Sprawę opisała "Gazeta Wyborcza". Chłopiec trafił do szpitala po tym jak nadepnął na gwóźdź. Dziecku odmówiono pomocy. Następnego dnia rodzice wrócili do szpitala w towarzystwie Katarzyny Czarnoty z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów, tłumaczki i dziennikarki "Gazety". Lekarz zgodził się wtedy przyjąć dziecko, ale odpłatnie.
Czarnota przekonuje, że Romowie zostali potraktowani jak ludzie drugiego gatunku. Gdy matka przyznała, że nie ma pieniędzy, chirurg miał odpowiedzieć: - To niech się złożą wszyscy rumuńscy żebracy! - opowiedział.
Rewizyta z obstawą
Szpital broni swojej decyzji. - Dziecko nie miało uprawnień do bezpłatnych świadczeń - odpowiada na zarzuty w rozmowie z tvn24.pl dr Sylwia Świdzińska, wicedyrektor lecznicy ds. medycznych. - Z każdego świadczenia szpital jest rozliczany przez NFZ. Nie było w tym przypadku zagrożenia życia, dlatego pomoc nie musiała zostać udzielona - dodaje. Zaprzecza także, by dziecku nie udzielono pomocy ze względu na romskie pochodzenie.
Kto za to zapłaci?
Świdzińska mówi też, że lekarz poprosił kobiety o wypełnienie oświadczenia, w którym zobowiązałyby się do pokrycia kosztów ewentualnego leczenia.
- Chodziło o podanie nazwy organizacji po to, żebyśmy mogli potem starać się uregulować ewentualne świadczenie. Takiego wniosku jednak nie wypełniono - dodaje Świdzińska.
Inną wersję przedstawia jednak Czarnota. - Taka sytuacja nie miała miejsca. To linia obrony, jaka wypracował sobie teraz szpital - przekonuje w rozmowie z tvn24.pl. Jej zdaniem w szpitalu w ogóle odmówiono leczenia. - Nie było mowy o wypisaniu rachunku. Lekarz bez obejrzenia dziecka stwierdził, że nie zagraża mu niebezpieczeństwo. Kiedy rodzice pojawili się w szpitalu po raz drugi, od wypadku minęło już ponad 20 godzin. Chłopiec przez ten czas nie dostał szczepienia przeciwko tężcowi. Dziecko nie miało dokumentów i z zasady uznano, że jest uchodźcą i nikt nie zwróci im kosztów leczenia - denerwuje się Czarnota.
"Nie starali się o ubezpieczenie"
Szpital zwraca jednak uwagę na inną sprawę. - Ta rodzina przebywa w Polsce od kilku miesięcy i nikt w tym czasie nie uregulował statusu ubezpieczenia tego chłopca. Żadnych kroków nie podjął też punkt pomocy rodzinie (rodzice chłopca nie korzystają z pomocy społecznej - przyp. red.), ani instytucje zajmujące się imigrantami - wyjaśnia Świdzińska.
Jak podaje Gazeta Wyborcza, 9-letniego Nikolae przyjął w sobotę wieczorem lekarz z punktu pomocy doraźnej przy ul. Rycerskiej. Chłopca skierowano do szpitala przy ul. Szpitalnej, gdzie zrobiono mu zastrzyk przeciwtężcowy i podano antybiotyk. Rodzina razem z chłopcem wyjechali z Poznania.
Dziecku odmówiono pomocy w szpitalu przy ul. Krysiewicza:
Autor: FC / Źródło: TVN 24 Poznań / Gazeta Wyborcza Poznań
Źródło zdjęcia głównego: 11ujec.blogspot.com | Karol Cichoński