On był w Niemczech, ale nie znał niemieckiego. Gdy poczuł się źle, zadzwonił do swojego szefa. Właściciel firmy transportowej z Wolsztyna poprzez policję wezwał do niego karetkę. Pomoc dotarła na czas.
Dyżurny Komendy Powiatowej Policji w Wolsztynie odebrał wiele telefonów z prośbą o pomoc. Ale takiego jak ten w nocy z 19 na 20 listopada – jeszcze nie.
"Dzień dobry, Jakub Gruszka z tej strony. Mam firmę transportową, mój kierowca w Niemczech ma jakiś problem. Dzwoni, że nawet nie jest w stanie wyjść z kabiny samochodu. Ma jakieś kłucie w klatce piersiowej. Pyta się, czy ja jestem w stanie mu wezwać karetkę. Na 112 nie byli w stanie mi pomóc, mówili, żeby dzwonić na komendę". *
Kierowca nie mógł sam zadzwonić po pomoc, bo nie zna języka niemieckiego, dlatego o pogarszającym się stanie zdrowia poinformował swojego szefa.
- Pierwszy raz zdarzyło mi się na dyżurze, że ktoś potrzebował pomocy za granicą. Wcześniej pracowałem jako zastępca naczelnika wydziału kryminalnego. Często potrzebowaliśmy informacji z zagranicy, a takie pozyskuje się przez Biuro Współpracy Międzynarodowej Policji w Warszawie. Dlatego dobrze wiem, w jakich sytuacjach trzeba ich prosić o pomoc. To był właśnie taki przypadek - opowiada tvn24.pl dyżurny podkomisarz Rafał Płóciniczak.
Spokojnie zebrał informacje
Na nagraniu, które udostępniła wolsztyńska policja, słychać, jak dyżurny spokojnie wypytuje zgłaszającego o miejsce postoju kierowcy, markę pojazdu, ewentualne znaki szczególne i numer telefonu. A zgłaszający bardzo precyzyjnie udziela wszystkich informacji.
"Kierowca jest w Niemczech, mogę Panu podać nazwę miejscowości i współrzędne geograficzne. Miejscowość Reinsdorf. (...) To jest żółta scania, ciągnik o numerach rejestracyjnych...".*
- Moi kierowcy jeżdżą po całej Europie. Różne problemy zdarzało mi się dla nich załatwiać już przez telefon, ale karetki jeszcze nie wzywałem. W takiej sytuacji trzeba zachować zimną krew i możliwie sprawnie podać wszystkie dane. Ja na szczęście dokładnie wiedziałem, gdzie zatrzymał się mój pracownik - mówi tvn24.pl Jakub Gruszka.
Cała rozmowa trwała łącznie trzy minuty i 45 sekund. Tuż po jej zakończeniu dyżurny przekazał wszystkie dane specjalnej komórce w Warszawie. - Na tym moja rola się skończyła. Dałem znać kolegom z Warszawy, że gdyby potrzebowali jeszcze mojej pomocy, to jestem do ich dyspozycji - dodaje podkomisarz Płóciniczak.
Pomoc dotarła na czas
Komórka ze stolicy przekazała sprawę do kolegów z Niemiec. A ci powiadomili pogotowie. Okazało się, że najbliższa karetka na dotarcie do wskazanego miejsca potrzebowała pół godziny.
Ale pomoc dotarła na czas. Jak mówi właściciel firmy transportowej, po około półtorej godziny od pierwszego zgłoszenia, otrzymał informację, że jego kierowca jest już pod opieką medyków. Mężczyznę przetransportowano do szpitala w Zwickau, gdzie udzielono mu niezbędnej pomocy. - Obecnie przebywa już w Polsce, jest na zwolnieniu lekarskim. Nie jestem upoważniony, by informować o stanie jego zdrowia. Cieszę się, że udało się udzielić pomocy - dodaje Gruszka.
Dyżurny, który pomógł w wysłaniu na miejsce karetki nie czuje się bohaterem. - Nie zrobiłem nic niezwykłego. Myślę, że każdy dyżurny na moim miejscu postąpiłby w ten sam sposób. Są ustalone schematy działania. W tym przypadku ze względu na wcześniejsze doświadczenie z pracy, mogłem szybko, wręcz automatycznie zareagować. Na tym właśnie polega moja praca. Dzwonią ludzie, którzy są w trudnych sytuacjach, a moim zadaniem jest jak najszybciej im pomóc. Liczy się każda minuta, nie ma czasu na długie zastanawianie się - komentuje podkomisarz Płóciniczak.
* Fragmenty pochodzą z nagrania udostępnionego przez policję.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: KPP Wolsztyn