Celem był łup - niemiecka waluta. To ona skusiła rabusiów, żeby w biały dzień wejść do domu 73-letniej rencistki, splądrować wszystko, a ostatecznie - zabić. Stanisława Z. była wiązana kablami, torturowana. Jej ciało przykryto kołdrą. Na miejscu zabezpieczono odciski palców, plamy krwi, odcisk buta. Mimo to sprawców nie ustalono. Dopiero po 23 latach odkryto kolejny ślad. Niewidoczny gołym okiem, ale kluczowy.
Mąka wymieszana z guzikami, makaron z gazetami. Dziecięce lalki rzucone twarzami w dół, między wymięte ubrania dorosłych. Szuflady i szafki otwarte, zawartość wyrzucona na podłogę. Na kuchennym stole niedokończone śniadanie: jajko na miękko, czarna herbata na dnie szklanki. Na drewnianej podłodze puchowa kołdra, a pod nią ciało kobiety.
Zwłoki były ułożone na wznak, nogami w stronę wejściowych drzwi. Ręce ściśnięte półmetrowym białym kablem elektrycznym. Przewód zakończony po jednej stronie gniazdkiem, po drugiej – wtyczką. Zabójca okręcił go kilkukrotnie wokół przedramion i nadgarstków ofiary. Na wysokości kostek drugi kabel, tym razem krótszy, czarny. Też solidnie ściśnięty. Stanisława miała na sobie granatową sukienkę z halką w geometryczne wzory, rajstopy i szare dresy. Była skromną rencistką, nosiła się schludnie. Miła, niekonfliktowa - tak mówili o niej sąsiedzi.
Kochana - myślała i mówiła o matce Jolanta Olszewska, która po pracy przyszła odwiedzić Stanisławę Z. w jej domu w Hajnówce na Podlasiu i odkryła ciało.
Protokół z Zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku: "Płynność krwi świadczy o tym, że śmierć denatki była szybka. Przyczyną zejścia śmiertelnego stało się uduszenie przez zadławienie - ucisk na przednią powierzchnię szyi i zamknięcie światła górnych dróg oddechowych (…). Stwierdzono u denatki obrażenia ciała powstałe od licznych urazów zadanych narzędziem twardym, tępym, tępokrawędzistym, działającym z dużą siłą na głowę i szyję, a zatem w następstwie dławienia i bicia w głowę (…). Tak zatem śmierć denatki była następstwem karygodnego działania osób trzecich".
Gościnna i ufna
Pierwszy dzień kwietnia 1996 roku. Tego dnia Stanisława przygotowała śniadanie dla prawnuczki, ale nie zdążyła po nim posprzątać - spieszyła się po zakupy. Dziewczynka wyszła po 8, babcia niedługo po niej. Jak na tę porę roku pogoda była niezwykle kapryśna. Minus dwa stopnie Celsjusza, spadło dużo śniegu. Stanisława mieszkała na spokojnym osiedlu domów jednorodzinnych, w drewnianym, parterowym domu. Posesja była ogrodzona drucianą siatką, a na podwórko prowadziła metalowa brama - niemal zawsze otwarta. 73-latka była gościnna i ufna - rzadko zamykała drzwi na klucz, chętnie przyjmowała sąsiadów. Mieszkała z prawnuczką Eleną, której mama - Edyta - wyjechała na zarobek do Niemiec. Chciała dorobić, żeby pomóc babci w remoncie łazienki. Stanisława nigdy nie pracowała - mąż chciał, by zajmowała się domem. Gdy zmarł, stała się głową rodziny i opiekunką dla wnucząt.
Po zrobieniu drobnych zakupów spożywczych 73-latka wróciła do domu. Jak ustalili śledczy, w tym czasie włamywacze plądrowali mieszkanie. Stanisława Z. zastała ich na gorącym uczynku. Było około 9.30-10.
O 14.45 dyżurny KPP w Hajnówce odebrał telefon od Jolanty Olszewskiej, córki Stanisławy. Kobieta, po zobaczeniu zwłok matki, wybiegła do sąsiadów i wybrała numer alarmowy. - Chcieli kasy, pieniędzy - stwierdza. - Na zdrowy rozum: tu był tylko pokój z kuchnią, o jakich pieniądzach mowa? Nic nie znaleźli - kwituje. Rzeczywiście, włamywacze nie zastali tego, po co przyszli - czyli niemieckiej waluty.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam