Dokładnie 25 lat temu Miejska Rada Narodowa w Poznaniu podjęła decyzję o zmianie nazwy alei Stalingradzkiej i części ul. Marchlewskiego na aleję Niepodległości. W ten sposób ruszyła lawina zmian, która wymazała z mapy miasta patronów ulic z poprzedniej epoki.
29 września 1989 r. z mapy Poznania zniknęła aleja Stalingradzka (upamiętniająca ofiary bitwy pod Stalingradem i samo radzieckie miasto - przyp. red.). Decyzję taką podjęła Miejska Rada Narodowa, która wówczas liczyła 120 osób. Przeciwnych tej decyzji było zaledwie 4 radnych.
"Dla upamiętnienia tej przelanej krwi i tych bezimiennych Polaków, wymazanie tej nazwy z mapy miasta uważam za niewskazane (...) Przypominałaby ona, że w tej bitwie położono kres ideom imperialistycznym Rzeszy Niemieckiej" - nieskutecznie, do zachowania jej choćby krótkiego odcinka, przekonywał wówczas radny Andrzej Baraniecki.
Powiew Niepodległości
Miejsce al. Stalingradzkiej i fragmentu ul. Juliana Marchlewskiego (działacza polskiego i międzynarodowego rewolucyjnego ruchu robotniczego i komunistycznego) do pomnika Powstańców Wielkopolskich zastąpiła al. Niepodległości.
Klub radnych Stronnictwa Demokratycznego poszedł o krok dalej i zaproponował całkowite wymazanie Marchlewskiego z mapy Poznania. Tym projektem radni zajęli się na kolejnej sesji. Nadano jej imię Królowej Jadwigi. Nazwę zmienił też plac Młodej Gwardii. Od tej pory jego patronem był Cyryl Ratajski, legendarny prezydent Poznania z okresu międzywojennego.
Nowa władza, nowe nazwy
Wkrótce miejsce Miejskiej Rady Narodowej zajęła Rada Miasta Poznania, która związana była wyłącznie ze środowiskiem "solidarnościowym".
- Zmiana nazw ulic w Poznaniu nie wiązała się z przemianami ustrojowymi w całym kraju, a była właśnie konsekwencją zmian władz samorządowych - przekonuje Jan Chudobiecki, radny I kadencji a dziś radny Poznańskiego Ruchu Obywatelskiego (klub Ryszarda Grobelnego - przyp. red.).
- Chcieliśmy z przestrzeni publicznej usunąć to, co przypominało dawny ustrój. Nie było obrońców starych nazw. Dyskusje się pojawiały, ale co do nowych patronów ulic. Wybieraliśmy dwa kierunki: albo odkurzaliśmy przedwojenne nazwy albo nadawaliśmy im zupełnie nowych patronów - wspomina Jadwiga Rotnicka, dziś senator Platformy Obywatelskiej a wówczas przewodnicząca rady miasta.
Poznań na początku lat 90. przeżył małą rewolucję - ul. Czerwonej Armii znów stała się Świętym Marcinem a Alfreda Lampego - Gwarną. Wróciły także ulice Bukowska (w miejsce gen. Karola Świerczewskiego), Droga Dębińska (zamiast Alfreda Bema), Wierzbięcice (w okresie PRL - Gwardii Ludowej) czy Podgórna (zastąpiła ul. Walki Młodych). Ulicę Feliksa Dzierżyńskiego podzielono na trzy odcinki: południowemu nadano imię 28 Czerwca 1956 r., północnemu przywrócono nazwę Półwiejska a środkowemu - Górna Wilda.
- Ludzie młodzi nie bardzo wiedzieli dokładnie kim był Dzierżyński. Może ktoś tam czytał w szkole powieść na jego temat autorstwa Wandy Wasilewskiej, ale nie przebijało się do zbiorowej świadomości, że ten człowiek nie tyle ma na rękach krew ludzką, tylko jest odpowiedzialny za śmierć milionów ludzi. Mieliśmy w Poznaniu w uroczym zakątku ulicę człowieka, który jest zbrodniarzem wyjątkowo podle zasłużonym w historii całej ludzkości - zauważa Wiesław Kot, publicysta i autor kilku książek o życiu codziennym w PRL.
Władze czuły się w obowiązku zdjąć z piedestału osobę Dzierżyńskiego i podobne mu postaci. Stąd zmian było znacznie więcej i dotknęły całe miasto.
- Propozycji było tak dużo, że w pewnym momencie przyjęliśmy uchwałę, według której najpierw przyznawano nazwy nowopowstałym ulicom, które jeszcze nie doczekały się nazw, a dopiero potem zmienialiśmy stare. Nadając nazwy staraliśmy się, by były one spójne i sąsiadujące ze sobą ulice tworzyły jedną całość - mówi Rotnicka.
Nie obyło się bez sprytnych zabiegów - ulica Dąbrowskiego pozostała, jednak miejsce Jarosława, naczelnego dowódcy wojsk Komuny Paryskiej, zajął inny generał - Jan Henryk, twórca Legionów Polskich we Włoszech. W ten sposób zgadzała się nawet pierwsza litera imienia dawnego patrona ulicy.
- Wtedy robiono rzeczy, które dziś uchodziłyby za niezgodne z prawem. Robiliśmy to, co wydawało nam się słuszne. Kierowaliśmy się wówczas zdrowym rozsądkiem i dobrem mieszkańców - tłumaczy Rotnicka.
Na fali optymizmu, po odzyskaniu wolności, nie zwracano uwagi na koszty.
- Zmiany generalne, które zapadały na początku lat 90. dokonywane były z aplauzem. Z biegiem lat było nieco trudniej - ocenia Wojciech Kręglewski, zasiadający w radzie miasta nieprzerwanie od 1990 r.
Mieszkańcy woleli komunistów
Problemy napotkano na przykład przy próbie przemianowania nazw ulic na Świerczewie, które gloryfikowały nazwy działaczy komunistycznych. - Tych nazwisk było tam bez liku, były na przykład postaci, które zasłynęły wykonywaniem 150 procent normy. Wydawało nam się to oczywiste, że te nazwy trzeba zmienić - wspomina Michał Stuligrosz, ówczesny radny a dziś poseł Platformy Obywatelskiej.
Planowane zmiany nazw ulic spotkały się z kategorycznym sprzeciwem mieszkających tam osób. - Niezwykle nas zaskoczyła nas niechęć do rezygnacji z tych "komuchów", którzy haniebnie zapisali się na kartach historii, szczególnie, że sprzeciwiali się głównie pracownicy zakładów Cegielskiego kojarzący się przecież z walką z władzą w PRL-u. Ludzie mówili jednak: "Będę musiał zmienić dowód i wydać pieniądze" - mówi Stuligrosz.
Koniec końców, nazwy tam zmieniono i z tabliczek zniknęli m.in. Róża Luksemburg czy Marceli Nowotko, jednak stało się to dopiero na początku XXI wieku. Zastosowano tu też zabieg identyczny jak w przypadku ul. Dąbrowskiego - patronem ulicy Buczka został Karol - naukowiec, który zastąpił Marcina - komunistę.
Samowola mieszkańców
Dekomunizacja nie była jednak dziełem jedynie władz miasta, ale także wychodziła od samych poznaniaków.
- W 1990 r. studenci okupowali budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR na ówczesnej Czerwonej Armii. Dzięki tej akcji wkrótce zmienił on właściciela, znalazł się w posiadaniu UAM i ulokowano tam Wydział Historyczny - mówi Kręglewski.
W tajemniczych okolicznościach zniknęła radziecka gwiazda, która znajdowała się u szczytu Pomnika Bohaterów na Cytadeli i świeciła nad Poznaniem. Zagadkę rozwikłał dopiero kilkanaście lat później poznański dziennikarz Piotr Bojarski. - Poszukiwania gwiazdy rozpoczęły się w 1990 roku za sprawą ówczesnego konsula ZSRR w Poznaniu, który zauważył jej brak na szczycie pomnika. Policja w swoim dochodzeniu podejrzewała o kradzież opozycjonistów władzy. Prawda była jednak taka, że nocą gwiazdę zdjęła ekipa strażaków z komendy na ul. Masztalarskiej. Tam też przeczekała schowana do 2000 roku. Następnie strażacy przetransportowali ją do jednej z komend powiatowych PSP na terenie Wielkopolski. Aby trafiła z powrotem do Poznania trzeba było kolejnych 10 lat. Od 2010 roku gwiazda znajduje się w Muzeum Historii Miasta Poznania – tłumaczy Bojarski.
Pamiątki z przeszłości
Wciąż nie brakuje pamiątek po poprzednim systemie. Marcin Kasprzak, organizator pierwszych kółek socjalistycznych w Poznaniu stracił co prawda swój park (dziś park Wilsona), ale nadal jednak jest patronem jednej z ulic. Wciąż można znaleźć też ulice Czechosłowacką i Jugosłowiańską, choć od lat takich krajów nie ma na mapie Europy.
Podobnych przykładów nie brakuje też w okolicach Poznania. W Luboniu nadal funkcjonują ulice: 1 Maja i 22 Lipca, z kolei w podpoznańskim Czerwonaku znajduje się osiedle 40-lecia PRL.
Autor: Filip Czekała, IM / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: CYRYL