Jan Malicki, dyrektor Studium Europy Wschodniej, twierdzi, że został pobity przez nieznanych sprawców w warszawskim parku Kazimierzowskim. Policja od ponad miesiąca bada sprawę, ale do tej pory nie znalazła dowodu, który by to potwierdzał - wynika z nieoficjalnych ustaleń tvn24.pl.
Jakub Pacyniak, rzecznik śródmiejskiej policji, kilkukrotnie pytany o to postępowanie za każdym razem odmawiał nam odpowiedzi.
Robert Szumiata, rzecznik komendy stołecznej, odpowiedział ogólnikowo: - Funkcjonariusze badają sprawę.
Podobnie prok. Piotr Antoni Skiba, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie: - Przesłuchiwani są świadkowie, przeglądany jest monitoring.
Spróbowaliśmy odtworzyć minuta po minucie to, co wydarzyło się w parku Kazimierzowskim. Dotarliśmy do nagrań z pięciu różnych kamer (publicznych i prywatnych), dokumentów oraz do źródeł osobowych.
Spotkanie w restauracji
19 grudnia pod wieczór Jan Malicki wybrał się z czworgiem swoich najbliższych współpracowników do restauracji na Powiślu. Spotkanie rozpoczęło się po godz. 18, zakończyło po 22.
Wszyscy uczestnicy - czterech mężczyzn i kobieta - wyszli wspólnie. Kamera zarejestrowała, jak o 22.12 opuszczają lokal, Malicki jako ostatni.
Dwóch jego kolegów kamera u zbiegu Lipowej i Browarnej zarejestrowała o 22.14. Przeszli przez jezdnię i skierowali się do parku Kazimierzowskiego.
Malicki został przed restauracją w oczekiwaniu - tak mówił w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" - na taksówkę, która zabierała jego koleżankę. Nie wiemy, w którą stronę po wyjściu z restauracji udał się piąty uczestnik spotkania.
O 22.16 w oku tej samej kamery, w którym dwie minuty wcześniej pojawili się jego koledzy, ukazuje się Jan Malicki. Widać go, jak - raz wolniej, raz szybciej - idzie chwiejnym krokiem wzdłuż budynku Wydziału Neofilologii Uniwersytetu Warszawskiego. Minutę później przechodzi przez pasy przy czerwonym świetle i również skręca w stronę parku.
Na tym samym skrzyżowaniu Lipowa-Browarna jest inna kamera. Na nagraniu z tej kamery widać idących w głąb parku dwóch kolegów szefa SEW, a trzy minuty później jego samego.
Jan Malicki w rozmowie z tvn24.pl: - Już po zdarzeniu i już po wyjściu ze szpitala udałem się na miejsce na wizję lokalną. Park był rozświetlony jak Marszałkowska, a kiedy 19 grudnia szedłem tą drogą, nie świeciła się żadna latarnia. Pamiętam swoje pytanie, które sam sobie półgłosem zadałem, brzmiało tak: "Jak to jest, że w publicznym miejscu, w centrum miasta, jest tak ciemno?". Ten aspekt potwierdza dwóch innych uczestników spotkania, na którym byłem, tylko oni poszli wcześniej, kilkanaście minut przede mną. Zapewne potwierdza to również monitoring [na nagraniu widać, że przeszli trzy minuty wcześniej - red.]. To szokujące.
W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Malicki "zwrócił uwagę na pięknie oświetlony pomnik podziemnej służby nauczycieli polskich w czasie wojny".
Pomnik i miejsce późniejszego znalezienia naukowca dzieli niespełna 200 metrów w linii prostej. Na nagraniu widać, że nie tylko pomnik, ale cały park jest dobrze oświetlony. Latarnie paliły się także w miejscu, w którym ratownicy udzielali potem rannemu pomocy.
O 22.18 Jan Malicki zniknął za drzewami i od tego momentu nie widać go już na nagraniu.
Kamera zarówno przed, jak i po pojawieniu się Jana Malickiego rejestruje też innych przechodzących ludzi - na chodniku przy ulicy, w parku, na spacerze z psem. Bezpośrednio przed i za szefem SEW nikt nie idzie.
Jak wynika z naszych ustaleń, policjanci są przekonani, że nikt go nie śledził.
Wezwanie
Co wydarzyło się po 22.18?
Jan Malicki dla "Rzeczpospolitej" 6 stycznia: "Przechodziłem obok kępy roślin, chyba cisów. I stamtąd wyszło dwóch 'policjantów'. Mieli na sobie mundury, które ja uznałem za mundury policyjne. Jeden z nich zapytał mnie, jak się nazywam. Uznałem, że policjant ma prawo wychodzić nawet zza krzaków i pytać. Gdyby nie ten mundur, pewnie przyśpieszyłbym kroku i poszedłbym dalej. Ale w tej sytuacji odpowiedziałem. Dalej już nic nie pamiętam. Odzyskałem przytomność na noszach karetki pogotowia o godz. 22.41. Przez 20 minut leżałem na chodniku. W tym miejscu była wielka kałuża krwi. Nie wiem, kto wezwał karetkę pogotowia".
Jan Malicki w rozmowie z tvn24.pl w piątek, 24 stycznia: - Przeszedłem ulicę, co zapewne zarejestrował monitoring, o godzinie 22.15. Koło kępy krzewów mogłem być około godziny 22.18. Później nie pamiętam niczego, aż do chwili, kiedy odzyskałem przytomność na noszach w karetce pogotowia. Mam zupełną dziurę. Profesor neurologii, który mi robił obdukcję, powiedział, że może się zdarzyć, że ten fragment mi nigdy nie wróci, ponieważ jest to fragment najostrzejszego poruszenia emocjonalnego mózgu.
Jan Malicki został znaleziony na schodkach około 30 metrów od ulicy Oboźnej. Przy tej ulicy też są kamery, wiszą między innymi na budynku przy bocznej bramie Uniwersytetu Warszawskiego. Jedna z nich skierowana jest na kamienicę po przeciwnej stronie ulicy, obejmuje też jezdnię Oboźnej i Dynasy. Nie obejmuje wyjścia z parku, a tym bardziej schodków, na których znaleziono szefa SEW.
Sześć minut po tym, jak Malicki zniknął z pola widzenia kamery przy skrzyżowaniu Browarnej i Lipowej, oraz 12 minut po tym, jak wyszedł z restauracji, warszawskie pogotowie odebrało wezwanie do mężczyzny, który "spadł ze schodków w parku i potrzebuje pomocy".
Osoba, która wezwała pogotowie, siedziała z kolegą na ławce w parku. Ławka stoi 15 metrów od schodów, na które upadł Malicki, ale jest obrócona tyłem. Mężczyźni nie widzieli szefa SEW, ale - jak twierdzili później - ich uwagę zwrócił dźwięk - "jakby coś upadło na schodach". Nie słyszeli rozmów ani żadnego krzyku.
Podnieśli się z ławki. Jeden z nich zauważył leżącego na plecach człowieka, nie dostrzegli w pobliżu nikogo innego. Podeszli w ciągu kilkunastu sekund. Jan Malicki początkowo był nieprzytomny. Kiedy odzyskał świadomość, nie wspomniał, że został pobity. Powiedział jedynie, że jest pijany i zapytał, czy zawiozą go do domu. Nie zgodzili się, bo zauważyli, że ma rozbitą głowę. Jeden z mężczyzn zadzwonił pod numer 112.
Jan Malicki w rozmowie z tvn24.pl: - Nie pamiętam rozmowy z nikim. Czyli ktoś mi pomógł i wezwał pogotowie?
Połączenie na numer alarmowy, jak wynika z naszych ustaleń, wpłynęło o 22.20, czyli dwie minuty po tym, jak Jan Malicki zniknął z pola widzenia kamery. Nie wiemy, jak długo trwała rozmowa z operatorem, nie znamy też jej treści. Wiemy jedynie, że zgłoszenie do pogotowia ratunkowego zostało przekazane o 22.24.
Karetka pojawiła się w pobliżu miejsca zdarzenia o 22.35. Na kamerze z bramy uniwersyteckiej widać, jak skręca z ulicy Seweryńskiej w Oboźną, a potem jedzie w dół, w stronę Browarnej. I od strony tej właśnie ulicy wjeżdża do parku. Dochodziła 22.38.
Interwencja pogotowia
Ratownicy zapisali w dokumentacji: pacjent pod wpływem alkoholu, spadł ze schodków. Jak wynika z naszych ustaleń, w trakcie interwencji Malicki przekazał im, że wraca z imprezy firmowej. Nie powiedział, że został pobity. Poprosił, by odwieźli go do domu.
Ze względu na obrażenia głowy ratownicy odwieźli rannego do Szpitala Praskiego. Z dokumentacji wynika, że dotarli tam o 23.36. Lekarzom w szpitalu Jan Malicki również nie powiedział o pobiciu. Nie zgodził się na dalszą diagnostykę i na własną prośbę, osiem minut po północy, opuścił placówkę.
Jan Malicki: - Zostałem tam opatrzony, zdecydowałem się pojechać do domu, zamówiłem taksówkę. Zrezygnowałem z uwagi na to, że zapewne z powodów emocjonalnych, z powodu stresu, czułem się dobrze. Poczekałem na taksówkę, pojechałem do domu, sprawnie wszedłem na drugie piętro, powiedziałem rodzinie, co się stało, potem poszedłem spać. A rano była tragedia.
Bo po powrocie do domu poczuł się jednak gorzej. 20 grudnia, czyli następnego dnia po zdarzeniu w parku, około 8 rano wezwał karetkę. Został przewieziony do szpitala wojskowego przy ulicy Szaserów.
Dopiero tam po raz pierwszy powiedział lekarzom, że został pobity.
Jan Malicki nie pamięta rozmowy z ratownikami z karetki. Przyznaje w rozmowie z nami, że w dokumentacji medycznej wpisano "upadek ze schodów".
- Co brzmi, jakbym spadł ze schodów w jakimś domu. Ale jak się nie zrobi wizji lokalnej, to się nie zrozumie sytuacji - mówi.
Potwierdza, że w restauracji pił alkohol, wino. Stanowczo podkreśla jednak, że w spotkaniu brało udział pięć osób, trwało ono blisko cztery godziny, a wypito niecałe trzy butelki wina. - Zresztą jaką to sensacją jest wino do włoskiej kolacji? - pyta.
Zawiadomienie policji
Pierwsze informacje o pobiciu Jana Malickiego pojawiły się w mediach 20 grudnia przed południem, około 2 godziny - po tym, jak szef SEW został przewieziony do szpitala przy Szaserów.
Jako pierwszy (o 10.16) o sprawie poinformował portal belsat.eu, a w ślad za nim wszystkie najważniejsze polskie media, w tym TVN24, ale też zagraniczne, np. "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Belsat.eu powołał się na kierowniczkę Szkoły Języków Wschodnich przy Studium Europy Wschodniej Ingę Kotańską, która "poinformowała pracowników Studium e-mailem, że w nocy z 19 na 20 grudnia doszło do zamachu na życie dr. Jana Malickiego, dyrektora placówki, który jest również kierownikiem programu stypendialnego im. Konstantego Kalinowskiego".
Do tego momentu policja wciąż nie miała żadnej informacji o zdarzeniu.
Jak wynika z naszych ustaleń, dopiero po publikacjach prasowych policjanci z własnej inicjatywy pojechali do szpitala, gdzie po raz pierwszy przesłuchali dyrektora SEW i przyjęli od niego oficjalne zawiadomienie o przestępstwie. Ze szpitala pojechali do parku. Na pierwszym stopniu schodków zauważyli strugę krwi. Zabezpieczyli ten ślad, jedyny z miejsca zdarzenia.
W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Jan Malicki opisywał też, że podczas swojej "wizji lokalnej" znalazł pęknięty na pół guzik od swojej marynarki oraz pęknięte i zakrwawione okulary.
- Ponieważ garnitur był prawie nowy, niemożliwe jest, żeby guzik urwał się ze starości, bo nici ledwo trzymały - mówi w rozmowie z tvn24.pl.
Nie oddał guzika policji, ale zapewnił nas, że jest gotów to zrobić. Zapewnia, że policja sfotografowała ten guzik, a także rozbite i zakrwawione okulary.
Obrażenia
W środę 15 stycznia Polska Agencja Prasowa poinformowała, że lekarz dokonujący obdukcji Jana Malickiego stwierdził, że jego obrażenia "mogły powstać w czasie i okolicznościach, jakie podaje poszkodowany", czyli w wyniku uderzenia w tył głowy i upadku.
W dokumencie z obdukcji, który widział autor depeszy PAP, stwierdzono "podwójną ranę tłuczoną skóry czaszki okolicy ciemieniowo-potylicznej", "pęknięcie łuski kości potylicznej lewej" oraz "ognisko krwotoczne w płacie czołowym".
Prokuratura planuje powołać biegłego z zakresu medycyny sądowej, obdukcja nie jest bowiem kategoryczna i nie wyklucza, że do opisanych obrażeń mogło dojść również w wyniku upadku ze schodów.
W rozmowie z Polską Agencją Prasową Jan Malicki powiedział, że "jeśli była to napaść, to mogła być związana z jego działalnością zawodową". Podkreślił, że utworzone przez niego i prowadzone od 25 lat Studium Europy Wschodniej, które kształci m.in. stypendystów z krajów b. ZSRR, jest "solą w oku" władz w Moskwie i w Mińsku.
"Zarówno ja osobiście, jak i instytucja, którą kieruję, jesteśmy od lat celem ataków" - powiedział Malicki. Przypomniał m.in. głośny tekst rosyjskiej rządowej agencji RIA Nowosti z 2014 roku, gdzie SEW zostało nazwane "polską szkołą dywersji" i narzędziem do "stworzenia kolonialnej sfery wpływu Polski w Europie Wschodniej".
Dyrektor Malicki jest zdania, że "jeśli była to napaść, to ten atak na niego mógł być dziełem rąk wrogich Polsce wywiadów i nie można wykluczyć, że miał być ostrzeżeniem pod jego adresem w związku z prowadzoną przez SEW działalnością".
- Jeśli nie potwierdzi się atak chuligański, to należy brać pod uwagę taką wersję - ocenił.
Dodał przy tym, że w trakcie napaści nie zabrano mu żadnych cennych przedmiotów, takich jak pieniądze czy telefon.
Przesłuchania
W śledztwie przesłuchano do tej pory 10 osób: dwóch ratowników medycznych, dwóch strażników miejskich (niczego nie zauważyli), którzy w tym czasie patrolowali okolicę i interweniowali między innymi wobec mężczyzny w kryzysie bezdomności, oraz dwóch mężczyzn, którzy wezwali pomoc, a także czworo uczestników spotkania wigilijnego w restauracji na Powiślu.
Sam Malicki był już czterokrotnie przesłuchiwany. Piąte przesłuchanie jest zaplanowane na najbliższy czwartek. Do tej pory w sprawie nikt nie został zatrzymany.
- Nie jestem zaskoczony, nie mam wyrzutów do policji w tej sprawie. Ja hamowałem szlachetne i dobroduszne żądania różnych osób, że sprawcy muszą być natychmiast złapani i ukarani - mówi nam szef SEW.
Zapytany, czy bierze pod uwagę inny przebieg zdarzenia niż atak, nie odpowiada wprost.
- Jeśli wykluczymy, że Jan Malicki potknął się na skórce od banana, jeżeli wykluczymy napad chuligański, wówczas trzeba rozważać to, na co wszyscy zwracają uwagę, że mógł być to element polityczny, a wtedy mamy do czynienia z fachowcami - ocenia. - Czuję się dobrze. W wyniku nieszczęścia, do jakiego doszło, miałem, po pierwsze - pęknięcie kości czaszki, po drugie - krwiaki, po trzecie - wstrząśnienie mózgu. Rezonans magnetyczny pokazuje, że wszystko idzie bardzo dobrze.
W poniedziałek, 13 stycznia, Jan Malicki poinformował funkcjonariuszy, że na jego wykład (który zorganizował w podziękowaniu za wsparcie) weszła osoba z alkoholem, "aby ponownie podważyć jego autorytet".
Mężczyzna został wyprowadzony przez straż Uniwersytetu Warszawskiego. Policja bada również ten wątek.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska, współpraca Artur Węgrzynowicz / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl