- Nie mieli żadnych skrupułów, żeby uderzać świnie młotkiem i przyglądać się, jak się męczą. To zwykli zabójcy zwierząt – mówi pracownik fermy, który ujawnił okrutne metody zabijania zwierząt w jego zakładzie. Sprawą zajmuje się prokuratura. Materiał programu "Uwaga!" TVN.
W Przybkowie koło Szczecinka (województwo zachodniopomorskie) jednorazowo hodowanych jest nawet kilkanaście tysięcy świń. Chore i okaleczone zwierzęta leczono w wydzielonej części zakładu nazywanej szpitalem. Po zatrudnieniu nowego kierownika Sławomira Ch., zasady się zmieniły.
- Wszedł na mój blok i mówi: "Teraz wchodzi nowa zasada. Świnie nie są leczone. A te, co się nie nadają, zostają wybite". Pokazywał, jak mamy to robić. Chciał mnie zmusić, żebym zabijał świnie. Powiedziałem, że nie będę i nie będę też patrzył na to, co on robi – mówi reporterowi "Uwagi!" Cezary Wasiółka, były pracownik fermy z Przybkowa.
Zwierzęta zabijane młotkiem
W procederze miał uczestniczyć nie tylko Sławomir Ch. ale, także zakładowy weterynarz.
- Jednym młotkiem z drewnianą rączką zabijał weterynarz, drugim kierownik. Ale, że połamały im się trzonki, pan kierownik przyspawał do młotków metalowe rurki. I zaczęli wybijać wszystkie świnie, po kolei. W jeden dzień wybili 160 sztuk, później po 70-80 sztuk – ujawnia Wasiółka.
Pracownicy na dowód takich działań nagrali filmy.
- Z kolegą umówiliśmy się, że schowamy telefony w kieszeni, zrobimy otwory i będziemy nagrywać to, co on [kierownik – red.] robi – opowiada Wasiółka. I dodaje, że na jednym z nagrań widać, jak w ciągu 20 minut zabijanych jest 30 świń.
- Potem są wyciągane na zewnątrz i jeszcze się ruszają, zanim zostaną wywiezione – mówi Wasiółka.
"Złapał świnię, trzepnął o beton"
Nowy kierownik postanowił pozbyć się także chorych prosiąt.
- Zawołał mnie na porodówkę i powiedział, że te świnie są do wybicia. Złapał świnię, trzepnął o beton i powiedział, że mam tak samo zrobić, żeby je pozabijać. Tam było około 27 sztuk. Powiedziałem, że tego nie będę robił i kazał mi przyjść po wypowiedzenie – mówi Wasiółka. I przyznaje, że nie poszedł odwołać się od tej decyzji.
- Dyrekcja zrobiła nam zebranie, przedstawiając Sławomira Ch., że dają mu wolną rękę. Jeśli on nas zwolni, to mamy nie przychodzić do dyrekcji, bo ta nas nie przywróci do pracy. On może robić, co chce – mówi Wasiółka.
Pan Cezary nie był jedynym pracownikiem fermy, którego zwolniono po odmowie okrutnego zabijania świń.
- Raz mnie zmuszał, ale odmówiłem. Poprosił, żebym poszedł z nim do klatki bić świnie. Powiedziałem, że nie mogę i poszedłem do swojej pracy. Skończyłem osiem godzin, kierownik wezwał mnie do gabinetu i wręczył zwolnienie z pracy. Potraktowano mnie jak śmiecia – uważa mężczyzna, który chciał zachować anonimowość.
Kiedy sprzeciwiający się okrucieństwu szefa pracownicy zostali zwolnieni, zanieśli nagrane na fermie filmy powiatowemu lekarzowi weterynarii w Szczecinku.
- Otrzymałem ten film 28 lutego. Natychmiast podjąłem decyzję, że przekazuję sprawę do prokuratury – mówi Zdzisław Kalupa. I przyznaje, że przez prawie dwa miesiące nie miał sygnału, co się dzieje ze sprawą.
W Przybkowie nie można zabijać zwierząt
Zwierzęta hodowlane mogą być zabijane wyłącznie w zatwierdzonych przez władze ubojniach po wcześniejszym ogłuszeniu, tak, by nie cierpiały. Powiatowy weterynarz wiedział, że na fermie w Przybkowie nie ma czynnej ubojni i nie wolno tam w żaden sposób zabijać zwierząt. Czekał jednak na działania prokuratora, który zabronił mu kontaktu z właścicielami firmy, by ich nie ostrzec.
- Nikt [z prokuratury – red.] się nie odzywał, dopóki nie zaczęliśmy próbować z telewizją i [organizacją - red.} "Animals" – wskazuje Wasiółka.
Pracownicy znów wzięli sprawy w swoje ręce. Część nagranych w zakładzie filmów przy wsparciu "Animals" opublikowali w internecie i poinformowali naszą redakcję, używając #tematdlauwagi. Odtąd sprawy potoczyły się błyskawicznie.
Sprawa w prokuraturze
Sławomir Ch. został doprowadzony do koszalińskiej prokuratury i przesłuchany w sprawie znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem. Grożą mu trzy lata więzienia.
- Przesłuchany w charakterze podejrzanego złożył wyjaśnienia i powiedział, że przyznaje się do tego, że uśmiercił zwierzęta. Ale nie przyznaje się, że działał ze szczególnym okrucieństwem i w przestępczy sposób. Wskazał, że jego działanie było wręcz humanitarne – mówi Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. – Podał też, że wykonywał polecenia i konsultacje innych osób, które zadecydowały o tym, że zwierzęta zginą. Wskazał w pierwszym rzędzie na lekarza weterynarii.
Dlaczego prokuratura zajmowała się sprawą aż dwa miesiące?
- Moi przełożeni rozpoczęli badanie tej kwestii i poinformują, czy to badanie się skończyło – dodaje Gąsiorowski.
O tym, co działo się w Przybkowie chcieliśmy porozmawiać z dyrekcją fermy. Nie zostaliśmy wpuszczeni do zakładu. Szefowie firmy nie chcieli rozmawiać także telefonicznie.
Udało nam się dodzwonić do jednego z dyrektorów.
- Jesteśmy w trakcie sprawdzania, czy to w ogóle jest prawda, czy nie prawda – mówi. I dodaje. - Dziękuję za rozmowę. Nie będę komentował. Nie jestem wyrocznią, ani w aspekcie moralnym, ani prawnym, żeby się dzisiaj na ten temat wypowiadać.
"Nie mieli żadnych skrupułów"
Pan Cezary za walkę z okrucieństwem zapłacił wysoką cenę. Zwolniony z fermy do dziś szuka pracy. Tego, co zrobił, nie żałuje.
- Nie mieli żadnych skrupułów, żeby uderzyć świnię ostrzem młotka i przyglądać się, jak się męczy. To zwykli zabójcy zwierząt. Żeby lekarz weterynarii dopuścił się czegoś takiego i człowiek, który został przyjęty na stanowisko kierownika, żeby dawał przykład i namawiał innych do zabijania świń, to jest nienormalne – kwituje Wasiółka.
Autor: red. / Źródło: Uwaga TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN