Niejeden skazaniec stracił głowę na wzgórzu w Żaganiu. Kim byli ci, którzy za swoje występki zapłacili tam życiem i czy był wśród nich słynny "pożeracz serc" - na te pytania odpowiedzi szukają nadal archeolodzy i historycy. Na razie badacze znaleźli dwa łańcuchy egzekucyjne sprzed kilkuset lat. - To bardzo rzadkie znalezisko - mówi kierownik projektu.
Archeolodzy wrócili na Wzgórze Bismarcka w pobliżu Żagania (woj. lubuskie). To tam stracono m.in. seryjnego mordercę, który zabijał, bo wierzył w magiczną moc serc nienarodzonych dzieci.
I tym razem w miejscu, gdzie znajdowała się szubienica, badacze znaleźli kości, skoble, a nawet fragmenty kolczugi. Najcenniejsze są jednak dwa łańcuchy sprzed kilkuset lat. To na nich podczas egzekucji wieszano złodziei recydywistów. Była to dotkliwsza kara niż powieszenie na sznurze.
- Z jednego łańcucha zachowało się tylko pojedyncze ogniwo, za to drugi składa się z czterech ogniw, więc najprawdopodobniej jest kompletny. To rzadkie znalezisko, bo sądy rzadko wymierzały taką karę. Do tej pory znaleźliśmy tylko trzy kompletne łańcuchy na Śląsku - opowiada dr Daniel Wojtucki, historyk i archiwista z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego, kierownik projektu badawczego.
Badacze ustalili, że jeden z tych łańcuchów wykorzystano podczas egzekucji, która odbyła się najpewniej na przełomie 1716 i 1717 roku.
Naukowcy trafili też bezpośrednio przy fundamencie szubienicy na szczątki jednego ze skazańców. Był to mężczyzna, który zginął przez ścięcie. Jego głowę złożono tuż przy nogach. - Stosowano takie praktyki, ponieważ obawiano się, że głowa mogłaby się ponownie "zrosnąć" z ciałem, a osoba stracona powstałaby z grobu, jako upiór. Złożenie jej tuż przy nogach miało temu zapobiec - tłumaczy Wojtucki.
Archeolodzy sprawdzili również mały cmentarz oddalony o kilka metrów od reliktów murowanej szubienicy. Widać, że szczątki, które tam się znajdują są ułożone według pewnego schematu.
- Nie są tak niedbale porzucone, jak te, na które wcześniej trafiliśmy. Podejrzewamy, że w tym miejscu kat układał zwłoki samobójców, dla których brakowało miejsca na cmentarzu - mówi Wojtucki.
Wielu straciło tam głowę
Pierwsze wzmianki kronikarskie o żagańskiej szubienicy pochodzą z 1318 roku, kiedy to podniszczony obiekt o charakterze mieszkalno-obronnym trafił do władz miasta. Czy od razu stał się miejscem straceń? Trudno powiedzieć, bo pierwsze informacje o egzekucjach pochodzą z początków XVI w. A korzystano z niego nawet do początków XIX w.
Szubienica miała od sześciu do ośmiu metrów wysokości.
- To było narzędzie masowej zagłady. Proszę sobie wyobrazić, że za jednym razem można było tam stracić nawet 20 osób. I to bez zbędnego tłoku. Badania potrwają kilka lat, ale już teraz podejrzewamy, że stracono tam kilkadziesiąt osób - opowiada Wojtucki.
Za co można było stracić głowę? Z archiwalnych kwerend naukowców wynika, że za: podpalenia, fałszerstwa, zabójstwa, kradzieże.
Na szubienicę przywożono też zwłoki samobójców. Często odcinano im głowy i składano je przy nogach. - Tak na wszelki wypadek, żeby zmarły nie mógł już wrócić do żywych - tłumaczy Wojtucki.
Szczególnie traktowano też dzieciobójczynie. Takim kobietom przebijano serca kołkiem. W końcu tylko "opętana przez diabła" mogłaby zabić swoje dziecko i to zaraz po narodzinach.
Znajdą "pożeracza serc"?
Archeolodzy liczą na to, że wśród tysięcy kości znajdą szczątki Petera Wolfganga nazywanego również Push Peterem. To seryjny zabójca, który siał postrach w XVI wieku.
- Podejrzewamy, że kat strącił Push Petera do wnętrza szubienicy, więc niewykluczone, że znajdują się tam jego szczątki. Sprawdzamy to miejsce bardzo dokładnie. W ubiegłym roku znaleźliśmy kilka tysięcy fragmentów kości, teraz mamy kolejne. Trwają ich badania antropologiczne. Czy wśród nich jest "pożeracz serc"? To się okaże - mówi dr Wojtucki.
- Jak chcecie rozpoznać, które kości mogą należeć właśnie do niego? - dopytuję.
- Z kronik wiemy, jakie obrażenia zadano Push Peterowi. Trzeba to porównać z obrażeniami widocznymi na kościach. Wykorzystamy do tego badania rentgenowskie - dodaje Wojtucki.
Rozpisywali się o nim lokalni kronikarze.
Wpierw na żagańskim Rynku odrąbano mu prawicę, następnie posadzono go na wozie i we wszystkich rogach kat rwał jego ciało rozżarzonymi cęgami. Po czym skazańca wleczono na miejsca właściwej kaźni, na Górę Szubieniczną, gdzie czekał już na niego długi, ostry pal. Pusch Peter był postawnym mężczyzną, więc nabicie na pal skazańca przysporzyło katu i jego pachołkom sporo trudności.*
Wolfgang musiał strasznie cierpieć. Święty pewnie nie był, ale czym zasłużył sobie na aż tak okrutną karę?
- Został skazany za wielokrotne zabójstwa i rabowanie kościołów. Peter Wolfgang miał zabić 30 osób, w tym sześć kobiet w ciąży. Ze źródeł pisanych wiemy, że rozpruwał brzuchy tych kobiet, żeby mieć dostęp do płodu. Następnie wyciągał serca nienarodzonych dzieci i je zjadał - mówił archeolog Bartosz Świątkowski, gdy badania ruszały w ubiegłym roku.
W "cenie" było serce, krew i genitalia
Dlaczego Push Peter zabijał? Niewykluczone, że było to związane z licznymi przesądami z XVI i XVII wieku - wierzeń, które brzmią dziś makabrycznie i niedorzecznie.
Zgodnie z dawnymi zabobonami, spożywanie pewnych części ludzkiego ciała miało pomagać na różne dolegliwości i schorzenia. Wierzono też, że pomagają podczas przestępstw, np. zapewniają nieuchwytność i bezkarność. Serce nienarodzonego dziecka było szczególnie cenne. Dorosły z każdym dniem tracił siły witalne, nienarodzone dziecko nie zdążyło ich stracić. Stąd wzięło się "pożeranie serc". Zjawisko to nazywano "Herzesser".
W "cenie" były m.in. takie organy:
- serce - moc podtrzymywania życia,
- krew - jej spożywanie było jak amulet,
- genitalia - nośnik duszy i witalności.
Naukowcy prowadzą badania w ramach projektu: Sonata BIS "Tam, gdzie zwierzęta równe były ludziom. Dawne miejsca straceń na Śląsku w ujęciu interdyscyplinarnym". Jest on finansowany przez Narodowe Centrum Nauki. Zespół badawczy w Żaganiu tworzą: dr Daniel Wojtucki, dr Honorata Rutka (antropolog), archeolodzy mgr Magdalena Majorek i mgr Bartosz Świątkowski oraz Zdzisław Tyrcz z Żagania, dr Robert Heś i Antoni Miziołek - wszyscy ze Stowarzyszenia Ochrony i Badań Zabytków Prawa. Badania wsparł też Urząd Miasta Żagania. TVN24.pl
* Fragment rękopiśmiennej kroniki Żagania. Ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu (opracowanie i tłumaczenie: D. Wojtucki).
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: D. Wojtucki