egzaminacyjnej - mówi. I zapewnia jeszcze: - Osoby, które mogą wykazać się zarówno wiedzą praktyczną, jak i teoretyczną.
19 października ponowiliśmy pytania do ministerstwa, dotyczące składu zespołu eksperckiego - sposobu jego wyboru i opłacania. Do momentu publikacji pozostały bez odpowiedzi.
Pewnym jest, że w prace oprócz wiceministra Piontkowskiego zaangażowany jest Artur Górecki, który robi w resorcie ekspresową karierę. W przeszłości pełnił funkcję dyrektorów w szkołach niepublicznych, głównie katolickich, prowadzonych m.in. przez Centrum Edukacyjne Archidiecezji Warszawskiej. Regularnie publikował w piśmie "Christianitas", zdarzyło mu się wygłosić wykład na zaproszenie Ordo Iuris. Zimą tego roku został ministerialnym pełnomocnikiem ds. podstaw programowych i podręczników oraz wicedyrektorem odpowiedzialnego za te kwestie departamentu.
A już w sierpniu awansował na dyrektora i mówił wtedy "Gazecie Wyborczej": "Skoro planuje się utworzenie nowego przedmiotu: historia XX wieku, to jasne jest, że należy napisać do niego podstawę programową, ewentualnie zmodyfikować obowiązujące podstawy do nauczania historii.
Hit czy kit?
Skoro szefostwo resortu tak chętnie i dużo od miesięcy opowiada o nowym przedmiocie, a równocześnie minister twierdzi, że on jego programu nie zna, to dlaczego nikt z faktycznych autorów zmian się nimi nie chwali?
- To jest gorący kartofel - słyszę od ministerialnego urzędnika, który chce zachować anonimowość. - Okazało się, że wprowadzenie takiego przedmiotu i takiej liczby godzin, o jakich marzył prezes Kaczyński, jest w zasadzie niemożliwe i teraz trzeba jakoś szyć. Ta formacja od lat powtarza, że historia jest najważniejsza, ale gdy realnie mogła coś na jej rzecz zrobić, chyba zabrakło pomysłów. Albo inaczej: pojawiło się ich aż za dużo, do tego wykluczających się - dodaje.
Obietnica zawarta w Polskim Ładzie brzmiała dokładnie tak: "Zwiększymy rolę historii w programie nauczania, zwłaszcza w szkołach średnich, także w perspektywie egzaminu maturalnego. W liceach ogólnokształcących i technikach (3. lub 4. klasa szkoły średniej) wprowadzimy zajęcia z historii XX w. (głównie Polski). Umożliwimy realizację przedmiotu w atrakcyjnej formie warsztatowej".
I tak oto resort ministra Czarnka stanął w rozkroku. Bo z jednej strony prezes zapowiada: więcej godzin historii, a z drugiej sam minister - naciskany przez rodziców, w tym własnych wyborców - nie może już ukrywać: programy i plany lekcji uczniów są po reformie Anny Zalewskiej przeładowane. Nie bardzo jest gdzie wcisnąć jakiekolwiek nowe zajęcia.
19 października, opowiadając o priorytetach na przyszły rok, Czarnek mówił, co go czeka: - To bardzo intensywna praca nad podstawami programowymi, tak żeby od 1 września 2022 roku je odchudzić i spowodować, żeby dzieci i młodzież nieco mniej przebywały w szkole.
Będzie to również najwyraźniej praca bardzo szybka, ponieważ jeszcze 12 października (patrz kalendarium) jego zastępca Dariusz Piontkowski mówił, że prace nad podstawami z innych przedmiotów na razie nie trwają.
I tu właśnie zaczyna się mocno niepewny los wiedzy o społeczeństwie w liceach. Bo jednym z wariantów branych pod uwagę w MEiN zmian jest nie to, że program tego przedmiotu zostanie zmieniony, ale że sam przedmiot zostanie okrojony, a nawet zlikwidowany.
To musi być pomyłka
Wiedza o społeczeństwie, powszechnie nazywana WoS-em, to przedmiot humanistyczny obejmujący zagadnienia społeczne, polityczne i ekonomiczne, np. ustrój polityczny Polski czy system podatkowy.
Do reformy systemu oświaty z 1999 roku, czyli wprowadzenia gimnazjów przez Mirosława Handkego, nauczany był w siódmej i ósmej klasie starej ośmioklasowej szkoły podstawowej oraz w szkole ponadpodstawowej.
Przed kolejne 20 lat jego naukę rozpoczynało się w gimnazjum i kończyło w szkole ponadgimnazjalnej. Od 2017 roku przedmiot występuje tylko w klasie ósmej szkoły podstawowej i szkołach ponadpodstawowych.
Godzin WoS-u nie jest zbyt dużo. W podstawówce to dwie godziny w tygodniu (tylko w ósmej klasie) - i to się raczej na razie nie zmieni.
Pod znakiem zapytania stoją lekcje w liceach, bo to w nich ma się znaleźć wymarzony przedmiot Jarosława Kaczyńskiego.
Dziś w liceach w klasach z podstawowym WoS-em uczniowie mają jedną lekcję tego przedmiotu - tylko przez dwa lata. Ci, którzy wybierają rozszerzenie - zwykle w klasach humanistycznych czy dziennikarskich - mają go więcej, przez całą edukację dwie lub trzy godziny tygodniowo, w zależności od klasy.
HiT mógłby zastąpić właśnie te dwie podstawowe godziny (choć to mniej godzin lekcyjnych, niż obiecywał w Polskim Ładzie prezes Kaczyński). Czy to dobry kierunek? - Wszelkie pomysły zakładające likwidację czy ograniczenie nauczania wiedzy o społeczeństwie uważam za niepoważne - odpowiada dr Sławomir Drelich, nauczyciel WoS-u z I LO w Inowrocławiu oraz wykładowca na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. I wyjaśnia: - To właśnie na tych lekcjach młodzi uczą się mechanizmów działania państwa, demokracji, uczestnictwa w społeczeństwie obywatelskim. To na WoS-ie uczy się, czym jest Unia Europejska, NATO czy ONZ. Pomysł taki musi być albo pomyłką, albo efektem kompletnego oderwania od rzeczywistości. No chyba że komuś naprawdę zależy, żeby młodzi ludzie zupełnie nie rozumieli demokracji, państwa i prawa.
Tymi pomysłami martwi się też Zuzanna Karcz, aktywistka obywatelska, ubiegłoroczna finalistka Olimpiady Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym, dziś studentka Szkoły Głównej Handlowej. Uważa, że WoS jest ważny dla budowania postaw obywatelskich. - Likwidacja WoS, przy równoczesnych planach ograniczenia wejścia do szkół organizacji pozarządowych, sprawi, że edukacja obywatelska może w szkołach nie zaistnieć. Pozostanie tylko formalizacja i historia. Idealny miks na podbijanie patriotycznych morali w wykonaniu ministerstwa Przemysława Czarnka - podsumowuje.
Zaznaczanie obecności
Obawa dr. Drelicha o przyszłość wiedzy o społeczeństwie nie oznacza równocześnie, że dziś nie ma tym lekcjom nic do zarzucenia. Przyznaje, że WoS w "tej wersji, w jakiej funkcjonuje po reformie Zalewskiej, nie jest nauczany doskonale". A program, szczególnie na rozszerzeniu, jest przeładowany.
- Dobrze by było, żeby uczniowie uczyli się na tym przedmiocie demokracji w praktyce - podkreśla Drelich. I dodaje: - Mam wrażenie, że wszystkie pomysły aktualnego ministra edukacji związane z historią i WoS-em są próbą zaznaczenia swojej obecności. Nie idzie za nimi żaden konkretny pomysł na edukację historyczną czy obywatelską.
Jego zdaniem obóz Zjednoczonej Prawicy od lat "opowiada się o tym, jak to trzeba nam więcej historii i jak to trzeba budować patriotyzm wśród młodych". - Chciałbym jedynie przypomnieć, że to rząd Zjednoczonej Prawicy rękami swoich ekspertów przygotował aktualne podstawy programowe. Co jak co, ale patriotyzmu i wartości odnoszących się do narodu i polskości w tych podstawach nie brakuje - dodaje.
Rządzącym zaś ciągle za mało.
Minister Czarnek, delikatnie mówiąc, nie jest zachwycony wiedzą i postawami młodych Polaków. Ledwie w tym tygodniu tygodnikowi "wSieci" mówił: "Wychodzimy powoli z kryzysu systemu nauczania, który spowodowało wprowadzenie gimnazjów. Widać to najbardziej po skandalicznie niskim poziomie nauczania historii. Pokolenie dzisiejszych 20-latków ma ogromne luki w wiedzy o wydarzeniach z drugiej połowy dwudziestego wieku. Bez tej wiedzy są bardzo podatni na manipulację, nie znają mechanizmów, które na nich oddziałują".
To świetnie współgra z poglądem Ryszarda Terleckiego, szefa klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości, który w lipcu 2020 roku mówił, że "lepiej wyedukowani młodzi ludzie, którzy przejdą przez lepszą podstawę programową, będą chętniej głosować na PiS". - Jestem o tym przekonany. Mądrzejsi ludzie, bardziej zorientowani w rzeczywistości politycznej, historycznej, bardziej przywiązani do pewnych tradycji i bardziej utożsamiający się z tą tradycją z pewnością będą głosować na PiS - stwierdził na antenie TVN24. I to główne zadanie ministra Czarnka.
