Pan Rafał Płonka od lat walczy z mięsakiem tkanek miękkich, przez którego stracił już nogę, a teraz ma przerzuty do płuc. Przez kilka lat leczył się w Centrum Onkologii w rodzinnej Bydgoszczy. Jednak po ostatnim pobycie w szpitalu lekarze stwierdzili, że choroba się ustabilizowała i na tym etapie jej rozwoju chemioterapię należało wstrzymać.
Teraz pan Rafał musi walczyć o możliwość dalszego leczenia. - Dzięki decyzji jednej pani zostałem pozbawiony leczenia w Bydgoszczy. Dla mnie to był duży szok - mówi. - A mam przerzuty na płuca, które rosną i urosły w tej chwili do 10 cm. A wypisując mnie napisano, że choroba się ustabilizowała, nie robiąc mi ani jednego zdjęcia - dodaje.
Potrzebna, czy nie?
Pan Rafał pojechał na badania do Warszawy i tam onkolodzy stwierdzili coś zupełnie innego i skierowali go na chemioterapię. Teraz raz w tygodniu musi dojeżdżać do stolicy.
- To jest dla mnie absurd. Bo mając pod nosem szpital, który jest najlepszy w Polsce, bo takie są opinie, muszę jeździć 600 km w obie strony na dwie godziny podawania chemii - opowiada mężczyzna.
Dzięki interwencji reporterów TVN24 udało się doprowadzić do spotkania pana Rafała z lekarzami i dyrekcją Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Podczas rozmowy miały zostać wyjaśnione wszystkie wątpliwości. Jednak lekarze z Bydgoszczy twierdzą, że decyzja o zawieszeniu leczenia chemioterapią była w pełni świadoma.
- Choroba rosła mimo, że podawaliśmy chemioterapię. I tak jak naczelną zasadą redaktora jest mówić prawdę, tak naszym jest zawiesić taką chemioterapię. My nie mamy prawa podawać leczenia, które szkodzi - tłumaczy stanowisko bydgoskiego szpitala dr Ewa Chmielowska.
Lekarze z Warszawy nie zgodzili się na rozmowę z dziennikarzami w sprawie ich decyzji. Natomiast dyrekcja bydgoskiego centrum zadeklarowała, że może uwzględnić również zalecenia warszawskich lekarzy. Pod warunkiem, że pozna szczegółowe wyniki tych konsultacji.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24