Właściciel pola, na które spadł helikopter z Polakami na pokładzie, w rozmowie z reporterką TVN24 opowiada o okolicznościach wypadku, do którego doszło w niedzielę. Śmigłowiec runął na ziemię podczas Rajdu Liepāja rozgrywanego w pobliżu łotewskiego miasta Lipawa.
- Na pokładzie były cztery osoby, dwóch Polaków i dwie osoby z Łotwy. Jeden z naszych rodaków zginął na miejscu, a drugi, tak jak Łotysze, przebywa w szpitalu - wyjaśniał dyżurny polskiej ambasady w Rydze. Jak podała łotewska policja, do katastrofy doszło w niedzielę o godzinie 13.35, podczas 11. odcinka rajdu, który był ostatnią eliminacją tegorocznych mistrzostw Europy.
Po tym wypadku rywalizacja została zatrzymana, a wyniki odcinka anulowano.
"Zahaczył o linie energetyczną"
Śmigłowiec spadł na pole w miejscowości Gramzdas Pagasts.
- Helikopter wystartował z autostrady. Pilot pokazywał trasę rajdu pasażerom śmigłowca i nie zauważył linii energetycznej. Wzniósł się, zahaczając o nią. Zerwał kable, które owinęły się wokół łopat wirnika i maszyna spadła na ziemię - relacjonował w rozmowie z reporterką TVN24 Gatis Volkevics, właściciel ziemi, na której rozbiła się maszyna.
- Kiedy tu przyjechałem, na miejscu byli strażacy, policjanci i karetki pogotowia - dodał Łotysz.
"Wycofaliśmy się z rajdu"
"Ze względu na zaistniałą sytuację związaną z moimi bliskimi przyjaciółmi wycofaliśmy się z rajdu. Kochani, bardzo was proszę o uszanowanie mojej osobistej decyzji, trudnej dla mnie jako sportowca. Dziękuję raz jeszcze, że byliście z nami przez wszystkie rundy tegorocznych mistrzostw" - napisał na Facebooku Kajetan Kajetanowicz, Rajdowy mistrz Europy i Polski, odnosząc się do tragicznego wypadku.
Autor: JZ//now / Źródło: tvn24, Radio Kielce
Źródło zdjęcia głównego: Gatis Volkevics