Mój przyjaciel, który przeżył wojnę dzięki matce – przerzuciła go przez mur getta - powiedział, że gdyby w czasie wojny ludzie tak się bali, jak dziś boją się koronawirusa, to nikt by się nie uratował. Felieton Macieja Wierzyńskiego.
Polski rząd nie może się natomiast zdecydować, czy się bać, czy udawać chojraka. Niedawno ogłosił, że wirus jest w odwrocie, ale po kilku tygodniach zmienił zdanie i nakazał zaostrzenie reżimu sanitarnego w kilkunastu powiatach. Wedle rządu, wprawdzie Polska jest zielona, czyli nie budzi obaw, ale jak śpiewał Jan Krzysztof Kelus "Pojedyncze są jeszcze przypadki". W tej piosence chodziło o to, że jakkolwiek naród polski pogodził się z dobrodziejstwem stanu wojennego, to jednak tu i ówdzie, jednostki mniej uświadomione tego nie doceniają. Podobnie jest i teraz.
Mnie to, chwała Bogu, nie dotyczy, bo spędzam wakacje w województwie warmińsko-mazurskim, a jest to region najmniej dotknięty zarazą. Czyli wyspa szczególnie zielona. Ale kto wie, czy to dobrze, bo już raz byliśmy zieloną wyspą i wiemy jak to się skończyło. Na razie jednak pobyt na zielonej wyspie zostawia mi czas na czytanie książek. Czytam właśnie o Warmii książkę, którą zasponsorował deweloper.
Tu pozwolę sobie na jeszcze jeden – już ostatni - żarcik. Ten sam przyjaciel przerzucony przez mur uważa, że Polska to kraj źle przetłumaczony z angielskiego. Dla mnie to trafny opis naszej znękanej przez historię ojczyzny. Deweloper zamiast budowniczy, to jeden z przejawów tego, o co mi chodzi. Budowniczy brzmi staroświecko a deweloper nowocześnie i zachodnio. Kiedyś zapytałem dawno niewidzianego kolegę, ile jest mieszkań w nowym bloku, w którym mieszka. Zostałem poprawiony: to nie blok, to apartamentowiec. Deweloperzy nie budują bloków, budują apartamentowce, w których nie ma mieszkań, są apartamenty. Oczywiście prestiżowe. Pewien deweloper ogłosił, że adresuje marzenia. Chodzi mu o to, że spełnia marzenia o mieszkaniu. A jaki deweloper adresuje marzenia o wolności? Albo o równości? Albo o dozgonnej miłości?
Deweloper Rafał Szczepański, nie jest gorszy. We wsi Pluski, koło Olsztynka buduje domy letniskowe, które nazywają się Rezydencje Warmińskie, ale książkę zasponsorował skromną, przyzwoitą i mądrą. Autor, August Klemens Popławski urodził się w Pluskach, na Warmii, broń Boże nie na Mazurach, w 1912 roku, jako poddany Cesarza Wilhelma. Polska, kiedy przyszedł na świat, nie istniała. Na początku chodził do szkoły w Pluskach, gdzie przez trzy godziny w tygodniu, jeśli rodzice mieli na to ochotę, nauczano języka polskiego i religii katolickiej po polsku. Jako dobry uczeń na naukę gimnazjalną wysłany został do Polski. Uczył się w Grajewie, Ciechanowie i Tczewie, gdzie zdał maturę. Dzięki stypendium Światowego Związku Polaków ukończył studia dziennikarskie w Warszawie. Pracował w Gazecie Olsztyńskiej i w Opolu w Nowinach Codziennych. Po drodze przesiedział półtora roku w więzieniu w Olsztynie, a w 1939 roku we wrześniu, jako dziennikarz prasy polskojęzycznej, co w tamtych czasach nie było obelgą, wylądował z numerem 1248 w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Zwolniony po roku, dzięki zabiegom Ojca, żołnierza Wehrmachtu w czasie I wojny światowej, prawie natychmiast wcielony został do wojska i wysłany na front wschodni.
Kiedy wojna się kończyła, walczył w Normandii, gdzie trafił do niewoli amerykańskiej. ["To był raj – ta amerykańska niewola - szczególnie w porównaniu z tym co przeżyliśmy na froncie".] Już po tygodniu Popławski zgłosił się do polskiego wojska na Zachodzie. Koniec wojny zastał go w Szkocji, gdzie w obozie dla polskich żołnierzy kierował kantyną. Z kantyny przeniesiono go do gazetki obozowej. ["Drukowanej na jednej stronie dla łatwiejszego rozwieszania na obozowych deskach ogłoszeniowych".] Nadszedł czas decyzji, kto wraca, kto zostaje. Jedni z Polski uciekali, inni do niej wracali. ["Rozpoczęła się walka o duszę żołnierza".]
Popławski zdecydował się na powrót do Polski. A może raczej na powrót na Warmię. ["Powitanie z Ojczyzną było dla nas wielkim rozczarowaniem"] Przez pierwszy miesiąc przesłuchiwała Popławskiego Służba Bezpieczeństwa ["nękając tysiącami pytań dotyczących pobytu na zachodzie, próbując z drugiej strony namawiać do ścisłej współpracy, nie wyłączając powrotu do Anglii, jako ich człowiek."] Popławski kategorycznie odmówił i z zaświadczeniem z Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, wrócił na Warmię. Pracował w urzędzie wojewódzkim, potem w budownictwie, a jako emeryt zajął się historią i spisywaniem wspomnień. Powstała z tego książka, o której piszę. Ma tytuł "Ludzie dnia wczorajszego". Zmarł w 1988 roku w Olsztynie.
Popławski upiera się, że jego ojczyzną jest "mały kraik Warmia". Upiera się, że ten "mały kraik" to co innego niż Mazury, z którymi od lat wrzucany jest do jednego worka. Co innego, z różnych przyczyn historycznych, religijnych, kulturowych i językowych. "Mazur scypie a Warmiak mówi całą gambą". Nawet tak wrażliwy reporter jak Wańkowicz, tych różnic nie docenił i jego klasyczna opowieść "Na tropach Smętka" w oczach Warmiaków, przyczyniła się do utrwalenia schematów.
Przegrany plebiscyt w 1920 roku, kiedy Warmiaków i Mazurów zapytano czy wolą do Polski czy do Prus jest - według Popławskiego - jednym z nich. "Ci mieszkańcy "tutejsi" zawsze wiedzieli, że nie są Niemcami. To wiedzieli na pewno. […] Można nie być Niemcem i nie być jeszcze Polakiem. […] silna więź grupowa istniała i było poczucie odrębności wobec Niemców - ale nic poza tym". Tych subtelności nie rozumiały rządy przedwojenne i nie rozumiały też władze PRL, pokrywające wszystko propagandową politurą o powrocie do Macierzy. Z tej ignorancji wynikały usprawiedliwienia dla porażek plebiscytowych, a po wojnie oskarżenia o odszczepieństwo i oportunizm wobec tych, co emigrowali do Republiki Federalnej. Ukryta opcja niemiecka – jak mówi Prezes.
Książka Popławskiego nie dostała wsparcia z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nie zainteresowały się nią wydawnictwa produkujące modny śmieć zalegający półki Empików. Jest zbyt prawdziwa i przez to za trudna dla pochłaniaczy wywiadów rzek z prezenterami telewizji, gwiazdami seriali, piłkarzami i żonami porzuconymi przez celebrytów. Całe szczęście, że nawet wśród deweloperów są ludzie wrażliwi.
A wszystko razem jest oskarżeniem współczesnej kultury, tego zapatrzenia we własny pępek, męki pandemii i problemy tożsamości płciowej. Piszę to – przyznaję - z perspektywy człowieka starego, którego cały ten idiotyzm niebawem przestanie dotyczyć.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24