Na początku było ich zaledwie 20. I nie do końca wiedzieli jakie mają obowiązki. Chodzili po mieście i sprawdzali nawet gniazdka elektryczne. Potem dostali fotoradary i blokady na koła. Teraz dronami ścigają palących śmieciami i przez kamery śledzą wandali. Poznańska straż miejska ma 30 lat. Sprawdziliśmy, jak się zmieniała.
Zanim powstała straż miejska, w Poznaniu od 1988 roku działała miejska służba porządkowa. Liczyła kilkunastu funkcjonariuszy, którzy do dyspozycji mieli jeden samochód - dużego fiata. Dbali przede wszystkim o czystość i porządek w mieście.
"Gdzie tylko pojawią się umundurowani funkcjonariusze widać poruszenie. Sięga się po szczotki, usuwa śmieci. Wiele osób podchodzi, informuje o różnych nieprawidłowościach" - czytamy w "Gazecie Poznańskiej" z 9 sierpnia 1988 roku. Jak donosił dziennik tylko w lipcu 1988 roku miejska służba porządkowa ukarała 800 osób, a od początku roku jej funkcjonariusze nałożyli mandatów na łączną kwotę 4,7 mln złotych, czyli dzisiejsze 470 złotych. Nie było to jednak mało - średnie wynagrodzenie wynosiło wtedy 637 tysięcy złotych.
Nowe czasy, nowi mundurowi
Po upadku PRL w oparciu o miejskie służby porządkowe tworzono straże miejskie. Pierwsza w Polsce straż została utworzona w Nowym Sączu. Straż Miejska w Poznaniu została powołana zarządzeniem ówczesnego prezydenta Poznania Wojciecha Szczęsnego Kaczmarka z 1 marca 1991 roku. Weszło ono w życie cztery dni później.
Swój jubileusz poznańscy strażnicy świętowali jednak w piątek, 27 sierpnia, w dzień straży miejskiej.
Początkowo do zadań strażników należało przede wszystkim egzekwowanie obowiązku utrzymania czystości oraz walka z nielegalnym handlem ulicznym. Ale dbali też o zieleń, zajmowali się problemami z bezdomnymi, łapali drobnych przestępców.
- Pierwsze obowiązki były dość enigmatyczne, bo i przepisy były dość luźne. Zmieniał się system prawa, przepisy były niedostosowane do czasów - wspomina Waldemar Matuszewski, obecny komendant poznańskiej straży miejskiej.
Dopiero później postanowiono, że strażnicy zajmą się również kierowcami, którzy nagminnie łamali przepisy o zatrzymywaniu i postoju.
Matuszewski w poznańskiej straży miejskiej był niemal od początku. - Pracowałem wcześniej w Fabryce Łożysk Tocznych na kontroli jakości. Po wojsku jednak dostałem przydział przy maszynie - wspomina.
Wtedy zobaczył materiał w lokalnej telewizji o powstaniu policji municypalnej, jak początkowo nazywano straż miejską. Zobaczył nowych mundurowych idących do krawca po mundury. I stwierdził, że to może być miejsce dla niego.
Zgłosił się do komendanta Edmunda Jaszkowskiego, a ten dał mu szansę. Straż miejska liczyła wtedy 20 strażników. Oprócz niego zatrudnienie znalazło m.in. kilku urzędników, ale też osoby, które - gdy w kraju rozpoczynały się demokratyczne przemiany - bez sukcesów próbowały rozkręcić własną działalność gospodarczą.
- Do dzisiaj mamy pracownika, który w 1993 roku trafił do nas "tylko na chwilę" z upadłej firmy budowlanej - śmieje się Matuszewski.
Walczyli z łóżkami polowymi
Straż miejska swoją pierwszą siedzibę miała w budynku urzędu miasta przy Placu Kolegiackim. - Komenda znajdowała się na poddaszu - wspomina obecny komendant.
Długo tam nie popracował. W czerwcu utworzono dwie dodatkowe placówki straży miejskiej na "poznańskich sypialniach" z wielkiej płyty - na Piątkowie oraz Winogradach. Matuszewski trafił do tej drugiej. Pierwotnie mieściła się ona w osiedlowym domu kultury Orbita, znanym z tego, że tu nagrywano programy telewizyjne dla dzieci "Telewizja młodych kosmonautów". - Było nas 12 w oddziale, ale się rozwijaliśmy, pod koniec roku było już 20 osób. Pracowaliśmy codziennie, na trzy zmiany - mówi Matuszewski.
Do dyspozycji mieli jeden radiowóz – fiata 125p, którego potem zastąpił polonez. - Na Winogradach jeździł jeden patrol po całym osiedlu. Strażnicy dostawali tam zgłoszenia radiem. Drugi i trzeci patrol chodził pieszo i kontrolował osiedla - opowiada.
Jak wspomina, patrol stawiał się na początku zmiany w referacie, gdzie otrzymywał dwa-trzy zgłoszenia, którymi miał się zająć tego dnia. A potem kontrolował obszar, który strażnikom wyznaczono. - Sami zgłaszaliśmy coś, co widzieliśmy - mówi.
Jednym z priorytetów na początku była dla nich walka z handlem obwoźnym. Dziś już mało kto pamięta chodniki zastawione łóżkami polowymi z oferowanymi towarami. Wtedy to była norma i przekleństwo.
- W przejściu podziemnym na osiedlu Kosmonautów handlowali Bułgarzy. To było dla nas utrapienie. Przepisy migracyjne były nieprecyzyjne i straż graniczna miała ograniczone możliwości, dopiero po kilku latach udało się to unormować - opowiada.
Ale były też bardziej prozaiczne interwencje. Strażnicy na przykład sprawdzali, czy na klatkach schodowych działają... gniazdka elektryczne, ale też wzywali administrację na osiedlach do napraw wind.
We wrześniu 1991 roku nowych strażników wysłano do Włoch. Zaznajamiali się tam z pracą włoskich kolegów, odwiedzili także Generalne Szefostwo Policji Municypalnej w Rzymie. Zostali też przyjęci przez papieża Jana Pawła II na audiencji w jego letniej rezydencji w Castel Gandolfo.
Od 1 września 1992 roku straż miejska dorobiła się własnego numeru alarmowego - całodobowa służba dyżurna do dziś działa pod tym samym numerem - 986.
Gdy w 1993 roku w Poznaniu wprowadzono Strefę Ograniczonego Postoju, strażnikom doszły nowe obowiązki: powierzono im kontrolę opłat. I choć już po dwóch latach zdjęto z nich ten obowiązek, do dzisiaj zdarzają się kierowcy, którzy na widok strażników miejskich nerwowo sięgają po portfel i biegną do parkomatu.
W 1997 roku w życie weszła ustawa o straży gminnej. - Zmieniło to naszą sytuację. Doszły nam nowe obowiązki, a niektóre zniknęły. Ale wreszcie wszystko zostało unormowane i mieszkańcy już wiedzieli, co mogą nam zgłaszać - mówi Matuszewski.
Technologia szła do przodu
Od 2004 roku strażnicy miejscy i gminni w Polsce walczyli też z piratami drogowymi przy pomocy fotoradarów. W wielu gminach na tym polu dochodziło do nadużyć. W końcu w 2014 roku Najwyższa Izba Kontroli wykazała, że działania wielu funkcjonariuszy obsługujących te urządzenia podyktowane są chęcią pozyskiwania pieniędzy do gminnej kasy. "W trakcie wykonywania zadań strażnicy z fotoradarem mobilnym przenoszą się w miejsca nieuzgodnione z policją, za to przynoszące większe wpływy do budżetu gminy. Aktywność prewencyjna i represyjna niektórych straży gminnych czy miejskich niemal w całości koncentruje się na obsłudze fotoradarów" - wskazywała Izba. W efekcie od 2015 roku strażników pozbawiono możliwości przeprowadzania kontroli fotoradarowej kierowców.
- Nas akurat NIK wskazywała jako dobry przykład. W Poznaniu mieliśmy w tym zakresie dobrą współpracę z policją, ustawialiśmy je faktycznie tam, gdzie dochodziło do największych przekroczeń prędkości. Ale za fotoradarami nikt z nas nie tęskni - podkreśla Matuszewski.
Od 2010 roku straż miejska odpowiada też za miejski monitoring. - Kamera monitoringu w 1991 roku to była abstrakcja - śmieje się komendant.
Pierwsze kamery zaczęto montować w 2000 roku. Początkowo były obsługiwane przez policjantów. Potem, od wiosny 2010 roku, zdecydowano, że miasto zatrudni pracowników cywilnych do ich obsługi. Osoby te zatrudniono właśnie w straży miejskiej.
- Gdy przejmowaliśmy nad nimi kontrole, było ich w mieście około sto. Zaczęło ich przybywać przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Teraz w Poznaniu mamy ich około 1000. Dzisiaj ci, co chcą zgrzeszyć, najpierw patrzą dookoła, czy nie ma kamery - przyznaje Matuszewski.
W tym zakresie Poznań czeka w przyszłym roku mała rewolucja. Obecnie dyżurni kamer monitoringu pracują w referatach rozrzuconych po całym mieście. Latem wszyscy mają przenieść się w jedno miejsce - do budynku urzędu miasta przy ulicy Libelta.
W 2015 roku Waldemar Matuszewski został komendantem. To za jego rządów utworzono Ekopatrol - to kilkunastu funkcjonariuszy, którzy zajmują się wszystkim co jest związane z ekologią, pomocą rannym zwierzętom: nietoperzom, ptakom, kotom czy jeżom, ale mają też sprzęt do odławiania węży.
- Staramy się myśleć coraz bardziej proekologicznie, rozwijamy ekopatrol, ale też przyjęliśmy zasadę, że raz w roku kupujemy pojazdy elektryczne. Coraz szerzej kontrolujemy też czym ludzie palą w piecach i karzemy tych, którzy palą byle czym - mówi Matuszewski. To już nie tylko kontrole podczas, których pobierane są próbki z pieców i badane w laboratoriach. Walka odbywa się też z powietrza - z wykorzystaniem dronów.
Przez 30 lat poznańską straż miejską czekała nie tylko rewolucja technologiczna. Przybyło też ludzi. Obecnie w straży miejskiej pracuje ponad 300 osób, z czego blisko połowa to kobiety. - Pamiętam, że na początku były zaledwie trzy kobiety. Chodziły razem z nami na patrole interwencyjne i pracowały w służbie dyżurnej. Pań stopniowo przybywało, a gdy już prawdziwy boom nastąpił, gdy w 2005 roku powstały patrole szkolne. Wtedy połowę przyjętych stanowiły panie - mówi Matuszewski.
I właśnie jedna z nich - Monika Krystkowiak z referatu Stare Miasto - została wybrana strażnikiem roku 2021.
Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Straż Miejska w Poznaniu