|

Zarabiały smakując, straciły węch. Czy będą musiały zaczynać wszystko od nowa?

Jak się żyje z wyłączonymi zmysłami?
Jak się żyje z wyłączonymi zmysłami?
Źródło: Shutterstock

Biznes oparły na dobrym smaku i wytrenowanym węchu. Koronawirus najpierw związał im ręce, zamykając branżę gastronomiczną. Potem "odciął" je od zmysłów, bez których nie mogą się obejść. Straciły stare "narzędzia". Jak radzą sobie z nowymi?

Artykuł dostępny w subskrypcji

X: - Już piąty miesiąc czuję tylko smród. Mięso, wędlina, jajka mają okropny odór. Przez to nie mogę nic zjeść.

Y: - Idąc dziś ulicą, poczułam zapach bzu, zanim jeszcze zobaczyłam kobietę, która sprzedaje bukiety. Byłam w takim szoku, że mało się nie popłakałam. Nie myślałam, że jeszcze kiedykolwiek czegoś takiego doświadczę. Kupiłam jedną gałązkę, siedzę i ją wącham.

Z: - Wyjście do restauracji nie jest dla mnie. Bo co zjeść, jak mi nie smakuje mięso, cebula, czosnek, papryka, jajka i jeszcze parę innych rzeczy, które są praktycznie w każdej potrawie?

***

To komentarze ozdrowieńców, których koronawirus skutecznie odciął od smaku i węchu. Są zdesperowani. Chcieliby, żeby ich zmysły znów działały jak dawniej. Żeby kotlet znów smakował jak u mamy, a nie jak trawa.

Jak się żyje z wyłączonymi zmysłami? Zrozumie tylko ten, kogo TO spotkało. To, czyli anosmia (całkowita utrata węchu) lub parosmia (częściowa). Nagle okazuje się, że jesteś w tej części chorych (od 15 do 40 proc. w zależności od populacji), która nie może liczyć na dwa kluczowe zmysły.

Na kogo wypadnie? Częściej na młodszych niż na starszych, na kobiety niż na mężczyzn. Szczególne narażeni są ci, którzy zmagają się z przewlekłymi zapaleniami zatok, chorobami endokrynologicznymi, stwardnieniem rozsianym czy niedoborem witaminy B12. Ale ta lista jest dłuższa.

"Wybrani" szybko przekonują się, że choroba odcięła ich nie tylko od tego, co tu i teraz, ale też od przeszłości: smaków z dzieciństwa i zapachów wspomnień. A teraz wyobraź sobie, że zawodowo jesteś stylistą zapachu, somelierem, perfumiarzem, testerem smaku albo kucharzem. I nie czujesz nic... 

Agata Gwiazdowska

Szefowa kuchni, właścicielka firmy cateringowej Pełny Brzuszek

Gotuje dla najbardziej wymagających klientów, czyli dla dzieci. Głównie to podopieczni żłobków w Warszawie. W grudniu i styczniu zaliczyła dłuższą przerwę w pracy. Dopadł ją koronawirus.

Agata: Smak i węch to całe moje życie. Moja praca, pasja, marzenia. Moment, w którym zachorowałam na COVID-19, wywrócił mi to poukładane życie do góry nogami. Kiedy wynik mojego testu okazał się pozytywny, liczyły się dla mnie tylko dwie kwestie: zdrowie mojej rodziny i odzyskanie w pełni działających zmysłów. Za wszelką cenę.

Agata Gwiazdowska: Smak i węch to całe moje życie
Agata Gwiazdowska: Smak i węch to całe moje życie
Źródło: Agata Gwiazdowska

To było 16 grudnia. Zaczęło się klasycznie. Silny ból głowy, zawroty i ból całego ciała. 

Agata: To było coś innego niż przy grypie, do której często porównywany jest COVID-19. Bolało mnie całe ciało. Miałam poczucie, że jak moja mała córeczka jeszcze raz rzuci we mnie swoim klockiem, to ja sama rozpadnę się na tysiące kawałków. Do tego panicznie bałam się stracić smak i węch. Ciągle zastanawiałam się: co, jeśli mnie to spotka? Mąż próbował mnie uspokajać. Tłumaczył, że nie ma się czego bać, bo akurat ten objaw dotyczy niewielkiej liczby chorych. Mówił: ciebie to nie dotknie.

Ale dotknęło…

Agata: Trzy dni po teście zamówiliśmy do domu sushi. Jemy, jemy i w którymś momencie mąż powiedział, że chyba dali nam jakąś starą rybę, bo ta dziwnie smakuje, a właściwie to jakby nie miała smaku… Wtedy zapaliła nam się czerwona lampka. Najpierw ja spróbowałam kulkę wasabi, potem Michał. Czuliśmy jej ostrość, ale całego bukietu aromatów, jaki za sobą niesie, już nie. A więc stało się – straciliśmy węch i smak. Uczucie jak w przypadku bardzo silnego przeziębienia, tyle że bez poczucia zapchanego nosa i kataru.

Gwiazdowscy byli na kwarantannie przez dwa tygodnie. Najgorszy był ten pierwszy.

Agata: Wiedziałam, że zaburzenia smaku i węchu mogą się różnie objawiać. Jedni znajomi twierdzili, że nie mogli jeść jajek, bo tak strasznie im śmierdziały. Inni polubili kwiaty, których do tej pory nie tolerowali. Ja po prostu nie czułam nic.

Michał schudł podczas kwarantanny – nie mógł w siebie nic wcisnąć. Agata – wręcz przeciwnie.

Agata: Jadłam wszystko, co mi się nawinęło. Desperacko liczyłam, że w końcu coś poczuję. Może dlatego próbowałam też jeść ostre rzeczy. Poczucie czegokolwiek jest lepsze niż zanurzanie się w smakowej depresji. Codziennie zastanawiałam się, kiedy to się skończy i co, jeśli nie będę w stanie gotować jak kiedyś. Miałabym stracić pracę, którą kocham? Zamknąć firmę, w którą włożyłam tyle serca i którą covid zaatakował, uderzając w całą branżę gastronomiczną? Zrezygnować z tego wszystkiego i zacząć od nowa? Zostać fryzjerką, a może księgową? Nie godziłam się na takie rozwiązanie! Ale wiedziałam, że bez smaku i węchu jestem jak pianista, który stracił dłonie.

Nie chciała dłużej czekać, wolała działać. Może warto spróbować czegoś na własną rękę? Nadzieję na poprawę przyniosły zestawy do aromaterapii.

Agata: Chodziłam po ścianach, czekając, aż coś się zmieni. Dlatego zamówiłam internetowo 20 różnych zestawów olejków. Cynamon, chili, lawenda… Byłam zdesperowana. Wąchałam, co się dało, w pewnym momencie nawet ściany.

Pierwsze zawodowe wyzwanie pojawiło się szybko, bo w styczniu, tuż po zakończeniu kwarantanny. 

Agata: Miałam do załatwienia trochę spraw papierkowych, ale oczywiście chciałam też stanąć w kuchni i się sprawdzić. Pojechałam do pracy. Dopiero wtedy odczułam, że dopadła mnie mgła mózgowa. Nie byłam w stanie się na niczym skupić. Próbowałam wydawać polecenia w kuchni, ale podobno wszystko brzmiało niedorzecznie. Mówiłam bardzo powoli, zacinałam się, zapominałam podstawowych słów.

"Codziennie zastanawiałam się: co, jeśli nie będę w stanie gotować jak kiedyś?"
"Codziennie zastanawiałam się: co, jeśli nie będę w stanie gotować jak kiedyś?"
Źródło: Agata Gwiazdowska

O gotowaniu nie było mowy.

Agata: Chciałam przynajmniej sporządzić listę potrzebnych produktów. Trzy razy się do tego zabierałam, zastanawiając się, czy już aby się tym nie zajmowałam. W końcu dziewczyny z mojego zespołu zareagowały stanowczo: "Agata, ty się do niczego się nie nadajesz. Wracaj do domu i kuruj się". Moja ekipa świetnie zna mój styl gotowania, więc bez problemu poradziła sobie z moją nieobecnością.

Agata nie zamierzała się poddać. Miała sobie coś do udowodnienia.

Agata: Gdy zaczęłam się lepiej czuć, w któryś z weekendów znów pojechałam do pracy. Pamiętam, że miałyśmy wtedy przygotować catering dla moich przyjaciół, którzy robili sesję zdjęciową. Kiedy pojawiła się reszta zespołu, moje chili con carne było już gotowe. Tyle że nie dało się go zjeść… Podobno było strasznie pikantne. Mnie wydawało się w sam raz. Danie udało się uratować, ale żeby je złagodzić, trzeba było co najmniej podwoić liczbę składników.

Chilli con carne
Chilli con carne
Źródło: Justyna Lenart

Z dnia na dzień sytuacja się jednak poprawiała.

Agata: W lutym, siedem tygodni po tym, jak straciłam smak, wydawało mi się, że jest już całkiem nieźle. Na fali tej radości postanowiliśmy całą rodzinką zjeść na mieście, w nowej pizzerii na Ursynowie. Pamiętam, jak mi ślinka ciekła na myśl o tym, że wreszcie zjem coś pysznego. Zamówiłam pizzę neapolitańską z aromatyczną ricottą. Zjadłam ją i właściwie tyle. To, co zwykle uwielbiałam, teraz wydawało mi się wyjątkowo ubogie i nijakie, takie "papierowe". Najwyraźniej mój organizm wciąż nie radził sobie z tak delikatnymi smakami. Może gdyby ją posolić taką łyżką jak do zupy, to miałaby bardziej charakterystyczny smak.

Koronawirus zmienił jej styl gotowania.

Agata: Czuję, że gdybym teraz miała szukać pracy, to z moimi "nowymi umiejętnościami" byłoby ciężko, chyba że byłby to lokal dla osób po koronawirusie, bo gotuję inaczej niż dotychczas. Jak do czegoś zwykle używałam dwóch ząbków czosnku, to teraz dodaję cztery. Czasem łatwo przesadzić. Mam wielkie szczęście, że jestem pracodawcą sama dla siebie i mam zespół, któremu ufam w stu procentach. Nie czuję się jeszcze pewnie, dlatego jak gotuję z dziewczynami, to mi powtarzają: "Pamiętaj, że na końcówkę to my wchodzimy do akcji i wszystko doprawiamy, żebyś nie przedobrzyła". Dobrze mieć obok siebie tak wspierających ludzi i do tego znających mój stary i nowy smak.

Marta Ręgowska

Wine educator, twórczyni projektu "Winodobranie"

W kwestii jedzenia Marta od najmłodszych lat miała swoje zdanie.

Marta: W domu, przedszkolu czy szkole nie mieli ze mną łatwo. Buntowałam się i nieraz mówiłam, że nie będę czegoś jeść, bo mi to nie smakuje i już. Przy czym jednocześnie byłam dzieckiem, które uwielbiało szpinak, podczas gdy inni zawsze go zostawiali na talerzach. Od zawsze lubiłam odkrywać różne smaki i zapachy, ale bardziej świadomie robiłam to dopiero, gdy zaczęłam swoją przygodę z winem.

Osiem lat temu zrobiła pierwszy kurs winiarski. Potem jako jedna z niewielu osób w Polsce ukończyła wszystkie kursy, łącznie z Diploma level 4, w międzynarodowej szkole Wine & Spirit Education Trust w Londynie.

Marta Ręgowska: od zawsze lubiłam odkrywać różne smaki i zapachy
Marta Ręgowska: od zawsze lubiłam odkrywać różne smaki i zapachy
Źródło: Paulina i Mateusz Stolarscy

Marta: Uczyłam się opisywać wino pod okiem ekspertów i zgodnie z wytycznymi, które proponowała szkoła. Mimo że musiałam się trzymać tych sztywnych ram, to wiele razy miałam tak, że wąchałam jakieś wino podczas degustacji, i pierwsze, co pojawiało się w mojej głowie, to to, że przypominało zapachy lata w Studzienicznej, gdzie spędzałam wakacje jako dziecko. Albo przywoływało z mojej pamięci jakieś konkretne sytuacje, najczęściej przyjemne. Dopiero wtedy dostrzegałam, jak ważny jest węch i jak bardzo można wyćwiczyć swoje receptory.

Niewiele trzeba, aby samemu wybrać się w taką sentymentalną podróż.

Marta: Oprócz kursów dla profesjonalistów prowadzę też warsztaty dla amatorów wina. Podczas jednych z zajęć otworzyłam do degustacji sześcioletniego rieslinga. W tego typu winie można wyczuć aromat benzyny. Byłam ciekawa, co poczują uczestnicy warsztatów. Nagle jedna z dziewczyn powiedziała: "No, nie wierzę! To wino pachnie jak warsztat samochodowy mojego ojca. Mam przed oczami tatę, jak leży pod jakimś autem i coś naprawia". Dla mnie jako dla prowadzącej to było cudowne doświadczenie. Ta dziewczyna nie potrafiła wskazać konkretnego aromatu, jaki wyczuła, ale nazwała skojarzenie.

"Swoje receptory można wyćwiczyć"
"Swoje receptory można wyćwiczyć"
Źródło: Marta Ręgowska

Od dobrze znanego, bezpiecznego świata Marta została odcięta 9 marca. Już od pojawienia się pierwszych objawów zakażenia koronawirusem czuła, że jej węch i smak powoli słabną. Ósmego dnia jakby ktoś nacisnął przycisk "off".

Marta: To było rano. Siedziałam w kuchni przy stole i po prostu sięgnęłam po banana. Już to było dziwne, bo ja bardzo nie lubię tych owoców. Jadłam go i zupełnie nie czułam tego charakterystycznego zapachu, którego przecież nie da się z pomylić z niczym innym. Nie mam pojęcia, czy ten banan był słodki ani jak bardzo. Jedyne, co wtedy czułam, to jego klejącą strukturę.

I tak banany i kiśle, których nigdy nie jadała, stały się podstawą jej menu.

Marta: Nagle przełączyłam się na coś, czego nie lubię. Może mój organizm czuł, że jakoś na tym przeżyje? A może przez chorobę było mi po prostu wszystko jedno?

To, co działo się wtedy ze zmysłami, wydawało się zarazem fascynujące i przygnębiające.

Marta: Jadłam tego banana i myślałam, jak niesamowite jest to, że tak z dnia na dzień coś może odciąć człowieka od węchu i smaku. A z drugiej strony – bałam się, co będzie, jeśli tak miałoby już zostać. Miałam taką myśl, że musiałabym całkowicie zmienić swoje życie. Przecież nie mogłabym już uczyć o winie, nie degustując go.

Pod koniec kwarantanny coś drgnęło.

Marta: Najpierw poczułam, że coś jest kwaśne, dopiero później wrócił smak słodki i słony. Węch odzyskałam dwa tygodnie później, tuż przed Wielkanocą. Wszystko czułam wtedy bardzo intensywnie. Na przykład wiele rzeczy śmierdziało, miałam co chwilę poczucie, że coś się psuje, choć wcale tak nie było. Gotując obiad, nie dodawałam przypraw i ziół, bo uważałam, że nie ma takiej potrzeby. Z kolei mój tata dopytywał: dziecko, czy ty w ogóle użyłaś soli?

10 kwietnia Marta poprowadziła pierwsze warsztaty. I dopiero tam posmakowała wina.

Marta: To był mój pierwszy raz od ponad miesiąca. Nie przypominam sobie tak długiej zawodowej przerwy. Żałuję, że podczas choroby nie degustowałam wina. To mogłoby być niesamowite doświadczenie, ale w tamtym czasie nie byłam w stanie tego zrobić. Jak tylko patrzyłam na butelkę, to już było mi niedobrze.

Teraz przyszło jej się zmierzyć ze swoimi zmysłami na eksperckim forum.

Marta: Czułam się niepewnie, nie miałam zaufania do swoich zmysłów. To, co mnie ucieszyło, to fakt, że wyczułam aromat i smak wina, choć wydawało mi się trochę zbyt kwasowe i bardzo intensywne.

Degustacja jak test
Degustacja jak test
Źródło: Marta Ręgowska

Kolejnym krokiem była degustacja w ciemno. Za każdym razem uczestniczy w niej wąskie grono jednych z najlepszych degustatorów w Warszawie.

Marta: Wiele razy brałam udział w tych spotkaniach. Kiedyś na żywo, a w czasie pandemii online. Wygląda to tak, że przed wydarzeniem otrzymujemy przesyłkę, w której jest kilka buteleczek wina, każda po 100 ml. Degustacja sześciu próbek zajmuje zwykle około dwóch godzin. Najpierw każdy w zaciszu swojego domu ocenia wina i odpowiada na pytania, potem spotykamy się online i dyskutujemy. Zawsze dobrze sobie radziłam, ale tym razem bardzo się przejmowałam. To była pierwsza moja taka konfrontacja z ludźmi z branży po covidzie.

Przykładowe zadania: Czy wina nr 1 ,2 i 3 pochodzą z jednego kraju? Podaj szczepy winogron, których użyto do produkcji? Ustaw wina w kolejności jakościowej: od najtańszego do najdroższego.

Marta: Nie pomyliłam się za bardzo, jeśli chodzi o wybór kraju, moja odpowiedź miała sens. Prawidłowo określiłam też ponad połowę szczepów, ale poległam na pytaniu o jakość i to mnie najbardziej zmartwiło. Środek stawki oceniłam właściwie. Za to pomyliłam najsłabsze wino z najlepszym. To pierwsze uznałam za najlepiej zbalansowane i bardzo intensywne, a to drugie za przekombinowane. Spozycjonować wino za 30 złotych jako to za 200? Coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło. Na szczęście z każdą kolejną degustacją jest coraz lepiej. Ostatnio sprawdziliśmy z kolegami siedem różnych butelek wina i już w żaden sposób nie odstawałam od grupy. Ale miesiąc temu naprawdę byłam bardzo przejęta.

Zamach na nos

Koronawirus atakuje tylko nos. Język dostaje rykoszetem. Jak to się dzieje? Generalnie smak i węch są jak papużki nierozłączki – zawsze razem. Choć informacje o nich docierają do mózgu różnymi szlakami, to ostatecznie spotykają się w tym samym miejscu.

Prof. Małgorzata Wierzbicka, specjalista laryngolog, kieruje Kliniką Otolaryngologii i Onkologii Laryngologicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu; jest prezydentem elektem Europejskiego Towarzystwa Laryngologicznego: Wszystkie smaki rozpoznawane przez nas są filtrowane, włącznie z zapachem potrawy. Komórki receptorowe węchu zlokalizowane są w górnej części jamy nosowej, a receptory smaku w kubkach smakowych w jamie ustnej. Oba te zmysły są chemosensoryczne, czyli oparte na zamianie bodźców chemicznych na impulsy elektryczne przekazywane i analizowane przez mózg.

Takie położenie receptorów smaku i węchu nie jest przypadkowe. Dzięki niemu możemy odpowiednio szybko reagować na wysyłane do nas z zewnątrz ostrzeżenia, takie jak przykry zapach czy gorzki smak.

Prof. Wierzbicka: Zmysł smaku pozwala na naturalną selekcję pokarmów, w przeszłości oznaczało to unikanie produktów zepsutych, aktualnie nieświeżych, ale też definiowanie preferencji, ba, wręcz stylu życia. Smak zaangażowany jest w powstawanie złożonych odruchów pokarmowych, współdziała z centralnymi układami motywacyjnymi (zdobywanie pokarmu) oraz odgrywa rolę w procesie trawienia, wpływa na wydzielanie enzymów trawiennych w przewodzie pokarmowym.

Gdybyśmy wzięli język pod lupę, zobaczylibyśmy na nim wiele malutkich grudek, czyli brodawek. Mają różne funkcje. Na części z nich znajdują się kubki smakowe. W każdym z nich jest kilkadziesiąt komórek zmysłowych, czyli receptorów. Ich wiązka wygląda jak cząstki pomarańczy. To właśnie są ci "testerzy" wykrywający w naszym jedzeniu pięć podstawowych smaków.

Budowa kubka smakowego
Budowa kubka smakowego
Źródło: Shutterstock/TVN24

Prof. Wierzbicka: Do komórek zmysłowych od strony przypodstawnej wnikają włókna nerwowe. Bodźce chemiczne są przekształcane na impuls elektryczny, a sygnał jest przewodzony drogami aż trzech nerwów czaszkowych. Co dalej? Aksony tych komórek zmierzają przez rdzeń przedłużony do wspólnego jądra krańcowego nerwów, dalej do pierwotnej kory smakowej i wyższych ośrodków korowych.

Język pod lupą
Język pod lupą
Źródło: Shutterstock/TVN24

Węch towarzyszy nam od naszych pierwszych dni i trudno się bez niego obyć. Już noworodki na nim polegają, bo matkę rozpoznają po zapachu. Węch rozwija się przez całe nasze życie, nie ma checklisty stu czy tysiąca zapachów, po których mówi: pas. To za jego sprawą wykrywamy całą gamę różnych woni, a nawet przypisujemy im konkretne określenia, miejsca czy emocje. Młode ziemniaczki z koperkiem - wiosna, świeży chleb - domowe zacisze, cytrusowe perfumy mamy - miłość. I jeszcze długo można tak wymieniać. 

Węch jest też skutecznym strażnikiem naszego bezpieczeństwa, bo działa jak czujnik. Zapach ulatniającego się gazu - uwaga niebezpieczeństwo! Spalenizna - coś się pali, sprawdź to! Zgnilizna wyczuwalna z kosza z owocami - lepiej sobie odpuść i już tego nie jedz. 

Niektórzy naukowcy twierdzą nawet, że to nasz nos ma decydujący głos przy wyborze partnera.

Prof. Małgorzata Wierzbicka: Węch i smak są najstarszymi ze zmysłów. Odgrywają większą rolę w życiu człowieka, niż do tej pory sądzono. Ich znaczenie uświadamiamy sobie dopiero w chwili utraty, co na masową skalę miało miejsce właśnie w czasie pandemii.

Wbrew pozorom koronawirus nie atakuje naszych kubków smakowych, tylko komórki znajdujące się w nabłonku jamy nosowej. Ale po kolei. Zanim ustalimy, jak SARS-CoV-2 przejmuje kontrolę nad naszymi zmysłami, dowiedzmy się, jak one działają.

Zapach to bodziec chemiczny, czyli wiadomość, którą odbieramy ze środowiska. Zanim dotrze do mózgu, musi pokonać konkretną trasę.

Prof. Wierzbicka: Droga węchowa rozpoczyna się od receptorów, którymi są komórki nerwowo-zmysłowe. Znajdują się one w błonie śluzowej jamy nosa. Nabłonek w jamie nosa zbudowany jest z trzech rodzajów komórek: oddechowych, podporowych i nerwowych. Pokryty jest też śluzem, który ma funkcję ochronną oraz jest nośnikiem, w którym zapachy są wyłapywane i przekazywane do komórek węchowych.

Jak czujemy zapachy?
Jak czujemy zapachy?
Źródło: Shutterstock/TVN24

Komórki węchowe są dwubiegunowe – to znaczy, że z jednej strony mają czujnik, który odbiera bodźce, a z drugiej strony jest włókno nerwowe, które przekazuje go dalej do systemu nerwowego.

Impuls biegnie przez skupisko aksonów, czyli nerw węchowy, a ten przechodzi przez blaszkę sitową oddzielającą jamę nosa od kory mózgu. Ważnym przystankiem na tej trasie jest hipokamp. To niewielka struktura mózgu, która kształtem przypomina grzebyk.

Prof. Wierzbicka: To tu łączy się pamięć i zapach. Hipokamp odpowiada za przetwarzanie emocji, naszych wspomnień oraz za naukę. Każdy z nas wie, że zapach potrafi wywołać bardzo silne, wręcz namacalne wspomnienie. To sprawka hipokampu. 

Tak to działa, gdy jesteśmy zdrowi. A w który punkt uderza koronawirus?

Prof. Wierzbicka: W górnej części jamy nosowej znajduje się bruzda węchowa. Zawiera ona miliardy komórek wspomnianego już nabłonka węchowego. Zakończenia nerwów węchowych wyglądają jak drobniutkie niteczki. Na samym początku pandemii wiele wskazywało na to, że wirus atakuje te niepozorne niteczki, które są niczym wrota do centralnego układu nerwowego. Teraz wiemy już, że oprócz tej interakcji wirus uszkadza komórki podporowe w nabłonku węchowym. I to przez to do bruzdy węchowej nie dochodzi wrażenie węchowe. Nie zachodzi reakcja chemiczna, która jest źródłem impulsu uświadomienia zapachu, przekazywanego do centralnego układu nerwowego.

Budowa jamy nosowej
Budowa jamy nosowej
Źródło: Shutterstock/TVN24

To zapachy. Ale co stoi na przeszkodzie, by poczuć smak?

Prof. Wierzbicka: Często pacjenci zgłaszają osłabienie węchu jako zaburzenia smaku. To zjawisko dobrze oddaje określenie kompleksowego wrażenia smakowego, na które składają się odczucia węchowe i smakowe z jamy ustnej.

Podczas jedzenia analizujemy walory każdego kęsa poprzez kubki smakowe. Ale decydujący wpływ na pełnię naszego odczucia wciąż ma węch. Dzieje się tak, ponieważ impuls elektryczny przekazywany do opuszki węchowej, a następnie do różnych korowych ośrodków węchowych jest przetwarzany i interpretowany jako kompleksowe wrażenia smakowe.

Nalot dywanowy

Nabłonek w jamie nosowej jest jak listki ciasta francuskiego, składa się z wielu warstw. Zwykle, gdy jedna ulega zniszczeniu, jej miejsce zastępuje druga. W przypadku zakażenia SARS-CoV-2 wygląda to inaczej.

Prof. Wierzbicka: Początkowo uważano, że wirus atakuje wrota do naszego centralnego układu nerwowego, czyli zakończenia nerwowe. Obecnie wiemy, że oprócz interakcji bezpośrednio z neuronem (komórką nerwową) i synapsą (miejscem połączenia komórek) wirus uszkadza komórki nabłonka węchowego, czyli komórki podporowe. Na skutek tego do bruzdy węchowej nie dochodzi wrażenie węchowe, wobec czego nie powstaje reakcja chemiczna, która jest źródłem impulsu, uświadomienia zapachu, przekazywanego do centralnego układu nerwowego. Zakażenia SARS-CoV-2 można porównać do nalotu dywanowego, który powoduje błyskawiczne obumieranie nie tylko wierzchniej, ale i głębszych, przypodstawnych warstw nabłonka.

