Joanna G. urządziła w szklarni cmentarzysko zwierząt. Według śledczych w bestialski sposób zabijała szczeniaki i kocięta. Martwe zwierzęta zakopywała pod warzywami. Służyły jako "naturalny nawóz". 34-latce groziły nawet trzy lata więzienia. Sąd skazał ją na 10 miesięcy więzienia.
Przed Sądem Rejonowym w Poznaniu w ekspresowym tempie zakończył się proces kobiety, która miała zabijać szczeniaki i zakopywać je w szklarni.
Joanna G. nie pojawiła się na sali sądowej. Podobnie jak Zygmunt S., który również usłyszał zarzuty w tej sprawie.
Kobieta była oskarżona o to, że zabiła co najmniej cztery szczenięta. Najpierw miała je topić, a potem zakopywać w przydomowej szklarni. Jak trzeba było, to dobijała je szpadlem.
Z kolei 61-letni S. odpowiadał za znęcanie nad zwierzętami, których był prawnym właścicielem. Chodziło o "utrzymywanie zwierząt w stanie rażącego zaniedbania i zaniechanie leczenia, co doprowadziło do powstania przewlekłych chorób skóry". Mężczyzna miał je też głodzić.
Do opisanych w akcie oskarżenia czynów miało dochodzić przed końcem marca br. W maju na posesji Joanny G. przeprowadzono eksperyment procesowy. Przedstawiciele fundacji informowali wówczas, że w miejscu zakopania zwierząt były posiane pomidory i sałata, a psy miały służyć za "naturalny nawóz".
Jest wyrok
Sąd skazał Joannę G. na 10 miesięcy więzienia, a Zygmunta S. na 3 miesiące więzienia.
- Takie sprawy powinny być nagłaśniane, ścigane przez prokuraturę i surowo karane przez sąd. Obie kary są bezwzględne. Uwzględniają argumenty oskarżenia, ale również okoliczności łagodzące - uzasadniała sędzia po odczytaniu wyroku.
Oskarżycielem posiłkowym w sprawie była Fundacja Mondo Cane. Jej pełnomocnik cieszy się, że sąd uznał oskarżonych winnymi. Uważa jednak, że wymierzona kara jest za niska.
- Na pewno zwrócę się do sądu o uzasadnienie i z pewnością złożę apelację - powiedział Mateusz Łątkowski.
Topiła w wannie, półżywe wrzucała do dołu
O makabrycznym znalezisku na jednej z poznańskich posesji informowaliśmy w marcu br. Wówczas fundacja na rzecz ochrony praw zwierząt dostała zgłoszenie dotyczące zaniedbanych psów. Na miejscu potwierdziło się, że były zagłodzone i schorowane. Oprócz tego suki miały wyciągnięte sutki i pękate brzuchy. Oczywistym było, że musiały rodzić.
Na pytanie weterynarza, co właściciele robili ze szczeniakami, kobieta bez emocji, bez ukrywania prawdy wytłumaczyła, że najpierw topiła w wannie, a te, których nie mogła utopić, wrzucała półżywe do wykopanej wcześniej w szklarni z warzywami dziury, przysypywała ziemią i dobijała łopatą. Kobieta przyznała się do uśmiercenia w ten sposób kilku miotów. Mogło zginąć od kilkunastu do kilkudziesięciu szczeniąt.
- Tam nie było żadnego żalu, żadnej skruchy – po prostu robiła tak, bo nie miała co zrobić ze zwierzętami. Takie zabijanie zwierząt to dość powszechny proceder. Na wsiach, gdzie nie ma sterylizacji, dbałości o zwierzęta, niepotrzebne szczenięta wyrzuca się na gnojówkę lub topi - mówiła PAP Anna Cierniak z fundacji fundacji Mondo Cane.
Kotów też nie oszczędzała
W trakcie tamtej interwencji inspektorzy widzieli również koty biegające po posesji. Były spłoszone, nie dało się wtedy ich zbadać. Przedstawiciele fundacji Mondo Cane wrócili po nie kilka dni później.
- Tym razem koty były w domu. Nie były w tak fatalnym stanie jak psy. Jedna kotka najprawdopodobniej ciężarna, z zaburzeniami neurologicznymi i jakimś guzem na głowie. Były też dwie inne, żadna nie wysterylizowana. Swobodnie wychodziły na dwór, więc istniało dokładnie takie samo podejrzenie, co wcześniej - opowiadała o drugiej wizycie Cierniak.
- Podobnie jak wtedy, tak i tym razem pani przyznała, że były kocięta i robiła z nimi dokładnie to samo, co ze szczeniakami - dodała Cierniak.
Trzy dorosłe koty zostały właścicielom odebrane i przekazane pod opiekę weterynarza.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / jb / Źródło: TVN24 Poznań/PAP
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja Mondo Cane