"Czy chodzenie do zoo ma być jak sport ekstremalny - pokażę dziecko lwu i uciekniemy sobie?" - pyta poznańskie zoo i publikuje zdjęcia osób, które wchodzą za bariery po to, by zobaczyć lwy. I przypomina, że w Cincinnati przez taką lekkomyślność rodziców trzeba było zabić goryla, by dziecku nie stała się krzywda.
W 2016 r. w czasie wizyty w ogrodzie zoologicznym w Cincinnati w stanie Ohio czteroletni chłopiec przedostał się przez ogrodzenie, po czym wpadł do głębokiej na 3,7 m fosy okalającej wybieg dla goryli i nie umiał się stamtąd wydostać.
Goryl Harambe, któremu wizyta chłopca najwyraźniej nie przypadła do gustu, chwycił go i zaczął wlec po ziemi. Dziecko przebywało w bezpośredniej bliskości goryla ok. 10 minut. Władze zoo zdecydowały się uśmiercić zwierzę. Goryl Harambe był przedstawicielem podgatunku "zachodni goryl nizinny", uznawanego za zagrożony wyginięciem. Ogród zoologiczny w Cincinnati zakupił go w Brownsville w Texasie w 2014 r., licząc na rozmnożenie swojego niewielkiego stada.
I właśnie do tej sytuacji nawiązuje poznańskie zoo, które opublikowało zdjęcie osób, które wchodzą za barierki. Wśród czterech osób znajduje się mężczyzna z małym dzieckiem.
"Tak bardzo prosiliśmy, by respektować nasz regulamin... Czy musi dojść do najgorszego wypadku? Czy chodzenie do zoo ma być jak sport ekstremalny - pokażę dziecko lwu i uciekniemy sobie? Pisaliśmy, że lwy adaptują się i błagamy o spokój dla nich. Nauczeni złym doświadczeniem, odcięliśmy ścieżkę. Ale przecież Polak potrafi :( Przez bariery, mimo tablic, z dzieckiem na ręku. A potem zmusicie nas, by udzielić Wam ratunku i odstrzelić nasze dzieci, Kizię i Leosia.." - czytamy we wpisie na Facebooku, opublikowanym przez zoo.
Lwiątka się aklimatyzowały
Barierki ustawiono po to, by nikt nie zbliżał się do wybiegu lwów. Tam ledwie kilka dni wcześniej pojawiły się młode - Kizia i Leoś. Teren ogrodzono, by zwierzęta zaadaptowały się w nowym otoczeniu.
- Jeżeli stawiamy barierki, a naprawdę staramy się stawiać ich minimalną ilość, to właśnie po to, by państwo, którzy nas odwiedzają, czuli się bezpiecznie i mogli być bezpieczni i także, by zwierzęta mogły adaptować się do różnych warunków. W tym konkretnym wypadku lwy trafiły na duży wybieg kilka dni przed weekendem i chodziło nam o to, by mogły spokojnie poznać ten teren i zaadaptować się do nowych warunków. A to zawsze lepiej odbywa się w dużym spokoju, który chcieliśmy i zapewnić - tłumaczy Remigiusz Koziński z poznańskiego zoo.
Odebrane podczas interwencji
Kizia i Leoś to lwiątka, które odebrano matce wbrew naturze i najprawdopodobniej przemycono je do Polski. Do poznańskiego zoo trafiły po interwencji policji i Fundacji Viva! Badania genetyczne pokazały, że Leoś to hybryda, posiada jedynie geny tygrysie.
Zwierzęta już można oglądać na terenie zoo.
Teraz upomnienie, wcześniej więzienie
W tym przypadku zakończyło się na upomnieniu dla osób ze zdjęcia i napiętnowaniu w mediach społecznościowych. Ale podobne sytuacje kończyły się już w sądzie.
1 maja 2016 r. w poznańskim Nowym Zoo grupa zwiedzających miała przez dziurę w ogrodzeniu wtargnąć w miejsce, gdzie przebywać może wyłącznie personel ogrodu. Główny winowajca miał dźgać kijem odpoczywającego tygrysa. Widzieli to świadkowie, którzy powiadomili pracowników zoo. Tygrys zachowywał spokój, w pewnym momencie wstał i odszedł od ogrodzenia. Mężczyzna został ujęty przez personel zoo, ale uciekł, zanim przyjechała policja. Wcześniej ktoś zdołał go sfotografować. Zdjęcie trafiło do mediów, a poszukiwany sam zgłosił się na policję. Usłyszał zarzuty naruszenia miru domowego (fachowe określenie wdarcia się) oraz znęcania nad zwierzęciem. Sprawa zakończyła się dla niego miesiącem więzienia i karą grzywny.
To także nie pierwszy raz, kiedy zoo publikuje na Facebooku zdjęcia nieodpowiedzialnych rodziców. W 2016 r. pokazywały dorosłych, którzy sadzali dzieci na barierkach.
Autor: FC\kwoj / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Zoo Poznań