Kogo to interesuje?
Ale czy rzeczywiście wiedza historyczna młodych Polaków jest wątpliwa? Nie ma badań, które jasno by to wskazywały.
Na pewno historia w polskiej szkole od lat traci na popularności. W 2005 roku, gdy wprowadzono egzaminy zewnętrzne, historię na maturze zdawało ok. 65 tys. absolwentów (na poziomie podstawowym i rozszerzonym to 21 proc. wszystkich, w tym 14 proc. na poziomie rozszerzonym), a w 2020 roku (egzamin ma już tylko formę rozszerzoną) około 19 tys. zdających (nieco ponad 7 proc. maturzystów). Dla porównania WoS wybrało wtedy około 16,6 tys. maturzystów.
Ale czy to jedyna miara świadomości historycznej?
W 2006 roku (dane TNS OBOP) wśród Polaków dominowało przekonanie, że nasza historia jest wyjątkowa. Ponad połowa respondentów (53 proc.) była wówczas zdania, że Polacy powinni być dumni ze swej historii bardziej niż inne narody; a prawie 2/3 ankietowanych (62 proc.) uważało, że w przeszłości naród polski cierpiał bardziej niż inne narody.
Dr Artur Wysocki z UMCS w Lublinie w swoim opracowaniu "Stosunek społeczeństwa polskiego do przeszłości a tożsamość narodowa" zwracał jednak uwagę, że analiza cech społecznych respondentów pozwala wskazać kategorie społeczne, które wyłamują się z dominującego w społeczeństwie polskim przeświadczenia o wyjątkowej i szczególnej historii narodowej. I tak, w tej grupie znajdowali się właśnie młodzi - do 24. roku życia. To była jednak ocena postawy wobec historii, a nie wiedzy historycznej.
Z kolei z badania TNS przeprowadzonego w 2014 r. wynika, że 35 proc. ankietowanych Polaków jest zainteresowanych historią. Częściej zainteresowane są nią osoby z wyższym wykształceniem oraz mężczyźni. Ale co ciekawe, stosunkowo większe zainteresowanie historią deklarują też osoby najmłodsze i najstarsze.
Zainteresowanie Polaków historią na przestrzeni lat raczej wzmagało się, niż malało. Z analiz CBOS wynika, że w 1987 roku 84 proc. Polaków uważało, iż "wiedza na temat przeszłości jest potrzebna współczesnemu człowiekowi". W 2016 roku podobnego zdania było 87 proc. badanych.
A te braki, które wytyka młodym minister? Badania raczej wskazują, że jeśli już istnieją, to nie dotyczą tylko młodych, a ogółu społeczeństwa. W 2016 roku CBOS postanowił deklaracje Polaków o zainteresowaniu historią zweryfikować, zadając pytanie otwarte, dotyczące znajomości wydarzeń kryjących się pod konkretnymi datami z historii Polski.
Najwięcej osób (82 proc.) trafnie odpowiedziało, co wydarzyło się w roku 1939. Podobnie wysoki odsetek poprawnych odpowiedzi dotyczył 1410 roku (80 proc.).
Ale tylko połowa Polaków potrafiła połączyć rok 1989 z upadkiem komunizmu, obradami Okrągłego Stołu lub pierwszymi częściowo wolnymi wyborami. Połowa Polaków, nie połowa polskiej młodzieży.
- A może proponowane zmiany sprawią, że w przyszłości będzie lepiej? - dopytuję dr. Drelicha. A on podsumowuje: - Te wszystkie pomysły aktualnych rządzących w ogóle nie prowadzą do lepszej jakości polskiej edukacji, także historycznej czy obywatelskiej. Wręcz przeciwnie, rządzący - chyba nieświadomie - chcą młodych ludzi zakatować historią. Jeśli zaś ma się to dokonać kosztem wiedzy o społeczeństwie, to za chwilę polska szkoła zacznie produkować analfabetów społecznych i prawnych.
#bezprzerwy
W tvn24.pl przyglądamy się pomysłom ministra Przemysława Czarnka i jego doradców. Urzędniczy język ustaw i rozporządzeń przekładamy dla Was na język szkolnej praktyki. Z ekspertami oceniamy, czy to, co się za tymi pomysłami i postulowanymi rozwiązaniami kryje, będzie korzystne dla uczniów i nauczycieli. Sprawdzamy, czy autonomia szkół jest zagrożona. I czy rodzice rzeczywiście będą mieli wpływ na edukację i wychowanie swoich dzieci. Wszystko to - artykuły, wywiady, materiały wideo, interaktywne infografiki, omówienia badań - możecie znaleźć w naszym serwisie pod hasłem #bezprzerwy.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: Tvn24.pl