|

"My tutaj nic nie skrywamy". Jak radny walczył o dostęp do miejskich umów

Radny Krajewski domagał się ujawnienia umów biura edukacji
Radny Krajewski domagał się ujawnienia umów biura edukacji
Źródło: Archiwum TVN

Radny zapytał, z kim stołeczny ratusz zawiera umowy cywilnoprawne. Urzędnicy odmówili, zasłaniając się ochroną danych osobowych. Batalia o utrzymanie tajemnicy pochłonęła blisko 70 tysięcy złotych z miejskiej kasy. Sądy nie były zgodne, czy prawo do dostępu do informacji publicznej jest w tym przypadku ważniejsze niż prawo do prywatności. Na ostateczne rozstrzygnięcie trzeba było ponad trzech lat.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Pod koniec lipca 2009 roku Jarosław Krajewski, wówczas warszawski radny, dziś poseł Prawa i Sprawiedliwości, chciał dowiedzieć się, z kim ratusz zawiera umowy cywilnoprawne. Twierdził, że wymaga tego przejrzystość życia publicznego, a mieszkańcy mają prawo wiedzieć, komu miejscy urzędnicy płacą z pieniędzy podatników. Złożył interpelację z wnioskiem o udostępnienie w trybie dostępu do informacji publicznej danych dotyczących sześciu umów zawartych przez miejskie biuro edukacji.

Pierwsza to umowa-zlecenie na obsługę elektronicznego systemu wspomagania rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych za 6,6 tysiąca złotych.

Trzy kolejne to umowy o dzieło dotyczące wykładu dla uczniów i nauczycieli na temat kampanii wyborczej z 1989 roku za 3,5 tysiąca złotych.

Piąta umowa o dzieło obejmowała przygotowanie analizy socjologicznej Pikniku Naukowego Polskiego Radia i Centrum Nauki Kopernik za 4 tysiące złotych.

Ostatnia, szósta umowa o dzieło dotyczyła współpracy biura edukacji z mediami. Wartość: 10 tysięcy złotych. Przedmiot umowy i jej wycena wzbudzały największe emocje, bo w urzędzie miasta funkcjonuje wydział prasowy, zatrudniający w owym czasie kilkanaście osób. Do ich obowiązków należy obsługa medialna wszystkich biur, w tym także biura edukacji.

- Miałem poczucie odpowiedzialności, że jako radny powinienem wystąpić o takie informacje. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu mieszkańców Warszawy zajmuje się na co dzień innymi sprawami związanymi z ich życiem zawodowym, a to na radnym spoczywa obowiązek związany z kontrolą wykonania budżetu i wydatków ze strony miasta. Miałem poczucie, że informacje dotyczące zleceniobiorców ratusza powinny być dostępne dla każdego mieszkańca - wspomina dziś poseł Krajewski w rozmowie z tvn24.pl.

Jarosław Krajewski dziś jest posłem
Jarosław Krajewski dziś jest posłem
Źródło: TVN24

Walka na pisma

Ratusz odpowiedział na interpelację, ale udostępnił radnemu wyłącznie informacje o datach zawarcia umów. Dostępu do imion i nazwisk jednak odmówił. Urzędnicy obstawali przy tym, że każda osoba prywatna podpisująca umowę z urzędem miasta ma prawo do ochrony danych osobowych.

Po kolejnych pismach radnego z wezwaniem do ujawnienia tych danych, na początku listopada 2009 roku urzędnicy przesłali mu wykaz oraz kopię wszystkich umów o dzieło zawieranych przez biuro edukacji w okresie od 9 lipca do 22 października 2009 roku. Dane zostały jednak zanonimizowane. - Zakrywanie danych zleceniobiorców wskazywało na chęć ukrycia, czy te umowy były celowe, racjonalne i gospodarne, jeśli chodzi o wydatkowanie środków publicznych - twierdzi Krajewski. 

Dwa miesiące później, na początku stycznia 2010 roku, prezydent Warszawy wydała decyzję administracyjną o odmowie udostępnienia informacji publicznej w zakresie danych osobowych osób fizycznych będących stronami umów zawartych przez biuro edukacji.

Opór urzędników nie zniechęcił Krajewskiego. Radny zaskarżył decyzję prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Nic jednak nie wskórał, bo w 2010 roku SKO w całości utrzymało stanowisko władz miasta.

"Nic państwu do tego"

Radny próbował jednak dalej. Tym razem wytoczył miastu proces cywilny. Pozew trafił do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia. Wyrok zapadł 1 marca 2011 roku. Urzędnicy znów byli górą.

Podczas ogłaszania wyroku sędzia Renata Tomczak zaznaczyła, że osoby zatrudnione przez miasto mają prawo do prywatności, jeśli nie są osobami publicznymi. - Osoby, które zawarły umowę, a o których jest mowa w pozwie, zdecydowanie nie są osobami pełniącymi funkcję publiczną, a zatem brak było podstaw, by przyznać rację powodowi - mówiła sędzia.

Radny przegrał z ratuszem w sądzie rejonowym (wideo archiwalne)
Źródło: TVN Warszawa

W pisemnym uzasadnieniu wyroku sąd wskazał, że w sytuacji konkurowania ze sobą prawa do informacji publicznej jednej osoby z prawem do prywatności innej osoby to pierwsze ma pierwszeństwo wyłącznie, gdy dotyczy informacji o osobie pełniącej funkcję publiczną i tylko w zakresie informacji mających związek z pełnieniem tej funkcji. Innym wyjątkiem jest sytuacja, gdy osoba fizyczna lub przedsiębiorca zrezygnują z przysługującego im prawa do prywatności.

"Osoby te na podstawie zawartych umów nie były w ogóle uprawnione do podejmowania działań władczych, wpływających bezpośrednio na sytuację prawną innych osób, ani nawet do przygotowywania decyzji dotyczących innych podmiotów" - podano w uzasadnieniu. Zdaniem sądu wymienione przesłanki świadczyły o tym, że strony umów nie są osobami pełniącymi funkcje publiczne. "Z umów tych nie wynika, by te podmioty zrezygnowały z przysługującego im prawa do prywatności, w tym prawa do ochrony danych osobowych w zakresie ich imion i nazwisk" - dodano.

Tuż po wyjściu z sali rozpraw radny zapowiedział apelację. - W tym przypadku okazuje się, że mogą być zawierane umowy zlecenia z osobami spokrewnionymi lub z osobami zatrudnionymi w urzędzie miasta, które pełnią inne funkcje. I ratusz mógłby powiedzieć: "to jest tajemnica, nic państwu do tego" - wyjaśniał wówczas Krajewski w rozmowie z reporterem TVN Warszawa.

Prezydent Gronkiewicz-Waltz przekonywała wtedy, że ratusz nie ma niczego do ukrycia. - Myśmy chcieli, żeby to było zgodnie z prawem - poinformowała TVN Warszawa. - My tutaj nic nie skrywamy. Chodzi po prostu o prawidłową wykładnię prawa. Uważamy, że ze względu na dane osobowe nie należy tych danych ujawniać, a my musimy przestrzegać prawa - broniła swojej decyzji.

Interpelacja radnego Jarosława Krajewskiego
Interpelacja radnego Jarosława Krajewskiego
Źródło: Biuletyn Informacji Publicznej m.st. Warszawy

Sąd nakazuje, ratusz zwleka

Apelacja radnego trafiła na wokandę Sądu Okręgowego w Warszawie na początku listopada 2011 roku. Tym razem sąd stanął po stronie radnego. Zmienił zaskarżony wyrok i nakazał miastu udostępnienie personaliów stron sześciu umów. Nie miał też wątpliwości co do tego, że dane, o które wnioskował Krajewski, stanowiły informację publiczną w świetle ustawy o dostępie do informacji publicznej.

Sąd okręgowy nie zgodził się z uzasadnieniem wyroku pierwszej instancji. Wskazał, że artykuł 5 ust. 2 wspomnianej ustawy, mówiący o ograniczeniu prawa do dostępu do informacji publicznej ze względu na prywatność osób fizycznych, nie ma zastosowania w tym przypadku, bo strony umowy wykonywały zadania w ramach działania urzędu miasta i uzyskały zapłatę ze środków publicznych.

"Przyjęcie odmiennego poglądu uniemożliwiałoby kontrolę przez czynnik społeczny działalności Miasta Stołecznego Warszawy w aspekcie podmiotów, które uzyskały przywilej zawarcia kontraktu z pozwanym i uzyskały prawo do wynagrodzenia z jego zasobów" - podano w uzasadnieniu wyroku.

Ratusz kwestionował rozstrzygnięcie sądu okręgowego i przygotował skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Zgodnie z prawem jej złożenie nie wstrzymuje wykonania prawomocnego wyroku, a takim było orzeczenie Sądu Okręgowego w Warszawie. Urzędnicy jednak nadal zwlekali. Najpierw przekazali do wiadomości publicznej treść wyłącznie trzech umów, których strony wyraziły na to zgodę. Radny złożył więc zawiadomienie do prokuratury i wystąpił do sądu rejonowego z wnioskiem o egzekucję prawomocnego wyroku. W ten sposób zdobył sądowy nakaz udostępnienia wszystkich danych w ciągu 14 dni. W przypadku jego niewykonania na prezydent Warszawy nałożono by grzywnę w wysokości dwóch tysięcy złotych, do zapłaty ze środków własnych.

Dopiero wtedy - w maju 2012 roku, czyli po blisko trzech latach - odtajniono kolejne trzy nazwiska. Spór sądowy toczył się jednak dalej.

Niezależne reżimy

Sąd Najwyższy oddalił skargę kasacyjną w listopadzie 2012 roku. W treści orzeczenia sędzia Barbara Myszka podała, że "ujawnienie imion i nazwisk osób zawierających umowy cywilnoprawne z jednostką samorządu terytorialnego nie narusza prawa do prywatności tych osób".

Sąd Najwyższy podkreślił, że spór pomiędzy radnym a warszawskim ratuszem dotyczył podstawowych wartości konstytucyjnych. "Z jednej strony Konstytucja RP deklaruje prawo obywateli do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej, obejmujące m.in. dostęp do dokumentów, które może być ograniczone wyłącznie m.in. ze względu na określoną w ustawach ochronę wolności i praw innych osób. Z drugiej zaś strony Konstytucja RP zapewnia ochronę prawną życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz zakazuje ujawniania informacji dotyczących osoby inaczej niż na podstawie ustawy" - czytamy w pisemnym uzasadnieniu wyroku.

Według Sądu Najwyższego reżim ochrony prawa do prywatności i reżim ochrony danych osobowych są od siebie niezależne, ale dochodzi między nimi do wzajemnych relacji i oddziaływania. Oznacza to, że w określonych sytuacjach przetworzenie danych osobowych może spowodować naruszenie dobra osobistego, jakim jest prawo do prywatności. Nie groziło to jednak w tej konkretnej sytuacji.

"W wypadku jednej z tych umów chodziło o przygotowanie i wygłoszenie wykładu. Trudno byłoby przyjąć, że utajnienie imienia i nazwiska osoby wykładowcy miałoby jakikolwiek sens. Pozostałe umowy dotyczyły obsługi systemu elektronicznego, analizy socjologicznej i zorganizowania konferencji. Zostały one zawarte przez określone osoby fizyczne z podmiotem publicznym, jakim jest Miasto Stołeczne Warszawa. Osoby takie musiały liczyć się z tym, że ich personalia nie pozostaną anonimowe" - uznał Sąd Najwyższy.

Za zrozumiały Sąd Najwyższy przyjął również fakt, że dla osoby, żądającej dostępu do informacji publicznej o umowach cywilnoprawnych zawieranych przez jednostkę samorządu terytorialnego, imiona i nazwiska stron takich umów są często ważniejsze niż ich treść. "Trudno byłoby w tej sytuacji bronić poglądu, że udostępnienie imion i nazwisk osób w rozważanej sytuacji stanowiłoby ograniczenie w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw tych osób" - podkreślono w uzasadnieniu wyroku.

Sądowa batalia o ujawnienie umów stołecznego ratusza
Źródło: TVN Warszawa

"Walka Dawida z Goliatem"

- To już jest koniec. To ostateczne zwycięstwo jawności nad tajemnicą - mówił Krajewski reporterowi TVN Warszawa po ogłoszeniu wyroku Sądu Najwyższego.

Dziś poseł wspomina całą tę sytuację jako "walkę Dawida z Goliatem". - Ta sprawa była niezwykle pryncypialna. Już na etapie, kiedy zdecydowałem się na batalię sądową, chciałem za wszelką cenę mieć jasność, czy mieszkańcy Warszawy mają mieć prawo do dostępu do informacji o imionach i nazwiskach zleceniobiorców, czy nie. To było wtedy moim celem. Myślałem, że jeżeli sądy uznają, że ja, jako obywatel i radny Warszawy, nie mam możliwości wglądu do tych informacji, to będzie to fikcyjna kontrola wydatków publicznych - wyjaśnia Krajewski.

Opisuje też, że choć sądowy spór toczył się wokół sześciu konkretnych umów, to skala informacji, które potencjalnie mógłby ukrywać ratusz, była o wiele większa. Z odpowiedzi na inne interpelacje radnego wynikało bowiem, że w ciągu roku stołeczny magistrat zawierał około 14 tysięcy umów cywilnoprawnych, a ich łączny koszt to nawet 31 milionów złotych. - Radni Warszawy, reprezentujący w tamtym czasie Platformę Obywatelską, nawet w ramach badania wydatków z budżetu miasta nie godzili się na to, by w sposób stanowczy wyegzekwować od stołecznego ratusza przekazanie informacji, z kim zawierane były umowy - przypomina.

Warto zwrócić też uwagę na koszty sporu sądowego. Radny nie korzystał z usług prawników, więc w sumie wydał tylko około tysiąca złotych na pokrycie kosztów sądowych. Ratusz zatrudnił do obrony zewnętrzne kancelarie. Ich wynagrodzenie - wynoszące 69 864 złotych - pokryły środki z budżetu miasta, czyli z pieniędzy mieszkańców stolicy. Do tego doszły jeszcze koszty sądowe - 640 złotych.

W efekcie powstał rejestr

- Skargi podejmowaliśmy w różnych sprawach, aby wykształciła się linia orzecznicza, kiedy przepisy nie były jednoznaczne. Były w tej materii sprawy wygrywane i przegrywane - przyznaje po latach w rozmowie z tvn24.pl była prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz .

Nie odpowiada jednak na pytanie, czy z perspektywy czasu nie żałuje oporu w sprawie udostępnienia danych radnemu. Po komentarz odsyła nas do Jarosława Jóźwiaka, ówczesnego wicedyrektora gabinetu prezydenta Warszawy pełniącego nadzór nad biurem edukacji.

- Ta sprawa była bardzo medialna, bo pan poseł ją nagłośnił, ale w tamtym czasie występował z większą ilością wniosków o dostęp do informacji publicznej i były też sprawy, które przegrał. Osobiście nie wydawałem decyzji administracyjnej w tej konkretnej sprawie dotyczącej umów biura edukacji, ale w podobnej dotyczącej Gabinetu Prezydenta. I sąd uznał, że nie musimy udostępniać informacji - zastrzega Jóźwiak. - Mieliśmy poważne wątpliwości, czy jeśli je udostępnimy, to ktoś nie poczuje, że jego dane osobowe zostały naruszone i komuś z urzędników nie zostaną postawione zarzuty z ustawy o ochronie danych osobowych. Dlatego było istotne, by rozstrzygnął to sąd i wskazał, w którą stronę należy iść - tłumaczy.

Przypomina też, że już po wyroku sądu okręgowego ratusz szukał rozwiązania problemu. - To był mój autorski pomysł, żeby do wszystkich umów zawieranych przez samorządowe jednostki wprowadzić klauzulę dotyczącą zgody na przetwarzanie danych osobowych i udostępnienie ich w publicznym rejestrze. Od momentu, gdy klauzule zostały wprowadzone obligatoryjnym nakazem prezydenta, wszystkie umowy są publikowane w Biuletynie Informacji Publicznej i tak działa to do dziś - mówi były współpracownik Hanny Gronkiewicz-Waltz. - To prawdopodobnie jedyny jawny rejestr, gdzie samorząd i wszystkie jego jednostki - od szkół począwszy, a skończywszy na muzeach i teatrach - publikują informacje dotyczące zawierania nowych umów - dodaje.

Stołeczny ratusz potwierdza, że do publicznego rejestru w BIP trafiają dziś wszystkie umowy finansowane z budżetu miasta, w tym te o dzieło i zlecenia zawierane z osobami fizycznymi, niebędącymi pracownikami m.st. Warszawy. Obowiązek publikacji informacji o umowach ciąży zarówno na urzędzie miasta, jak i urzędach dzielnic oraz wszystkich jednostkach budżetowych miasta.

Rejestr umów finansowanych z budżetu Warszawy
Rejestr umów finansowanych z budżetu Warszawy
Źródło: Biuletyn Informacji Publicznej m.st. Warszawy

W umowach od marca 2012 roku zawarta jest klauzula:

Zleceniobiorca oświadcza, że znany jest mu fakt, iż treść niniejszej umowy, a w szczególności dotyczące go dane identyfikujące (gdy jest osobą fizyczną ograniczone do: imienia, nazwiska; ewentualnie imienia, nazwiska i firmy - jeżeli umowę zawiera w ramach prowadzenia działalności gospodarczej), przedmiot umowy i wysokość wynagrodzenia podlegają udostępnianiu w trybie ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej.

Poseł Krajewski przypomina, że o utworzenie jawnego rejestru umów wnioskował od samego początku tej sprawy. - Odbieram to jako ogromny sukces. To jest ten systemowy sukces batalii z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Myślę, że dla jawności życia publicznego bardzo dobrze się stało, że zapadł taki wyrok - podsumowuje.

Czytaj także: