Ustawa o in vitro weszła w życie w niedzielę. 24 godziny później część klinik musiała przerwać leczenie. Chodzi o te placówki, które nie zdobyły odpowiedniego certyfikatu od Ministerstwa Zdrowia, co nakazuje nowe prawo. Tymczasem dziś szef resortu zdrowia ma zdecydować, czy przedłużyć finansowanie rządowego programu refundacji leczenia procedurą in vitro.
Choć formalnie nowa ustawa obowiązuje od wczoraj, to dopiero od dziś kliniki przeprowadzające zabiegi in vitro mogą ubiegać się o specjalny certyfikat wydawany przez Ministerstwo Zdrowia.
Chodzi o tzw. program dostosowawczy - do czasu jego zatwierdzenia przez resort, klinika nie posiadająca takiego dokumentu nie może przeprowadzać zabiegów zapłodnienia in vitro.
Jak informuje reporter TVN24, dokumentacja niezbędna do uzyskania zaświadczenia jest obszerna, stąd jej sprawdzenie może zająć urzędnikom co najmniej kilka dni. Sama ustawa daje ministerstwu nawet dwa miesiące na wydanie takiej zgody.
In vitro będzie nadal refundowane?
Ustawa o leczeniu niepłodności, przygotowana przez ustępujący rząd, pozwala na korzystanie z procedury in vitro małżeństwom oraz osobom we wspólnym pożyciu, potwierdzonym zgodnym oświadczeniem.
Leczenie tą metodą może być podejmowane po wyczerpaniu innych metod leczenia prowadzonych przez okres co najmniej roku.
Ustawa określa sposób i warunki leczenia niepłodności, jednak finansowanie określane ma być w odrębnych przepisach. Obecnie leczenie procedurą in vitro jest refundowane w ramach rządowego programu. Na początku października premier Ewa Kopacz zapowiedziała przedłużenie go o kolejne trzy lata - do 2019 r. Dzisiaj spodziewana jest decyzja ministra zdrowia Mariana Zembali w tej sprawie.
W piątek Stanisław Karczewski z PiS zaapelował do niego, by nie przedłużał programu. - Pan minister doskonale wie i rząd doskonale wie, że te przepisy obowiązują aż do czerwca. Więc ta decyzja pana ministra jest bardzo przedwczesna, niepotrzebna i zła - mówił.
Politycy PiS nie mówią jednoznacznie, jakie są ich plany wobec ustawy o in vitro, jednak jako opozycja zgodnie ją krytykowali, byli również przeciwni finansowaniu in vitro ze środków publicznych.
PiS: ustawa musi być zmieniona
W lipcu, po tym, jak ówczesny prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę o leczeniu niepłodności, rzeczniczka PiS Elżbieta Witek zapowiadała, że jeśli Polacy zaufają Prawu i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych, w przyszłej kadencji Sejmu partia na pewno złoży projekt zmieniający tę ustawę.
- Mówiliśmy, że ta ustawa będzie musiała być zmieniona tak, by chronić życie. (…) Nie chcemy zakazywać in vitro, ale jednocześnie nie możemy się zgodzić na taką ustawę, w której życie nie jest szanowane - podkreślała.
Podczas kampanii wyborczej kandydatka PiS na premiera Beata Szydło podkreślała, że jej partia nigdy nie mówiła o tym, że metoda in vitro ma być zakazana, opowiadała się natomiast za tym, by uregulować tę kwestię, ponieważ w tej chwili w Polsce "na tym polu jest wolnoamerykanka".
- To jest problem bardzo poważny i trzeba o tym rozmawiać - mówiła, podkreślając jednak, że kampania wyborcza nie jest na to właściwym momentem.
Szukanie kompromisu
Tomasz Latos (PiS), przewodniczący sejmowej komisji zdrowia w kończącej się kadencji, mówił we wrześniu PAP, że losy ustawy o in vitro zależą m.in. od układu, który będzie w nowym rządzie i parlamencie.
- Ja uważam, że te propozycje, które przedstawiał m.in. Jarosław Gowin, były szukaniem kompromisu - powiedział.
Wiosną 2008 r. Gowin, wtedy poseł PO, stanął na czele zespołu ds. bioetyki, który miał zająć się przygotowaniem ratyfikacji tzw. konwencji bioetycznej i przygotować projekt ustawy ws. in vitro.
Zgodnie z jego projektem można by było tworzyć tylko jeden embrion (tworzenie dwóch dopuszczalne byłoby tylko pod warunkiem ich jednoczesnej implantacji). Dopuszczalne byłoby też zamrażanie gamet, ale nie zarodków. In vitro byłoby dostępne tylko dla małżeństw. Przez wielu posłów PO projekt został uznany za zbyt restrykcyjny i ideologiczny.
Latos, który - jak sam podkreślił - osobiście jest przeciwny procedurze in vitro, uznał, że szukając w tej sprawie kompromisu, należy "znajdować go właśnie w tym miejscu, o którym mówił poseł Gowin".
- Ciekawa rzecz, że dopóki był w PO i mówił, żeby nie było dodatkowych zarodków, było to akceptowane przez dużą część Platformy. (…) W sytuacji, gdy PO skręciła zdecydowanie na lewo, kiedy już nie ma posła Gowina i części osób podobnie myślących jak on, uznano to za niedopuszczalne. Ja uważam, że to jest pewne pole kompromisu, minimalnego kompromisu z mojego punktu widzenia - mówił Latos.
Podkreślił jednak, że choć był jedną z osób, które pracowały nad programem ochrony zdrowia PiS, akurat kwestią in vitro się nie zajmował.
Próby zakazania
W przeszłości PiS podejmowało próby zakazania in vitro. W kadencji 2007-11 powstały dwa projekty w tej sprawie - jeden autorstwa Bolesława Piechy, który zakazywał stosowania tej metody, ale dopuszczał możliwość tzw. adopcji zarodków, które już powstały i są zamrożone. Drugi - Teresy Wargockiej - dalej idący, zakazywał in vitro, manipulacji ludzką informacją genetyczną, wytwarzania i niszczenia embrionów. Ten projekt został na wczesnym etapie odrzucony przez Sejm.
Propozycja Piechy trafiła do prac w komisji, wraz z projektami innych klubów, jednak procedowania nie skończono przed końcem kadencji.
W kolejnej kadencji zgłoszone były dwa projekty PiS - znany z poprzedniej dokument Piechy (część zapisów w nim złagodzono w stosunku do pierwotnej wersji) i nowy projekt Jana Dziedziczaka - wprowadzający "zakaz powodowania śmierci embrionu ludzkiego" i zakaz tworzenia embrionów poza organizmem kobiety. Tylko ten pierwszy był rozpatrywany przez Sejm, został jednak odrzucony.
Autor: ts / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN