Dariusz P., podejrzany o spowodowanie pożaru, w którym zginęła jego żona i czworo dzieci, trzy tygodnie przed tragedią ubezpieczył żonę na wypadek śmierci - ustalili reporterzy "Uwagi!" i "Superwizjera" TVN.
Niespełna rok temu Polacy współczuli mężczyźnie, który w pożarze domu stracił żonę i czworo dzieci. W środę śląscy policjanci zatrzymali go pod zarzutem podpalenia budynku, w którym przebywała jego rodzina.
Jak nieoficjalnie dowiedzieli się reporterzy "Superwizjera" i "Uwagi!" TVN, motywem zbrodni mogły być pieniądze. Mężczyzna miał poważne kłopoty finansowe, a jego żona była ubezpieczona na dużą kwotę na wypadek śmierci. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zapowiada, że postawi mężczyźnie zarzut zabójstwa. Grozi za to kara dożywotniego więzienia.
Ocalał tylko on i syn
W maju ubiegłego roku, w pożarze domu jednorodzinnego w Jastrzębiu-Zdroju, w wyniku zaczadzenia zmarło pięć osób: 41-letnia Joanna i czworo dzieci w wieku od 4 do 18 lat. Z siedmioosobowej rodziny ocalał tylko siedemnastoletni syn Wojciech i 42-letni ojciec rodziny Dariusz P.
Tragedia wstrząsnęła mieszkańcami Śląska, którzy masowo wspierali pogorzelców, prezydent Jastrzębia Zdroju przekazał mężczyźnie dwupokojowe mieszkanie.
Sam Dariusz P. mówił w wywiadach, że jego nowym celem w życiu stało się pomaganie potrzebującym.
Wypadek? Policja: Wykluczone
Jak dowiedzieli się dziennikarze TVN, policja dość szybko wykluczyła wersję wypadku, jako przyczyny pożaru. Eksperci z zakresu pożarnictwa jednoznacznie wykazali, że budynek został podpalony - równocześnie w sześciu miejscach.
Wykazano też, że telefon mężczyzny logował się podczas pożaru w pobliżu domu. Sam Dariusz P. utrzymywał tymczasem, że gdy płonął jego dom przebywał w oddalonym o kilkanaście kilometrów warsztacie stolarskim. Twierdził, że przyczyną pożaru mogło być zwarcie w przedłużaczu, który znajdował się w pomieszczeniu do prasowania.
- Z naszych informacji wynika, że Dariusz P. wkrótce zmienił zdanie. Powiedział, że budynek został podpalony. Zeznał, że rzekomy podpalacz wysłał do niego kilka sms-ów z kondolencjami i przeprosinami za zbrodnię. Policja ustaliła jednak, że to Dariusz P. sam wysyłał do siebie sms-y z dwóch różnych telefonów - mówi Grzegorz Głuszak, reporter "Uwagi!" TVN.
- Domniemany podpalacz miał też wpłacić na konto Dariusza P. kilkadziesiąt tysięcy złotych w ramach rekompensaty za to co się stało. Kamery na autostradzie zarejestrowały jednak auto Dariusza P. w drodze do Opola, a pracownik banku rozpoznał Dariusza P., jako osobę, która wpłaciła pieniądze na własne konto - dodaje Grzegorz Głuszak.
Ponad dwa miliony długów
Jak dowiedzieli się dziennikarze TVN Dariusz P. miał długi. Ponad dwa miliony złotych. Trzy tygodnie przed wybuchem pożaru wykupił w kilku towarzystwach ubezpieczeniowych polisy na wypadek śmierci swojej i żony. Wkrótce po tragedii zwrócił się do dwóch z nich o wypłatę ponad miliona złotych odszkodowania. Pieniędzy jednak nie dostał ze względu na trwające śledztwo. W rozmowie z dziennikarzami TVN, przeprowadzonej kilka dni przed zatrzymaniem, Dariusz P. stanowczo zaprzeczył jakoby miał coś wspólnego z pożarem. - Byliśmy normalną, szanującą się i kochającą rodziną. Bardzo mi ich brakuje. Ale nie mam żalu do nikogo. Czuję się odpowiedzialny, że jako głowa rodziny i mężczyzna może czegoś nie dopilnowałem - powiedział "Uwadze!" Dariusz P.
"Wierzę, że dojdą do prawdy"
Jednocześnie twierdził, że sms-y, które otrzymywał mogły być elementem prowokacji policyjnej. - Wszystko trzeba brać pod uwagę, policja ma różne sposoby pozyskiwania informacji. Wierzę, że profesjonalnie wykonują swoją pracę i dojdą do prawdy - powiedział "Uwadze!" Dariusz P. Policja przesłuchała także w charakterze świadków obecną partnerkę Dariusza P. i jego 17-letniego syna.
Więcej o tej sprawie w dzisiejszej "Uwadze!" TVN o 19:50 i najbliższym "Superwizjerze", we wtorek o 23.30, także na antenie TVN.
Autor: nsz//kdj / Źródło: Uwaga TVN