W sprawie Krzysztofa Olkowicza najwięcej było szybkich werdyktów. Na przykład taki, że w polskich sądach zapomina się o duchu prawa a trzyma tylko jego litery. Czasami ze strachu, ale częściej z wygody. I to prawda. Ale prawdą jest też, że wpłacając grzywnę za osadzonego dyrektor łamał prawo i o tym wiedział. Tak samo jak to, że jego sprawa w ogóle nie musiała trafiać na wokandę.
- Jeden lubi czytać książki, inny zbierać znaczki. Ja zbieram to - zaczyna Krzysztof Olkowicz. Wyroki sądowe razem z ich uzasadnieniami. Takie wyroki, które nigdy nie powinny zapaść i takie uzasadnienia, których nikt nie powinien napisać.
Przychodzą z całego kraju. Od znajomych, byłych pracowników służby więziennej, dyrektorów zakładów karnych. Kiedy Olkowicz chce opowiedzieć prezydentowi albo wojewodzie o jakimś problemie bierze je ze sobą. Albo odczytuje podczas narad roboczych z sędziami. Siada i czyta - bez komentarza, po prostu. O tym jak ktoś „działając wspólnie i w porozumieniu ukradł kurę”, za co najpierw dostał grzywnę, a że jej nie zapłacił, bo nie miał z czego, to trafił za kraty. Albo wyrok za jazdę bez biletu trzeci raz, za kradzież kotleta z czyjegoś talerza i bułki za 1,89 zł, co w tym przypadku było recydywą i dlatego osoba, która się tego dopuściła, musiała za bułkę odsiedzieć w areszcie 20 dni.
Sędziowie, którzy przychodzą na narady, za Olkowiczem nie przepadają.
Pięć dni za Princessę
Krzysztof Olkowicz to ten dyrektor Służby Więziennej, który rok temu wpłacił 40 zł grzywny za jednego z osadzonych. Arkadiusz K. ukradł baton Princessa o wartości 99 groszy. Dla dyrektora nie był bliską osobą, więc Olkowicz wpłacając za niego grzywnę złamał prawo. Wcześniej widzieli się tylko raz i to krótko. Ale wystarczyło, żeby zorientować się, że K. ma silne zaburzenia psychiczne a co za tym idzie do aresztu nigdy trafić nie powinien. Potem okazało się, że kilka lat przed kradzieżą wafelka lekarze stwierdzili u niego schizofrenię paranoidalną. Został ubezwłasnowolniony i wyznaczono mu prawnego opiekuna.
- Dzisiaj wyroku Arkadiusza K. za tamtą kradzież już nie ma - został uchylony. Bo żeby było wykroczenie, to musi być wina. A wina jest wyłączona, kiedy mamy do czynienia z chorobą psychiczną - tłumaczy pułkownik.
40 zł i szkoda
Sprawy kradzieży Princessy nie ma, ale jest sprawa Olkowicza. Kilka dni temu Sąd Okręgowy w Koszalinie nazwał prośbę dyrektora o wpłatę tych 40 zł w jego imieniu przez jednego z podwładnych „niedopuszczalnym zachowaniem osoby piastującej ważne stanowisko w systemie służby więziennej”, która powinna podejmować zawsze „działania zgodne z prawem, działania profesjonalne”. W tym sąd dostrzegł szkodliwość czynu i wykroczenie. Ale żadnej kary mu nie wymierzył.
To samo dyrektor Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Koszalinie usłyszał cztery miesiące wcześniej w sądzie I instancji. Sędzia pochwaliła go wtedy co prawda za chęć niesienia pomocy i obronę prawa do wolności, ale uznała, że bronił jej w sposób niewłaściwy. Miał do dyspozycji telefon, mógł napisać pismo do sądu - krótko mówiąc powinien działać oficjalnie, według procedur.
Olkowicz tłumaczył, że był piątek a po weekendzie Arkadiusz K. i tak miał już opuścić areszt. Że od 18 lat jest dyrektorem okręgowym i jeszcze nie widział, by sąd tak szybko zareagował na jego pismo. W końcu - że chciał zaoszczędzić mu tych dwóch dni przebywania w celi razem z innymi skazanymi, dla których osoby niepełnosprawne intelektualnie lub chore psychicznie, to najłatwiejszy cel.
Prawo jak automat?
- Śledząc tę sprawę tak po ludzku można mieć odczucie, że to jakaś paranoja: człowiek robi coś dobrego, naprawia czyjś niewątpliwy błąd, nie burzy żadnego porządku społecznego, a zostaje uznany za winnego – zauważa prof. Paweł Wiliński, kierownik Katedry Postępowania Karnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Paradoks polega jego zdaniem jednak na tym, że sytuacja Olkowicza pokazuje jednocześnie słabe i silne strony prawa. - Czy komuś powinno przeszkadzać, kto wpłaca za kogoś grzywnę? Powinno, bo dzięki temu nie dochodzi do nadużyć, które nietrudno sobie wyobrazić. Ale czy prawo ma zawsze działać mechanicznie? Nie ma. I od tego są właśnie sędziowie - tłumaczy.
I to właśnie na tym polega, według Wilińskiego błąd, jaki popełniono w sprawie dyrektora z Koszalina. - Przepisy mają stanowić o pewnej regule, o tym, czego co do zasady nie można robić. Ale tutaj zabrakło - a niestety u nas brakuje tego zbyt często - zdrowego rozsądku, ludzkiego podejścia, myślenia uwzględniającego fakt, że istnieją sytuacje, w których zachowanie nie do końca zgodne z regułami może nie być przestępstwem albo nawet wykroczeniem - twierdzi profesor, który w swojej pracy naukowej zajmuje się między innymi tematyką "prawa do obrony".
Bez kary, bez celu
Podobnych głosów płynących ze środowiska prawniczego jest więcej. - Najczęściej to nie prawo jest problemem a osoby je stosujące. Sędziowie ciągle mają za mało odwagi przed wyższą instancją i nie wsłuchują się w społeczeństwo, w imieniu którego orzekają - twierdzi prof. Andrzej Zoll, były sędzia i prezes Trybunału Konstytucyjnego oraz Rzecznik Praw Obywatelskich.
Słowo „odwaga” pada też z ust Wilińskiego: - Gdyby sąd miał jej tyle samo, co dyrektor Olkowicz, to byłby w stanie dostrzec w jego czynie nie społeczną szkodliwość, ale pożyteczność. A może nawet zauważyć problem samego sądownictwa.
Zarówno Zoll, jak i Wiliński twierdzą, że przy okazji decyzji sądów w sprawie Olkowicza nie należy posługiwać się argumentami dotyczącymi „odruchu serca” czy dobrej woli, bo byłoby to trywializowaniem problemu. Zoll: - Nikt nie zwrócił uwagi, że prawo wykroczeń w odróżnieniu od prawa karnego oparte jest na zasadzie celowości ścigania. Mówiąc prościej: jeśli policja i sąd dojdą do wniosku, że w danej sprawie interes społeczny nie wymaga tego, by kogoś skazywać, to nie musi w ogóle prowadzić postępowania. To była akademicka ilustracja dla działania - czy raczej niedziałania - w Polsce tej zasady. Należało po prostu powiedzieć: „Umarzam postępowanie, bo skazanie w tej sprawie jest niecelowe”. I tyle.
Ale z szablonem
Gdy o wpłaceniu przez Olkowicza grzywny za jednego z osadzonych napisali jego podwładni (dotknięci tym, że ukarano ich za zaniedbania w sprawie innego osadzonego) w anonimie do urzędników ministerstwa sprawiedliwości, w obronie dyrektora stanął gen. Jacek Włodarski - szef Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Gdyby nie jego kategoryczne stanowisko, Olkowicz pewnie straciłby pracę. Takie sugestie ze strony urzędników resortu podobno się wtedy pojawiły.
- Nie wiem, czy postąpiłbym podobnie jak dyr. Olkowicz, ale mimo wszystko uważam, że zrobił dobrze. To prawda: naruszył porządek prawny, ale w zapłaceniu tej grzywny nie było w mojej ocenie żadnej szkodliwości społecznej. I tak uważałem od samego początku - podkreśla dzisiaj. I dodaje: - Wszyscy życzylibyśmy sobie sędziów, którzy są nie tylko niezawiśli, ale też mądrzy, rozsądni, mają wrażliwe ucho i nie boją się czasami wyjść poza schemat. Pamiętam jak w 2013 r. warszawski sąd ukarał za wykrzykiwanie antyżydowskich haseł grupę pseudokibiców nie tylko finansowo, ale kazał im obejrzeć pewien film.
Chodziło o „Cud purymowy” Izabelli Cywińskiej, który opowiada ojcu robotniku i jego synu kibicu - antysemitach, którzy odkrywają swoje żydowskie korzenie.
Dyrektor nie sąd
Sądy pierwszej i drugiej instancji były w sprawie pułkownika Olkowicza zgodne nie tylko w ocenach tego, czy jego czyn był szkodliwy, czy nie. W obu przypadkach konsekwentnie odstępowały też od wymierzenia mu kary. Czy nie można uznać tego za dowód ich zdrowego rozsądku i tak skonstruowanych przepisów, które zostawiają margines na ów rozsądek? - Można. A nawet trzeba – odpowiada dr Łukasz Chojniak, wykładowca UW i adwokat specjalizujący się m.in. w postępowaniach dotyczących niesłusznego skazania.
- Zdaję sobie sprawę, że mój głos może być głosem mniejszości, ale według mnie zachowanie sądu wobec dyrektora Olkowicza było właśnie przykładem umiaru i wsłuchania się w głos społeczeństwa - dodaje.
W ocenie mec. Chojniaka przypadek dyrektora ma „drugą stronę medalu”, o której wielu komentatorów zapomina. - Umyka uwadze to, że mówimy o funkcjonariuszu publicznym, który słusznie zainteresował się losem innej osoby, ale zrobił to w sposób nieodpowiedni. Jego rolą nie było kwestionowanie prawomocnego wyroku, tylko natychmiastowe zaalarmowanie odpowiednich instytucji. Dopiero wtedy - jeśli żadna z nich by nie zareagowała - mógłby tłumaczyć, że działał w sytuacji wyższej konieczności ratując wolność człowieka, która jest wartością wyższą niż zakaz wpłacania grzywny - tłumaczy adwokat.
Dyrektor Olkowicz swoim działaniem nie pozostawił zdaniem mecenasa większego wyboru sądowi. - Jeżeli stwierdziłby on, że wszystko było w porządku to dałby przyzwolenie na to, by dyrektorzy zakładów karnych sami decydowali o tym, czy jakaś kara była orzeczona słusznie, czy nie - przekonuje.
Czy umorzenie sprawy przez sąd drugiej instancji byłoby szkodliwe dla wymiaru sprawiedliwości? - Tak. Bo byłby to przekaz, że urzędnicy państwowi mogą podważać prawomocne postanowienia i wchodzić w rolę sądów. Dyrektor zapomniał, że nie był w tej sprawie sędzią. I nie wziął pod uwagę, że to on mógł się mylić. A co jeśli następnym razem do takiej pomyłki dojdzie? - odpowiada Chojniak.
Autor: Łukasz Orłowski\\plw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24