W ich rodzinie pszczoły są niemal od zawsze. Pasieki mają od 1890 roku, przetrwały dwie wojny światowe, przeprowadzkę z Wileńszczyzny i PRL. Teraz ule spłonęły.
Do dramatycznych wydarzeń doszło w Wielkanoc. - Te święta z wiadomych względów wyglądały inaczej. Zamiast przy świątecznym stole byłem w pasiece. Zbliża się sezon, przygotowania szły pełną parą – mówi Piotr Jonaczyk, który od 20 lat prowadził pasiekę w Książu Śląskim pod Zieloną Górą.
Pożar
Pan Piotr tego dnia doglądał pszczoły i przy pomocy podkurzacza je uspokajał. W pewnym momencie ręka mu zadrżała, a z podkurzacza posypał się żar. - Rozsypał się po ziemi, posprzątałem to. Wydawało mi się, że nic złego się nie dzieje. Po chwili pojechałem do domu. Po 15 minutach przybiegła sąsiadka i powiedziała, że coś się pali na pasiece. Prawdopodobnie wiatr zawiał jakąś iskrę, która zaczęła się tlić… - przypuszcza Jonaczyk.
Zadzwonił po straż pożarną i ruszył do pasieki. Już z daleka widział, że jest źle. Że palą się drzwi od barakowozu, który 40 lat temu robił samodzielnie jego dziadek. - Gdy dwie minuty później byłem na miejscu, wszystko się paliło. Nie było jak gasić. Na miejsce przybiegli też sąsiedzi, ale wszyscy patrzyliśmy bezradnie na ten pożar – mówi.
Straż dotarła po około 15 minutach. - Dla mnie to była wieczność.
Rój
Pożar gasiły trzy zastępy straży pożarnej. – Pierwsi dojechali strażacy-ochotnicy ze Studzieńca. Ogień był taki, że na początku nawet nie wiedzieli, co gaszą – mówi Jonaczyk.
W międzyczasie zaczęły zlatywać się pszczoły, które wracały z pól. - Nad strażakami utworzyły rój i zaczęły nas żądlić. Próbowałem je ratować – opisuje.
Cała akcja trwała trzy godziny. Praktycznie wszystko spłonęło. Drewniane ule pomalowane były łatwopalną farbą, w środku miały styropian. Paliły się jak zapałki.
Pszczoły, które chciały wrócić do uli nie przeżyły nocy. – Podstawiłem im zapasowe ramki, ale prawdopodobnie przemarzły w nocy.
Dziadek
Pasieka pana Piotra nie była ubezpieczona. - Straty są trudne do oszacowania: dwa miesiące temu dokupiłem trochę pszczelich rodzin, sporo w nie inwestując. W sumie spłonęło 36 rodzin pszczelich, do tego ule, wóz, sprzęt… Wiadomo też, że nie będzie teraz miodu. Straty pewnie przekroczą 50 tysięcy złotych. Najbardziej jednak boli to, że zginęły te biedne pszczoły – mówi Piotr Jonaczyk.
Najtrudniej było mu przekazać informację swojemu dziadkowi. To on zaszczepił w nim pasję do pszczelarstwa. - Ma 89 lat i pszczoły to wciąż całe jego życie – tłumaczy.
Stanisław Laudański, pszczołami zajmuje się od 80 lat. A rodzinne tradycje zaczynał jego pradziadek. - Jako datę początku tradycji pszczelarstwa w rodzinie podaje się rok 1890. Ale dziadek powtarzał, że to pierwsza udokumentowana data, że pszczoły mogły być jeszcze wcześniej – wyjaśnia Piotr Jonaczyk.
Laudański hodowlą pszczół zajął się w czasie II wojny światowej. Mieszkał wtedy w lesie, w Wilejce na Wileńszczyźnie (dziś obszar Białorusi).
- Jego ojciec zajmował się tam pszczelarstwem i mieli własną pasiekę – mówi.
Ich pasieka przetrwała zabory, dwie wojny światowe, wojnę polsko-bolszewicką. I też kiedyś stanęła w ogniu, podczas walk w II wojnie światowej. "Jak płonęła nasza obora w Wilejce to ule z pszczołami stały za oborą. Obora spłonęła całkowicie. Została tylko kupka popiołu a mi na następny dzień udało się złapać 3 roje pszczół" – czytamy we wspomnieniach Stanisława Laudańskiego opublikowanych na stronie prawybrzegodry.com.
Te pszczoły trafiły potem na Ziemię Lubuską. - Zimą 1945 roku przeprowadzali się na tak zwane Ziemie Odzyskane. Z całym dobytkiem pakowali się do wagonów. Zabrali ze sobą wtedy 2 czy 3 ule – opowiada.
"Przyjechaliśmy pociągiem na stację do Krosna Odrzańskiego, gdzie następnie furmanką z częścią naszych rzeczy dotarliśmy do tzw. PUR-u (Państwowy Urząd Repatriacji – przyp. red.). Niektóre rzeczy musieliśmy zostawić na stacji, bo nie było jak ich zabrać, np. piękne sanie, które przywieźliśmy ze wschodu" – wspominał Laudański.
Pszczół nie zostawił. Bo już sam ich transport to była nie lada sztuka i sukces. "W zimie udało się je przewieźć, co jest wbrew wszelkim regułom pszczelarstwa. Ale taka była sytuacja. Byłem w Brodach pierwszym, który po wojnie zajął się pszczelarstwem" - mówił.
Na miejscu te rodziny pszczół udało mu się rozmnożyć. A do tego złapać jakieś dzikie roje.
"Ja byłem prekursorem pszczelarskim w Brodach. Zresztą do tej pory mam pszczoły. Już nie tak dużo jak kiedyś, ale ciągle się nimi zajmuję" – wspominał w 2016 roku.
Obecnie mieszka w Zielonej Górze, gdzie przez lata działał w związku pszczelarskim. Przez 40 lat był skarbnikiem.
Z czasem pan Stanisław przekazał ule pod opiekę wnuka. Ale to nie oznacza, że zrezygnował z pszczół całkowicie. Nad rodzinną pasieką już nie czuwa, a koło domu postawił sobie cztery ule i oka z nich nie spuszcza.
- Zagląda do nich po kilka razy dziennie – mówi pan Piotr.
Wsparcie
O pożarze pasieki Stanisław Laudański dowiedział się dopiero po kilku dniach. W międzyczasie brat i siostra pana Piotra zdążyli założyć w Internecie zbiórkę na odbudowę pasieki. W kilka dni udało się zebrać ponad 20 tysięcy złotych. - Jest niesamowity odzew. Na początku byłem dobity, ale ci ludzie dają mi siły – mówi wzruszony Piotr Jonaczyk.
Dołożyli się nawet strażacy. "Działaliśmy przy tym pożarze i zrzekamy się ekwiwalentu za udział w akcji na rzecz odbudowy pasieki. Oby szybko udało się ją odtworzyć" – napisali strażacy z OSP Studzieniec.
- Odwdzięczę im się za to miodem, jak już będę go miał – zapewnia.
Przed wizytą u dziadka dotarł do żony zmarłego pszczelarza, która wystawiła na sprzedaż pasiekę męża. - Udało mi się ją odkupić. To 26 rodzin pszczół. Dzięki temu mogłem powiedzieć dziadkowi, żeby był spokojny, że zakupiłem już nowe pszczoły – mówi.
Nauczka
Po spalonej pasiece znikają już ostatnie ślady. – Teren już z grubsza uprzątnąłem. Wywiozłem złom jaki został po barakowozie dziadka, koparką uprzątnęliśmy spaleniznę. A nowe pszczoły są już na polach rzepaku. Nie znam jeszcze ich siły, dopiero będę je przeglądał. Myślę o zakupie kolejnych rodzin – mówi.
Teraz przegląda oferty firm ubezpieczeniowych. By już drugi raz nie doszło do takiej sytuacji.
Zrezygnował też z używania podkurzacza. - Będę pracował bez dymu, żeby już nigdy więcej nie posypał się żar.
Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Michał Jonaczyk