Poznaniacy z jednej strony śmieją się z podwójnych sygnalizacji świetlnych na ulicy Dymka, z drugiej irytują ich wyrzucone na nie pieniądze. Drogowcy rozkładają ręce i tłumaczą, że tak być musi.
Ulica Dymka w kierunku Franowa przed skrzyżowaniem z ulicami Szwajcarską i Byka ma aż pięć pasów ruchu – po dwa do skrętu w lewo i jazdy prosto oraz jeden do skrętu w prawo.
Droga kończy się aż sześcioma sygnalizacjami świetlnymi. A w zasadzie trzema parami. Bo ustawione jedna za drugą są dwie sygnalizacje dla skręcających w prawo i po dwie - jedna para przed prawoskrętem, druga para za nim - do jazdy w pozostałych kierunkach.
Pierwsza myśl kierowców jest taka, że zamontowano tam nowe sygnalizacje i zapomniano o usunięciu starych.
Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia w 2014 roku. Podwójne oznakowanie pojawiło się na wyjeździe z Poznania w kierunku Świecka, na terenie gminy Tarnowo Podgórne. I tak na kierowców czekały trzy tablice z napisem "Poznań" albo dwa drogowskazy informujące o zjeździe do oddalonego o 300 metrów Baranowa. Wówczas okazało się, że trwa tam wymiana znaków.
Ale na ulicy Dymka jest inaczej. - Przyjrzałem się tym sygnalizatorom i wyglądają na zamontowane w tym samym okresie. Każdy jest już zarośnięty, więc raczej to nie tak, że postawiono nowe, bo stare nadają się do wymiany – mówi Tomasz Świątek, kierowca z Poznania, który pierwszy zwrócił nam uwagę na tą kuriozalnie wyglądającą sytuację.
Na ten sam absurd zwrócił uwagę Jakub Sobczak. "Czy ktoś wie po co tu są 4 sygnalizatory? Nie, one nie są dla różnych kierunków ruchu..." – napisał na grupie "NieMaAnarchiiParkingowejwPoznaniu!".
"Zapas"? Nie, przepisy
Internauci w komentarzach szybko zaczęli snuć teorie. "Tzw. zapas. Przecież widać, że są oddalone w odległości zapewniającej bezpieczeństwo na wypadek niespodziewanego wypadku", "Pewnie wyszło, że autobus albo ciężarówka nie zatrzyma się z 70 km/h przed sygnalizatorem i zrobili powtarzacze", "Rozjaśniają szarość" – czytamy.
Niespodziewanie głos pod postem zabrał właściciel drogi – Zarząd Dróg Miejskich w Poznaniu, tłumacząc, że wymagają tego przepisy.
"Zgodnie z Rozporządzeniem Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 31 lipca 2002 r. w sprawie znaków i sygnałów drogowych w przypadku sygnalizacji przy skrzyżowaniach, gdzie na jezdniach znajduje się więcej niż jeden pas ruchu dla każdego z nich musi przypadać jeden sygnalizator" – czytamy.
Wszystko przez linie energetyczne
Drogowcy przyznają jednak, że zwykle są one umieszczane po prostu na wysięgniku nad jezdnią. W tym przypadku było to jednak niemożliwe. "Nad skrzyżowaniem ulic Dymka i Szwajcarskiej przebiegają linie energetyczne najwyższych napięć. Gdyby zamontować tam wysięgnik to istnieje realne zagrożenie wystąpienia łuków elektrycznych, które by były niebezpieczne dla zdrowia i życia przebywających, przejeżdżających osób. Dlatego, by spełnić wymogi prawa, trzeba było zastosować rozwiązanie z dwoma sygnalizatorami zamontowanymi na niższych słupach" – wyjaśnili pracownicy ZDM.
Jakuba Sobczaka te tłumaczenia jednak nie przekonują. - Nie wiem, co jest większym absurdem – to, że tego wymagają przepisy, czy że ZDM nie próbował jakoś inaczej tego rozwiązać – mówi.
Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Jakub Sobczak