Od wypadku z udziałem kolumny premier Beaty Szydło mija prawie rok i nadal nie ustalono winnego. Prokuratura, która miała początkowo problemy z dotarciem do bezpośrednich świadków zdarzenia - a do których pierwsi dotarli reporterzy TVN24 - potem wielokrotnie ich przesłuchiwała. Co ciekawe, śledczych interesowało nie tylko to, co widzieli i słyszeli, ale także ich przeszłość i relacje rodzinne. Niektórych poddano też testom na spostrzegawczość i inteligencję. Materiał programu "Czarno na białym".
10 lutego, kiedy limuzyna z premier Beatą Szydło uderzyła w Oświęcimiu w drzewo, wszystko według przedstawicieli rządu wydawało się oczywiste.
- Kolumna poruszała się zgodnie z przepisami, zgodnie z procedurami, około 50 kilometrów na godzinę - mówił na konferencji 11 lutego szef MSWiA Mariusz Błaszczak. - Oczywiście ten [wypadek] jest niezwykły, ze względu na uczestniczenie w tym wypadku, w tym zdarzeniu pani premier - podkreślał minister spraw wewnętrznych i administracji.
Świadkowie, do których dotarli dziennikarze
Mimo widocznych uszkodzeń pancernego audi taka była oficjalna wersja wydarzeń. Biuro Ochrony Rządu nie popełniło błędu, a sprawcą wypadku - tak twierdzono - jest młody kierowca fiata seicento.
- Osób, które naocznie obserwowały przebieg samego wypadku - poza jego uczestnikami - nie znamy - mówił z kolei 14 lutego Włodzimierz Krzywicki z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Taka wersja rządu i organów ścigania obowiązywała do momentu, kiedy to do bezpośrednich świadków zdarzenia - dwa tygodnie po wypadku w Oświęcimiu - dotarli reporterzy TVN24.
- Usłyszałem huk, dość znaczny huk łamiącej się blachy - opowiadał jeden z mężczyzn, dodając jednocześnie, że nie słyszał żadnych sygnałów dźwiękowych, z którymi powinna poruszać się rządowa kolumna. - Były włączone tylko "koguty". Nie było żadnych sygnałów dźwiękowych - dodał inny ze świadków.
Zeznania, które zmieniły tor śledztwa prokuratury
Do tych samych świadków, dziennikarze TVN24 wrócili po 10 miesiącach śledztwa. Po tym, jak wszyscy zostali już przesłuchani przez prokuraturę.
- Tu przyszedłem i zobaczyłem sygnały świetlne. Nie było sygnałów dźwiękowych - mówi ponownie jeden z mężczyzn. Te zeznanie zmienia tor śledztwa. Kolumna wioząca premier Szydło bez sygnałów dźwiękowych nie była kolumną uprzywilejowaną. Wtedy winni wypadku okazaliby się funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu.
Mężczyzna, który był świadkiem wypadku zapewnia, że nie chciałby się ponownie znaleźć w tej samej sytuacji i w tym samym miejscu. - Ciąganie po prokuraturach, gdzieś tam po psychologach - wymieniał. - Prokurator wypytywała się mnie o moją przeszłość, o to z jakiej rodziny pochodzę - dodał.
- Może prokuratura chciała sprawdzić, czy wódka w naszych mózgach nie wyrządziła jakiejś krzywdy, czy to po prostu jest wiarygodne - zastanawiał się drugi ze świadków.
Prawie wszyscy bezpośredni świadkowie wypadku to niepijący alkoholicy, którzy zerwali z nałogiem co najmniej pół roku przed wypadkiem. Chodzą na terapię do budynku, który znajduje się około 30-40 metrów od miejsca zdarzenia. Kiedy nadjeżdża kolumna rządowa, stali w głębi ulicy Orzeszkowej, w którą próbował skręcić kierowca fiata seicento.
"Czy był włączony głośny sygnał, czy go nie było?"
Kiedy wydarzył się wypadek, niektórzy z tej grupy, jak pan Waldemar, odwrócili głowę w stronę, gdzie następuje zderzenie rządowej limuzyny z seicento. Inni wcześniej zauważyli błysk świateł pierwszego samochodu i widzieli sam moment zderzenia. Pan Marek był już na ulicy. Odwrócił głowę dopiero po tym, jak usłyszał huk. Sygnałów dźwiękowych nie słyszał - rekonstruują dziennikarze "Czarno na białym".
Prokuratura postanowiła, że przesłucha mężczyzn w obecności psychologa. Niektórych kilka razy, niektórym też zleciła specjalne testy.
- Nie przypuszczam, żeby to była wystarczająca podstawa do tego, żeby wątpić w możliwość postrzegania tak prostych kwestii: czy był włączony głośny sygnał, czy też takiego sygnału nie było - komentował doktor Piotr Kładoczny z Uniwersytetu Warszawskiego i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Karnista ocenił też sposób, w jaki przesłuchano bezpośrednich świadków.
- Mamy wielu bardzo wybitnych alkoholików trzeźwych, którzy piastowali bardzo różne i bardzo ważne funkcje w państwie, i nikt im nie zarzucał nigdy, że w tym czasie - kiedy byli cały czas trzeźwymi, niepijącymi alkoholikami - mieli jakieś kłopoty z postrzeganiem rzeczywistości - wskazywał.
Każdy świadek wypadku premier Szydło usłyszał pouczenie: "Kto, składając zeznanie mające służyć za dowód w postępowaniu prowadzonym na podstawie ustawy, zeznaje nieprawdę lub zataja prawdę, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3."
Przesłuchania w obecności psychologa
Prokuratura zdecydowała się na przesłuchanie w obecności psychologa, co jest zgodne z prawem. - Prokurator wypytywała mnie o moją przeszłość, z jakiego rodziny pochodzę, czy nie było na pewno tych sygnałów dźwiękowych, albo czy nie mam przytępionego słuchu, czy nie jestem roztargniony. Zwróciła uwagę na operację, którą miałem - trepanację czaszki - czy ze mną jest wszystko w porządku - relacjonował pan Marek.
- Jakbym nie był w pełni świadomy. Tak to odebrałem. Pytała pani prokurator, czy rodzice nadużywali alkohol. Powiedziałem, że ojciec owszem - powiedział mężczyzna. Dodał, że pytano go też o dzieciństwo i relacje z rodzicami.
- Jedyne, czym można by było wytłumaczyć taki sposób przesłuchiwania, to jest to, żeby zdyskredytować te wyjaśnienia świadka - ocenił doktor Kładoczny.
Zapytana o te przesłuchania prokuratura odpisała: "Świadków, rekrutujących się spośród uczestników terapii przeciwalkoholowej, przesłuchano w warunkach art. 192 paragraf 2 kodeksu postępowania karnego, albowiem zaistniała uzasadniona wątpliwość co do ich stanu psychicznego, zdolności postrzegania oraz odtwarzania spostrzeżeń."
Odnosząc się do pytania o powód wielokrotnego przesłuchania świadków, śledczy napisali: "Pojawienie się nowych okoliczności w trakcie prowadzonego postępowania przygotowawczego, bądź konieczność doprecyzowania kwestii co do których strony składały już zeznania, powoduje konieczność ich kolejnego przesłuchania."
Identyczne przesłuchania, te same pytania
- Na prokuraturze zeznawałem dwa razy, i raz miałem przesłuchanie z panią psycholog. Czy kolumna z panią premier jechała na sygnałach - o to pytała mnie pani prokurator. Dwa razy takie pytanie, dotyczące sygnałów świetlnych i dźwiękowych. Kolejne zeznanie było w ciągu trzech tygodni i wyglądało tak samo. Było wszystko identycznie - relacjonował pan Waldemar.
- To, czy słyszeli ten sygnał, czy nie słyszeli - to zostało już przez nich powiedziane, z tego co rozumiem, nie jeden raz. W związku z tym, pytanie o to samo w kółko, nie ma sensu i stwarza wrażenie albo jakiejś formy nacisku, albo formy szykany wobec takiego świadka - wskazywał karnista, doktor Kładoczny.
Dodatkowo, w obecności pani psycholog, pan Waldemar rozwiązywał testy na spostrzegawczość i inteligencję. Nie wiadomo, skąd taka skrupulatność prokuratury, skoro w sprawie wypadku - zeznania aż pięciu uzależnionych - weryfikuje inny świadek, któremu w momencie wypadku Waldemar otwierał bramę. Ten świadek nie jest osobą uzależnioną. Przyjechał na terapię po żonę.
- Ja miałem cały czas uchyloną szybę i po prostu zaczęliśmy rozmawiać. Po chwili tej rozmowy usłyszeliśmy potężny huk. Był tak wielki, jakby po prostu jakaś bomba wybuchła. Po za hukiem nie słyszałem nic, kompletnie. Na pewno sygnałów dźwiękowych nie słyszałem - powiedział mężczyzna i dodał, że również był przesłuchiwany przez prokuraturę, tak jak jego żona. Ta jednak, została potraktowana przez prokuraturę podobnie, jak pan Waldemar i pan Marek.
- Moja żona poczuła się jako gorszy człowiek - dodał mężczyzna.
Dla kierowcy z zarzutami "to dobra informacja"
Pan Marek przyznał, że mocno przeżywa te przesłuchania w prokuraturze. - O mało co bym nie sięgnął po ten alkohol - powiedział. - Będę chyba musiał znowu jeździć do Krakowa jako świadek. To jest cała rzecz, która mnie martwi w tym wszystkim - dodał pan Waldemar.
Jedyną osobą, która usłyszała zarzuty w tej sprawie, jest pan Sebastian, kierowca fiata, który zderzył się z rządową limuzyną. - Przez myśl przeszły mi same najgorsze rzeczy, typu więzienie - mówił w rozmowie z dziennikarzami "Uwagi!" TVN. Jego adwokat Władysław Pociej uważa jednak, że przesłuchania świadków w obecności psychologa to dla jego klienta dobra informacja.
- Jeśli opinie będą dobre, to znaczy, że ci ludzie są wiarygodni - powiedział. Podobnie brzmi druga, uzupełniająca informacja prokuratury w tej sprawie: "Specjalny tryb przesłuchania osób uczestniczących w terapii AA, wynikał z zastosowania trybu określonego w art. 192 paragraf 2 kodeksu postępowania karnego - co zarazem ma gwarantować brak możliwości kwestionowania wiarygodności świadków przez strony procesowe w toku postępowania karnego".
Tajna treść ekspertyzy
- Te postępowania, które się działy w mojej obecności, miały przebieg spokojny, powiedziałbym z dużą dozą elegancji. Ci ludzie stanowią grupę dowodów, która niejako sypie piachu w tryby. Ci ludzie byli chyba poddani dużej presji, a przecież niewiele potrzeba, żeby ludzie - którzy wstają z kolan - okazali się znów słabi - dodał adwokat kierowcy seicento.
Przed końcem roku do prokuratury trafiła w końcu ekspertyza biegłych z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych. Jej treść jest tajna. Śledczy czekają jeszcze na opinię ekspertów z Niemiec, którzy próbują odczytać dane z jednego z rejestratorów, umieszczonych w limuzynie premier Szydło.
Autor: mnd//now / Źródło: Czarno na białym TVN24