Polski dziennikarz pobity przez wenezuelskie "szwadrony śmierci"

Wenezuela pogrąża się w chaosie (materiał "Faktów" TVN z 12 marca)
Polska uznaje Juana Guaido za tymczasowego prezydenta Wenezueli
Źródło: tvn24

Wysłannik "Gazety Wyborczej" do Wenezueli Tomasz Surdel został w piątek dotkliwie pobity przez członków specjalnego oddziału tamtejszej policji - donosi gazeta. - Tłukli mnie czymś twardym, pewnie kolbami, głównie po twarzy. Dostałem też kilka mocnych ciosów w żebra. Gdy skończyli i ściągnęli worek z głowy, zobaczyłem przed oczami wylot lufy pistoletu - relacjonuje na jej łamach.

Tomasz Surdel relacjonuje dla "Wyborczej" wydarzenia w Wenezueli od lutego tego roku. Na przesłanym do redakcji "GW" zdjęciu ma zakrwawioną i spuchniętą twarz, rozbity nos i sine wargi.

Dziennikarz o przebiegu pobicia opowiedział swoim redakcyjnym kolegom. W piątek jechał samochodem przez Bella Monte - dzielnicę Caracas - kiedy zatrzymali go policjanci "w czarnych mundurach, z kominiarkami na głowach". Jak pisze "GW", byli to członkowie FAES, lojalnych wobec rządu Nicolasa Maduro oddziałów specjalnych wenezuelskiej policji, które zyskały miano szwadronów śmierci.

- Poprosili o dokumenty. Przez dobrych kilka minut ustalali z kimś przez radio, co ze mną zrobić. W końcu kazali mi wysiąść z samochodu. Mówili, że mają kilka pytań - opowiadał dziennikarz.

"Zobaczyłem przed oczami wylot lufy pistoletu"

Gdy tylko wysiadł z samochodu, funkcjonariusze założyli mu worek na głowę i zaczęli bić.

- Tłukli mnie czymś twardym, pewnie kolbami, głównie po twarzy. Dostałem też kilka mocnych ciosów w żebra. Gdy skończyli i ściągnęli worek, zobaczyłem przed oczami wylot lufy pistoletu - relacjonował.

Jak opisywał dziennikarz, jeden z policjantów kazał trzymającemu broń strzelać. Ten, śmiejąc się, pociągnął za spust, ale na szczęście pistolet nie był naładowany. Mężczyźni w kominiarkach wsiedli do swojego samochodu i odjechali. Surdela zostawili pobitego na drodze.

- Zadzwoniłem do wenezuelskiego kolegi, który jest ratownikiem medycznym. Przyjechał i mnie pozbierał. Na szczęście nie mam żadnych złamań - powiedział Surdel.

"GW" informuje, że dziennikarz jeszcze nie podjął decyzji, co zrobi dalej. - Muszę najpierw dojść do siebie - wyjaśnił.

Autor: ads/tr / Źródło: Gazeta Wyborcza

Czytaj także: