Poznański sąd ogłosił wyrok w sprawie Alony Romanenko, Ukrainki, która uległa poważnemu wypadkowi podczas dyżuru w pralni. Magiel, przy którym pracowała, wciągnął jej rękę. Konieczna była amputacja. Pracodawca był oskarżony między innymi o to, że dopuścił kobietę do maszyny bez odpowiednich szkoleń i badań. Usłyszał wyrok 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.
Proces ruszył w 2019 roku. Pracodawca, właściciel magla, Robert S., był oskarżony o to, że nie przeszkolił Romanenko z zasad bhp ani zasad obsługi maszyny. Pracownica nie miała ważnych badań lekarskich, a sam magiel nie miał odpowiednich osłon zabezpieczających.
S. od początku nie przyznawał się do winy i konsekwentnie odmawiał składania wyjaśnień.
W poniedziałek sędzia Izabela Hantz-Nowak z Sądu Rejonowego Nowe Miasto uznała go za winnego narażenia pracownicy na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a także o spowodowanie u kobiety trwałego kalectwa. Ogłosiła wyrok dla mężczyzny: 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Oprócz tego Robert S. musi wypłacić byłej pracownicy 250 stawek dziennych po 20 złotych i nawiązkę na rzecz pokrzywdzonej w wysokości 40 tysięcy złotych.
"Staram się żyć"
Alona Romanenko po wyjściu z sali przekazała zebranym, że przyjęła wyrok ze zrozumieniem. Nie planuje się od niego odwoływać. Pytana przez dziennikarzy o to, jak radzi sobie z nową codziennością, mówiła: - Są dni, kiedy jest ciężko, naprawdę, nie jest lekko i nie będzie lekko. Ale staram się żyć. Miała łzy w oczach, bo sprawa budzi w niej cały czas wielkie emocje. Dziękowała kadrze medycznej i wszystkim, którzy opiekowali się nią przez pierwsze miesiące po wypadku.
Obrońca Roberta S. planuje złożenie wniosku o pisemne uzasadnienie wyroku i po zapoznaniu się z nim podejmie decyzję o ewentualnym odwoływaniu się od poniedziałkowej decyzji sądu.
Wyrok jest nieprawomocny.
"To był straszny ból"
Pochodząca z Ukrainy, 31-letnia obecnie, Alona Romanenko (zgodziła się na podawanie pełnych danych) po raz pierwszy przyjechała do Polski w lipcu 2017 roku. Pracowała wówczas dwa miesiące jako kelnerka. Wróciła 11 listopada – już z myślą, by w Polsce zostać na dłużej, rozpocząć tu nowe życie.
W połowie grudnia 2017 roku doszło do tragicznego wypadku. Magiel, przy którym pracowała kobieta, w pewnym momencie wciągnął jej rękę. Dopiero po około 40 minutach rękę udało się wyciągnąć z maszyny, ale lekarze nie byli w stanie już jej uratować, zdecydowali o amputacji. Zajmująca się sprawą poznańska prokuratura zdecydowała o przedstawieniu zarzutów pracodawcy kobiety.
Alona Romanenko zeznając wcześniej przed sądem mówiła o warunkach, w jakich pracowała. - Wtedy nie znałam polskiego, trochę rozumiałam, ale nie wszystko, i nie potrafiłam mówić po polsku - mówiła. Miała usłyszeć, że brak znajomości języka polskiego "to nie jest problem, bo w zakładzie pracują inni Ukraińcy". Jak dodała, pierwszego dnia pracy pokazano, jak trzeba podwieszać pościel. - Starałam się, ale było bardzo ciężko - opowiadała, dodając, ze inne pracownice krzyczały na nią, bo źle zawiesiła pościel. Opowiadając o dniu wypadku, kobieta płakała. - Chciałam ściągnąć pościel z góry. Nie wiem, czy ręka wciągnęła się razem z poszwą do tych wałków, nie mogłam jej wyjąć. Krzyczałam głośno, to był straszny ból - mówiła.
Jak dodała, po wypadku nie straciła przytomności. Zeznała, że kiedy zaczęła krzyczeć, zbiegli się pracownicy. Jeden z nich wszedł na maszynę, zdjął pasek i zawiązał jej rękę, żeby zatamować krew. - Jak przyjechali strażacy, chcieli rozciąć maszynę, ale jeden z pracowników zabronił im. Zapytali, w jaki sposób mamy ratować życie człowieka? – zaznaczyła kobieta.
Kobieta podkreślała, że przez pierwsze dni po powrocie ze szpitala do domu nie wstawała z łóżka. Przez około dwa miesiące przychodziła do niej pielęgniarka. Kobieta mówiła w sądzie mediom, że ma żal do pracodawcy. Jak zaznaczyła, "ani razu nie zainteresował się moim zdrowiem, nie zapytał, czy jakoś pomóc".
Robert S. odmówił składania zeznań, więc na jednej z rozpraw sędzia odczytywała jego wcześniejsze wyjaśnienia. Wskazał, że jego zdaniem "pani Alona mówiła i rozumiała po polsku". - Widziałem ją przy pracy, wiedziała, jak obsługiwać tę maszynę. Według mnie był to po prostu nieszczęśliwy wypadek (…) Uważam, że ta praca jest na tyle prosta, że jak ktoś chce pracować, to się tego nauczy – zaznaczył.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24