Odpowiedzialnego za aferę taśmową trzeba szukać na zasadzie, że "winnym jest ten, kto ma korzyść". Skorzystało na tym "Wprost" - powiedział w TVN24 prezes honorowy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Stefan Bratkowski. Innego zdania jest Dorota Głowacka z Obserwatorium Wolności Mediów: dziennikarz może wykorzystać materiały wykonane z naruszeniem prawa, jeśli kieruje się interesem publicznym.
W środę przedstawiciele Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokurator przyszli do redakcji tygodnika "Wprost". Zażądali od dziennikarzy wydania nośników, na których zostały nagrane rozmowy polityków. Redakcja odmówiła, a postępowanie przedstawicieli organów ścigania wywołało ogromne kontrowersje i falę krytyki.
Tego samego dnia zatrzymano Łukasza N. jako podejrzanego w sprawie tzw. afery taśmowej. Mężczyzna jest menedżerem restauracji Sowa & Przyjaciele, w której dokonano nagrań. Z nieoficjalnych informacji podanych przez "Rzeczpospolitą" wynika, że zatrzymany swoimi zeznaniami miał obciążyć dziennikarza "Wprost".
"Wejście prokuratury było w pełni uzasadnione"
Według Stefana Bratkowskiego wejście prokuratury do redakcji "Wprost" było w pełni uzasadnione. - Nie widzę żadnego powodu, żeby rozważać obecność prokuratury w redakcji, ale to, co się stało groźnego dla systemu prawnego - przekonywał prezes honorowy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
- Podsłuch jest nie do przyjęcia wedle zasad międzynarodowej federacji dziennikarzy. Dziennikarze nie mogą zgodzić się na tego rodzaju środki. I to jest ścigane przez polskie prawo - stwierdził stanowczo Bratkowski.
Według niego należy rozmawiać o tym, w jaki sposób prawo zostało nadużyte. - Tak się składa, że naczelny "Wprost" to utalentowany dziennikarz śledczy. To on powinien odkryć w jaki sposób to nagranie trafiło do redakcji - stwierdził Bratkowski.
"Winny jest ten, kto ma z tego korzyść"
- To nie jest prowokacja dziennikarska, ale zwykłe nadużycie prawa. Nikt nie musi się ze mną liczyć, ale są pewne rzeczy do zaakceptowania i rzeczy, tak jak podsłuch, nie do zaakceptowania - powiedział, zaznaczając, że według niego w aferze taśmowej osoby odpowiedzialnej należy szukać na zasadzie "winny jest ten, kto ma z tego korzyść".
- Skorzystało na tym w tej chwili "Wprost". A pierwsze podejrzenia będą kierowane w stronę Latkowskiego - ocenił Bratkowski.
Z kolei Dorota Głowacka z Obserwatorium Wolności Mediów w Polsce Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka przypominała, że kluczowe jest rozróżnienie dwóch rzeczy. - Zupełnie czym innym jest odpowiedzialność osoby, która w sposób nieuprawniony dokonuje nagrania, a czym innym są gwarancje wynikające z tajemnicy dziennikarskiej - powiedziała. Zgodnie z jej opinią dziennikarz może wykorzystać materiały wykonane z naruszeniem prawa, jeśli kieruje się interesem publicznym.
"Redakcja ma pewien szczególny status"
- Ważne jest to, by zwrócić uwagę na standardy europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Opracował on pewne warunki, które muszą być spełnione, żeby ingerencja w tajemnicę dziennikarską była uzasadniona - wyjaśnia Dorota Głowacka.
Jak powiedziała ekspertka, tego typu spraw przed Trybunałem w Strasburgu było kilka. - Kiedy sprawy dotyczyły przeszukania redakcji czy odebrania siłą materiałów, Trybunał stwierdzał, że dochodziło do naruszenia wolności słowa i prawa do prywatności - wyjaśniła, podkreślając, że według Trybunału tajemnica dziennikarska jest bardzo ważnym fundamentem gwarantującym wolność słowa.
- Strefa, jaką jest redakcja, ma pewien szczególny status. Zarówno z punktu widzenia swobody wypowiedzi jak i prawa do prywatności. Dlatego ingerencja służb musi wiązać się z ryzykiem oskarżenia o naruszenie tajemnicy dziennikarskiej - wyjaśniła Głowacka.
Autor: jl//gak/zp / Źródło: tvn24