Ich odnowa to proces.

Prof. Wierzbicka: Ponowne wynabłonkowanie górnych dróg oddechowych i pokarmowych zajmuje 6-8 tygodni, a powrót do pełnej sprawności komórek podporowych nabłonka może potrwać wiele miesięcy. Bez ich prawidłowej funkcji zakończenia nerwu nie transmitują impulsu nerwowego. Oczywiście, można doraźnie łagodzić dolegliwości i tworzyć optymalne warunki dla procesów naprawczych. Jak? Służą do tego substancje, które działają niczym płaszcz ochronny dla naszego nabłonka. Są to na przykład różnego rodzaju aerozole i tabletki do ssania.

Lista produktów, po które można sięgnąć, jest długa, ale warto wcześniej skonsultować się z lekarzem.

Prof. Wierzbicka: Do oczyszczania nosa z mikropyłów służą łagodne krople na bazie wody morskiej, a olejki zakraplane do nosa delikatną warstwą powlekają górne drogi oddechowe, co wspomaga odnowę błony śluzowej. Stosowane są też środki zwane babcinymi, jak witaminy A+E, które wpływają na poprawę metabolizmu warstwy przypodstawnej nabłonka. Z kolei sól emska rozrzedzi śluz i poprawi zdolności odbudowy naszej śluzówki. Przy uciążliwym obrzęku zapalnym można też podać preparaty wapna. Cenną grupą leków są również probiotyki.

Powąchaj świat od nowa

Coraz więcej mówi się też o treningu zapachowym. W internecie nie brakuje reklam olejków, których wąchanie ma rzekomo przyspieszyć leczenie.

Prof. Wierzbicka: Trening węchowy to kuracja bezpieczna, ale bez udokumentowanej jednoznacznej wartości medycznej. Natomiast to nie jest tak, że ktoś wejdzie do kliniki, nawdycha się różnych aromatów w celu pobudzenia zmysłów i nagle wszystko się zmieni. Tak można tylko zaszkodzić obnażonym już zakończeniom nerwowym. Uniwersalnym zaleceniem jest stymulacja, czyli ćwiczenia węchowe, i bezpiecznie można ją prowadzić samodzielnie.

Jak to zrobić?

Prof. Wierzbicka: Po prostu starajmy się aktywnie wąchać świat od nowa, przypominać sobie bezpieczne zapachy, jak cytryna, mięta, rumianek, pomarańcza, wanilia. Ale korzystajmy z naturalnych zasobów, bo te chemiczne, ostre i stężone, mogą nasilać efekt toksycznego działania wirusów. Nie potrzeba tu żadnych specjalnych zestawów. Wystarczy kupić pomarańczę, rozkroić ją i rozmasowując skórkę, po prostu starać się wąchać.

A może jest jakaś lista zapachów, którą ozdrowieńcy po prostu powinni przerobić?

Prof. Wierzbicka: Nie ma. Tutaj dobór jest bardzo indywidualny. Po co ktoś ma wąchać eukaliptus, jeżeli to nie jest zapach obecny w jego życiu? To powinny być substancje dobrze nam znane, mają bowiem stanowić przypomnienie dla naszego hipokampu. Metoda leczenia zawsze musi być dobrana indywidualnie do pacjenta. Przykład? Amerykanie przeprowadzili tzw. test masła orzechowego. Grupą badanych byli seniorzy, którzy doskonale znali ten produkt, jadali go codziennie. Podczas wizyty u lekarza dawano im do powąchania właśnie to masło. Jeśli pacjent stwierdzał, że nie czuje lub nie rozpoznaje, to świadczyło to o problemach z węchem i smakiem. Tego typu zaburzenia mogą być zwiastunem choroby Alzheimera i stanowią wskazanie do dalszej diagnostyki w tym kierunku. Był to test dostosowany do populacji Stanów Zjednoczonych, to samo badanie w Polsce byłoby nieadekwatne. Dlaczego? Bo zapach masła orzechowego był nam obcy kulturowo, a więc niemożliwy do zidentyfikowania. Tak samo jest z treningiem węchowym.

Pozostaje jeszcze smak. Może go też powinniśmy w jakiś sposób stymulować?

Prof. Wierzbicka: Możemy spróbować trochę pomóc naszym ośrodkom w korze mózgowej w przypomnieniu wzorca, jedząc mocniej przyprawione potrawy. Posiłki z większą niż zwykle ilością pieprzu, ziół czy cytryny jednak nadal muszą być zbilansowane, by na przykład papryczką jalapeño nie spalić błony śluzowej jamy ustnej. Smaki kwaśne stymulują kubki smakowe, a z kolei zioła i aromaty wyzwalają wrażenia węchowe w centralnym układzie nerwowym.

Odblokować zmysły

Dla "odciętych" samoobserwacja to podstawa. Jeżeli cztery, pięć tygodni po ustąpieniu objawów, takich jak gorączka czy osłabienie, ozdrowieniec wciąż nie ma węchu i smaku, to powinien zwrócić się o pomoc do specjalisty. 

Prof. Wierzbicka: Może to być laryngolog lub neurolog, ponieważ te dwie specjalizacje zajmują się tym problemem. Moim zdaniem warto, by tym pierwszym kontaktem był jednak laryngolog, bo zbada przedmiotowo nos. Zobaczy, czy nie ma tam żadnych przeszkód anatomicznych i oceni błonę śluzową.

Niestety na razie nie ma ugruntowanej terapii zaburzeń węchu i smaku przy infekcjach wirusowych takich jak COVID-19. W niektórych przypadkach powrót do normalności może być wręcz niemożliwy.

Prof. Wierzbicka: Z taką sytuacją mamy do czynienia, gdy dochodzi do trwałego uszkodzenia nerwu węchowego. U pacjentów z COVID-19 zdarza się to bardzo rzadko i nie są to jeszcze przypadki odpowiednio udokumentowane. U osób zakażonych SARS-Cov-2 częściej mamy do czynienia z uszkodzeniem komórek podporowych w nabłonku jamy nosowej, dlatego ozdrowieńcy mają szansę na to, że objawy się cofną.

Kiedy dochodzi do trwałego uszkodzenia węchu? Na przykład w wyniku urazu głowy, przy złamaniu podstawy czaszki. Ale może być to też efekt przebytej grypy.

Prof. Wierzbicka: Uszkodzenie nerwu węchowego jest charakterystycznym działaniem toksycznym wirusa grypy i w większości takich sytuacji są to anosmie nieodwracalne. Zwłaszcza po upływie trzech-sześciu miesięcy nie jesteśmy w stanie sprawić, by taki pacjent znów czuł zapachy. Wśród osób narażonych na pogorszenie lub utratę węchu są też osoby pracujące w miejscu, gdzie jest duże zapylenie, ale też alergicy czy pacjenci z przewlekłym zapaleniem zatok przynosowych z polipami. Te zaburzenia węchu, utrwalone powyżej roku, trudno jest przywrócić nawet poprzez prawidłowe leczenia alergiczne lub operacyjne. Ten rodzaj trwałych uszkodzeń węchu powoli staje się epidemią społeczną. Niestety, nie ma żadnego badania obrazowego, jak tomografia czy rezonans, które pozwoliłoby na zbadanie stopnia uszkodzenia nerwu węchowego. To możemy ocenić tylko na podstawie wywiadu lub metodą olfaktometrii [testy psychofizyczne – red.]. Metody obrazowe pozwalają na uwidocznienie anatomicznych deformacji stropu sitowia i przyczyn niedopuszczania bodźców do bruzdy węchowej.

"Jak sportowiec, który zaliczył kontuzję"

Agata: Obecnie czuję, że odzyskałam jakieś 70-80 procent z mojego dawnego węchu i smaku. Może kiedyś znów będę czuła wszystko na 100 procent. Dziś nie skupiam się na tym, czego mi brakuje, tylko jestem wdzięczna za to, co mam. Wyzdrowiałam i jestem w stanie gotować. To się liczy! Mój tata nie miał tyle szczęścia co ja. Jego zmysły wciąż są wyłączone. Bardzo mu tego współczuję, tak jak i każdej osobie, która przez to przechodzi. Choroba odebrała mu coś bardzo prostego, a zarazem tak cennego: radość z próbowania nowych rzeczy i odkrywania kuchni.

Marta: Moje zmysły działają na 80 procent. Czuję się jak sportowiec, który zaliczył kontuzję i wraca do formy. Tylko on wie, czy jeszcze się asekuruje, czy już jest gotowy na powrót do gry. Ja jeszcze wciąż nie odzyskałam swojego poczucia wartości i pewności siebie. Liczę, że pomogą mi w tym kolejne konfrontacje z kolegami po fachu.

Takim testem na pewno będzie Międzynarodowa Wystawa Wina i Alkoholi w Weronie, gdzie Marta będzie jednym z 50 sędziów podczas najważniejszego konkursu winiarskiego we Włoszech.

Marta: Mam nadzieję, że do tej pory mój smak i węch wrócą do normy.

Czytaj także: