Powoził czterokonnym zaprzęgiem, dużo czasu spędzał w stajni. Nie otaczały go tabuny ochroniarzy, ale widzowie zawodów, którzy liczyli na zdjęcie. Nieoficjalna wizyta księcia Filipa w Sopocie była wielkim wydarzeniem towarzyskim.
Rodzina królewska na wyciągnięcie ręki. Wspólne zdjęcia i choćby krótka pogawędka. Z takiej okazji chętnie skorzystałoby wiele osób podczas zbliżającej się wizyty w Polsce księcia Williama i jego małżonki Kate Middleton. Problem w tym, że najpierw trzeba by się przebić przez tabuny ochroniarzy.
Zupełnie inaczej było 42 lata temu podczas nieoficjalnej wizyty księcia Filipa w Sopocie. Małżonek królowej Elżbiety sam przyjechał do nadmorskiego kurortu pod koniec sierpnia 1975 r. I to tutaj spędził aż pięć dni.
- To była starannie zaplanowana wizyta. Lato 1975 r. to był bardzo dobry okres polityczny w całej Europie. To był szczyt detente, czyli polityki tzw. odprężenia. Zachód był zapatrzony w Edwarda Gierka. Do Polski przyjechał prezydent USA Gerald Ford, gościliśmy też szefa brytyjskiej dyplomacji. Wizyta księcia świetnie wpisywała się w ten klimat - opowiada dr Janusz Sibora, specjalista ds. protokołu dyplomatycznego.
Jechał w imieniu królowej
Książę Filip wcale nie przybył do Sopotu w sprawach politycznych. - Przyjechał tutaj w podwójnej roli. W Sopocie odbywały się właśnie III Europejskie Mistrzostwa w Powożeniu. Tymczasem książę był prezesem federacji europejskiej. Przyjechał otworzyć te zawody, ale też i sam wziął w nich udział - dodaje Sibora.
Jak wyglądała uroczystość? W zawodach brało udział dziesięć drużyn, a na trybunach zasiadało kilka tysięcy osób. Kiedy zawody już się rozpoczynały, wszystkie powozy wjeżdżały na teren wyścigów. W pierwszym powozie oznaczonym nr 2 jechał właśnie książę Edynburga.
- Wjechał pod pawilon główny i przywitał się z komitetem organizacyjnym. Potem został poproszony o wygłoszenie przemówienia. Oprawa była dosyć bogata. Po hymnach i wciągnięciu flag na maszt wjechała banderia krakowska i odegrano widowisko nawiązujące do polskich tradycji jeździeckich. Co ciekawe, powóz, który prowadził książę formalnie należał do królowej Elżbiety - co zawsze podkreślano. Nawet kiedy już startował jako zawodnik, to występował w imieniu królowej - opisuje wydarzenia sprzed lat Sibora.
Powoził i czesał konie
Książę musiał się zmierzyć z bardzo wymagającą trasą 33-kilometrowego maratonu. Jeden z odcinków wyznaczono na sopockiej plaży. Powozy musiały przejechać pod molo. Jak twierdzi dr Sibora, to właśnie tego najbardziej obawiał się arystokrata. - Za to świetnie radził sobie na naszych morenowych wzgórzach. Podjazdy i zjazdy są tam bardzo trudne - opowiada Sibora.
To jak radził sobie z czterokonnym zaprzęgiem na 33-kilometrowym odcinku trasy, świetnie pamiętają też pracownicy sopockiego Hipodromu. Jak twierdzą - nie było taryfy ulgowej. Pokonał trudną trasę, ale bez spektakularnego wyniku. Prasa dyskretnie nie wspominała o tym, którą lokatę zajął. Przebąkiwano jedynie, że "nieźle pojechał". Medale zdobyli Węgrzy. Anglicy skończyli na szóstym miejscu.
Pracownicy sopockiego Hipodromu mieli swobodny dostęp do niezwykłego gościa. - Tu była taka swoboda, bo to był świat sportowy, nie było miejsca za bardzo na politykę. (...) Książę tak jakby był u siebie. Miał stajnię numer 1, gdzie mieściło się sześć koni. Przychodził do stajni, nakładał fartuch. Zajmował się albo sprzętem, albo końmi. Chodził, zaglądał do innych stajni, witał się z zawodnikami - wspomina Wojciech Kowerski, emerytowany pracownik Hipodromu.
Książę chętnie rozmawiał też z widzami, którzy zasiadali na trybunach Hipodromu. Zgadzał się na pamiątkowe zdjęcia i niemal z każdym, kto do niego podszedł, zamienił choć kilka słów. Z księciem Filipem spotkał się też dr Janusz Sibora.
- Spytaliśmy księcia, czy można zrobić zdjęcia, oczywiście pozwolił. Brat z tatą się ustawili i ja tych zdjęć im wykonałem więcej. To były slajdy i gdzieś są w domu - opowiada Sibora.
Na bimber do Białowieży
W czasie pobytu w Sopocie książę Edynburga znalazł też czas na wizytę na Westerplatte. Tam w imieniu wszystkich zawodników złożył wieniec. Jako że sam brał udział w działaniach wojennych, zawsze przywiązywał dużą wagę do składania hołdu ich ofiarom.
Małżonka królowej zaproszono również do Białowieży. - Pojechał do tej słynnej "Filipówki". Poczęstowano go bimbrem i polskimi specjałami. Nie bardzo chyba zniósł ten bimber, bo następnego dnia rano zrezygnował ze śniadania, ale powiedział gościom, że czuje się dobrze. Po czym wyszedł na świeże powietrze - zauważa Sibora.
Członka rodziny królewskiej podjęto też oficjalnie w Warszawie, gdzie zaprosiła go Rada Ministrów. Tam też zakończyła się wizyta.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: Katarzyna Czupryńska-Chabros, Aleksandra Arendt/gp / Źródło: Fakty po południu, tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Muzeum Miasta Sopotu