- Przygotowania do eksmisji betanek trwały od kilku tygodni. Dotąd nikt w Europie nie zajmował się takim problemem, więc możliwy był każdy scenariusz. Zakładaliśmy nawet zbiorowe samobójstwo - mówi "Dziennikowi" Wojciech Łaskarzewski.
- W swojej długoletniej karierze po raz pierwszy miałem z taką sytuacją do czynienia - mówi negocjator. - Właściwie musieliśmy się liczyć z każdym możliwym rozwojem wypadków, także z tym, że te kobiety mogą być do tego stopnia zdeterminowane, że będą próbowały targnąć się na własne życie - dodaje.
Negocjator opowiada, jak po otwarciu drzwi policjanci dostali się na piętro kierując się do sali, z której dobiegał śpiew. Tam kobiety zachowywały się jak w amoku i mimo, że w pomieszczeniu pojawili się umundurowani policjanci, na początku jakby w ogóle nikogo nie zauważyły. - Nie potrafiły odpowiedzieć na żadne pytanie. Wyczuwało się wielkie napięcie. Próbowałem zacząć rozmowę, ale spotkałem się ze ścianą - wspomina Wojciech Łaskarzewski.
Źródło: Dziennik