Sąd utrzymał wyrok milionowego odszkodowania dla kobiety gwałconej przez księdza. Do tej pory nie zdarzyło się w Polsce, by sąd obarczył Kościół wypłatą zadośćuczynienia dla ofiary księdza pedofila. Wyrok jest prawomocny.
Sąd Apelacyjny w Poznaniu wydał wyrok w sprawie o milionowe odszkodowanie dla kobiety, która w dzieciństwie była gwałcona przez księdza Romana B.
Apelację złożyła poszkodowana oraz Towarzystwo Chrystusowe, które zgodnie z wyrokiem z pierwszej instancji ma wypłacić zadośćuczynienie za byłego już członka zgromadzenia.
We wtorek sąd utrzymał wyrok milionowego odszkodowania dla kobiety gwałconej przez księdza. Zmienił jednak orzeczenie w kilku punktach, m.in. w punkcie dotyczącym daty, od której naliczane będą odsetki.
Ze względu na charakter sprawy, toczyła się ona za zamkniętymi drzwiami.
- Prawomocny jest wyrok w odniesieniu do milionowego odszkodowania. Prawomocny jest wyrok co do renty w wysokości 800 złotych, która powinna być wypłacana od stycznia 2018 roku. Informuję, że obie strony mogą wnieść skargi kasacyjne do Sądu Najwyższego - tak swoją decyzję uzasadniała sędzia.
Skończy się w Sądzie Najwyższym?
I tak zapewne się stanie. Pełnomocnik Towarzystwa Chrystusowego mec. Krzysztof Wyrwa powiedział mediom po ogłoszeniu orzeczenia, że "ofiary mają słuszne prawo, żeby dochodzić swoich roszczeń, a sądy są od tego, żeby te procesy rozstrzygać".
- Wydaje mi się, że ten wyrok, tak jak każdy wyrok, który jest w jakiejś formie pierwszym, czy precedensowym, może stanowić dla innych wskazówkę. Ale tłumaczę po raz kolejny: nie jest to rozstrzygnięcie. Myślę, że to rozstrzygnięcie końcowe nastąpi na skutek wniesienia skarg kasacyjnych przez strony do Sądu Najwyższego i to Sąd Najwyższy rozwieje wątpliwości w tym zakresie - powiedział Wyrwa.
Pełnomocnik poszkodowanej kobiety adwokat Jarosław Głuchowski powiedział dziennikarzom, że wyrok nie jest satysfakcjonujący ani dla niego, ani dla jego klientki. - Państwo w relacjach medialnych poznaliście jedynie wierzchołek góry lodowej tego, co pani Kasi przeżyła - podkreślał i dodawał, że w mniej poważnych sprawach potrafiono zasądzać wyższe kwoty.
- Mamy tu do czynienia ze skrzywdzonym, kilkunastoletnim dzieckiem, które dziś ma raptem dwadzieścia kilka lat - mówił.
Adwokat wskazał, że stan pokrzywdzonej kobiety nadal jest zły: wymaga ona stałej opieki, także wsparcia psychologa, zapewne do końca życia.
W apelacji pokrzywdzona kobieta wnioskowała nie tylko o wyższą kwotę zadośćuczynienia i renty, ale także o pisemne przeprosiny. - Nie należy się skupiać na kwocie, ale na rozmiarze krzywdy. Szkoda musi być adekwatna do wielkości krzywdy, a zapewniam państwa - ona jest gigantyczna - zaznaczył Głuchowski.
Dodał, że liczy na to, że zadośćuczynienie zostanie zapłacone niezwłocznie. - Towarzystwo Chrystusowe o tych zdarzeniach wie od momentu, kiedy Roman B. został zatrzymany - to jest ponad 10 lat. Kilka lat temu zdążył wyjść z więzienia, proces toczy się od kilku lat, więc Towarzystwo Chrystusowe nie powinno być zaskoczone tym, że przyszedł moment, że trzeba zapłacić za to, co wyrządził ich zakonnik - zaznaczył adwokat.
Czyn haniebny, ale płacić nie chcą
Pierwsze posiedzenie w tej sprawie odbyło się już tydzień temu. Pełnomocnik Towarzystwa Chrystusowego adwokat Krzysztof Wyrwa powiedział wówczas mediom przed rozprawą, że na gruncie obowiązującego w Polsce prawa, odpowiedzialności za czyn popełniony przez księdza nie ponosi instytucja Kościoła. Dodał, że czyn, którego dopuścił się ksiądz Roman B., "był haniebny" i nikt nie kwestionuje winy księdza. Adwokat pytany o fakt, że już wcześniej zgromadzenie proponowało ofierze pieniądze, odpowiedział, że "czym innym jest gest chrześcijańskiej pomocy, wychodzenie z prośbą czy na przeciw temu, żeby pomóc w rehabilitacji, w traumie, która z pewnością dotknęła ofiarę, a czym innym jest przyjęcie odpowiedzialności. W związku z tym odpowiedzialności według nas nie ma, i brak jest podstaw, by tę odpowiedzialność ze sprawcy przenieść na osoby prawne Kościoła" - podkreślił.
"Gdyby nie byli księżmi, do molestowania by nie doszło"
W styczniu Sąd Okręgowy w Poznaniu przyznał kobiecie milion złotych zadośćuczynienia od chrystusowców oraz 800 złotych miesięcznie dożywotniej renty. Wyrok uznano za przełomowy, bo po raz pierwszy przesądzono odpowiedzialność cywilną Kościoła.
W uzasadnieniu sędzia Anna Łosik, powoływała się na art. 430 Kodeksu cywilnego, który brzmi: "Kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności”.
"Duży Format" pisał że sędzia powoływała się na publikację toruńskiego prawnika prof. Mirosława Nesterowicza. Uważa on, że "przyjęcie odpowiedzialności Kościoła za molestowanie małoletnich przez księży wynika przede wszystkim z faktu, że sprawcy rzeczonych działań wykorzystywali swoją pozycję duchownych osób publicznych, mając wielki autorytet u małoletnich, jako przedstawiciele Pana Boga na ziemi".
Zdaniem prof. Nesterowicza, gdyby sprawcy nie byli księżmi, to do molestowania by nie doszło, bo małoletni nie mieliby okazji do spotkań z nimi.
Wskazuje, że gdy do seksualnego wykorzystania dzieci dochodzi w "miejscach służbowych", czyli na plebanii, w salkach katechetycznych czy w kościele, to można sięgać po artykuł mówiący o odpowiedzialności przełożonych. Tłumaczy, że inaczej jest w przypadku, gdy ksiądz zawiera znajomości ze swoimi ofiarami w czasie wolnym i poza parafią.
Miała być szkoła z internatem, było puste mieszkanie
Historię kobiety, którą w dzieciństwie więził i gwałcił ksiądz Roman B., opisała w "Dużym Formacie" Justyna Kopińska. Wszystko wydarzyło się w latach 2007-2008, gdy duchowny służył w jednej z miejscowości w woj. zachodniopomorskim.
Jak ustaliła Kopińska, 12-letnia wówczas Kasia miała trudną sytuację w domu. Jej rodzice nadużywali alkoholu. Któregoś dnia popłakała się w szkole. I wtedy pojawił się ksiądz Roman. Obiecywał pomoc. Dziewczynka mu zaufała. B. pojawił się u jej rodziców i zaproponował im, że zabierze dziewczynkę do szkoły z internatem w innym mieście. Tak miało być dla niej lepiej. Rodzice dziecka uwierzyli. Ksiądz podstępnie to wykorzystał.
Zamiast internatu było puste mieszkanie i wielokrotne gwałty.
- Miałam 13 lat, gdy zgwałcił mnie po raz pierwszy. Był silny, ważył sto kilo. Krzyczałam, błagałam, by przestał. Gdy skończył, owinęłam się w koc, położyłam przy ścianie i płakałam. "Jadę. Mam mszę wieczorną w Stargardzie". (...) - czytamy w reportażu Kopińskiej w "Dużym Formacie".
Z czasem ksiądz miał zmuszać Kasię do brania leków. - Byłam po nich otępiała. Bił mnie, groził, że zabije. (...) Gwałcił mnie nawet kilka razy jednej nocy - mówiła pokrzywdzona.
Dramat dziewczynki miał trwać kilkanaście miesięcy. Jak pisała Kopińska, w tym czasie ksiądz nie raz zabierał Kasię ze sobą na pielgrzymki i wyjazdy. Ale nikogo to nie dziwiło.
Pewnego dnia B. odwiózł Kasię do domu, jak gdyby nigdy nic. A dziewczyna przerwała milczenie i o wszystkim opowiedziała pedagogowi w szkole. Sprawą zajęła się policja. W 2008 roku aresztowano Romana B. Został skazany na osiem lat więzienia. Po apelacjach ostatecznie w więzieniu spędził 4 lata.
Reporterka "Dużego Formatu" ustaliła, że po wyjściu z więzieniu Roman B. trafił do domu księży emerytów pod Poznaniem. Jak pisała, zajmował się tam między innymi odprawianiem mszy, korespondował też z dziećmi na Facebooku.
Dopiero po procesie kościelnym B. przestał być księdzem. Nie jest już także członkiem zgromadzenia Towarzystwa Chrystusowego.
Poszkodowana, dziś już dorosła kobieta, wytoczyła chrystusowcom sprawę cywilną.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: Gazeta Wyborcza/ Duży Format/ PAP/ TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: tvn24