W niewielkiej sali rozpraw kutnowskiego sądu rejonowego, oprócz sędzi, protokolantki i kilku dziennikarzy, był jeszcze brat Marcina. Mężczyzny zastrzelonego na komisariacie policji. Od jego śmierci minęło sześć lat, miesiąc i dziewięć dni.
- Kiedy zginął mój brat, media w całym kraju mówiły o tym przez kilka dni. Nie było chyba osoby w kraju, która nie słyszałaby o tej tragedii. Dzisiaj jestem tu już sam. Nikogo poza najbliższą rodziną Marcina to już nie obchodzi – kręci głową z niewyraźnym uśmiechem.
Gdyby nie zaangażowanie rodziny 29-latka, nie rozmawialibyśmy teraz w kutnowskim sądzie – chwilę przed odczytaniem wyroku. Prokuratura, która badała sprawę śmierci Marcina, po kilkunastu miesiącach od zdarzenia umorzyła śledztwo.
- Powiedziano mi, że nie da się określić, jak zginął mój brat. Jednocześnie stwierdzono, że policjant nie popełnił przestępstwa. Sygnał, który dostałem, był następujący: może i pana brat został zastrzelony, ale nie ma co roztrząsać sprawy – mówi.
Naszą rozmowę przerywa protokolantka, która wychyla się z sali sądowej na korytarz, obwieszczając: "wyrok w sprawie Łukasza Kucharskiego". Skazany zgodził się na publikację swoich danych oraz wizerunku.
Sędzia
23 kwietnia 2015 roku kutnowski policjant kryminalny Łukasz Kucharski przesłuchiwał 29-letniego Marcina. Panowie - jak wynika z ustaleń poczynionych jeszcze przez prokuraturę - znali się, byli ze sobą po imieniu.
Marcin chwilę przed śmiercią składał wyjaśnienia jako podejrzewany o kradzież radia z zaparkowanego na ulicy auta. Uzupełniał też swoje zeznania jako świadek w innej sprawie. Wszystko działo się w sali numer 203 Komendy Powiatowej Policji w Kutnie. Sali, w której byli tylko przesłuchiwany i przesłuchujący. Nie było świadków ani kamer.
Po przesłuchaniu i podpisaniu protokołu - jak opowiadał po tragedii funkcjonariusz - zapalili papierosy. Kiedy mieli wychodzić z pokoju, policjant wrócił do biurka, żeby zabrać z niego policyjny identyfikator, który umożliwia otwarcie drzwi. Kiedy się pochylił, koszulka odsłoniła broń w kaburze.
- Przesłuchiwany sięgnął po broń i wydobył ją z kabury. Przeładował, celując w policjanta. Powiedział, że nie chce dalej żyć – czytała ustalenia zakończonego procesu sędzia Aleksandra Pawlak-Zduńczyk z kutnowskiego sądu rejonowego, która w środę uznała policjanta za winnego dwóch przestępstw: umyślnego niedopełnienia obowiązków i nieumyślnego spowodowania śmierci Marcina.
Przebieg zdarzeń - jak zaznaczała - został odtworzony przede wszystkim na podstawie zeznań policjanta: wyniki eksperymentów procesowych i praca powołanych biegłych (m.in. balistyków, ekspertów z zakresu medycyny sądowej oraz daktyloskopii) nie obaliły jego wersji ani nie doprowadziły do stworzenia innego, prawdopodobnego scenariusza zdarzeń.
- Policjant był doświadczony i szkolony w zakresie posługiwania się bronią. Mimo to nie zareagował, kiedy przesłuchiwany przez niego mężczyzna zabrał mu broń – zaznaczała sędzia.
Potem przypominała najbardziej prawdopodobny przebieg tragedii: Łukasz Kucharski rozłożył ręce i próbował uspokoić mężczyznę, który wycelował w niego lufę policyjnego Walthera P99.
- W pewnym momencie zszedł z linii strzału i założył podejrzewanemu dźwignię. Broń wystrzeliła trzykrotnie. Jeden (pocisk) wbił się w sufit, dwa inne trafiły przesłuchiwanego – mówiła sędzia.
Marcin zmarł na miejscu pomimo podjętej próby reanimacji.
Policjant
Sędzia stwierdziła w uzasadnieniu wyroku, że uzbrojony w broń palną policjant musi robić wszystko, żeby nie dostała się ona w niepowołane ręce.
- Jak wynika z wersji przedstawionej przez oskarżonego policjanta, przesłuchiwany przez niego mężczyzna jeszcze podczas przesłuchania mówił wprost, że "nie chce mu się dłużej żyć". Funkcjonariusz był doświadczony i tym bardziej powinien zdawać sobie sprawę z tego, że wobec takiej postawy powinien szczególnie dbać o to, żeby nie stracić broni – podkreślała sędzia.
Podejście Kucharskiego do biurka i schylenie się w sposób umożliwiający osobie postronnej wyciągnięcie pistoletu - zdaniem sędzi - wyczerpało znamiona przestępstwa polegającego na świadomym niedopełnieniu obowiązków.
- Konsekwencją tego przestępstwa było późniejsze, nieumyślne spowodowanie śmierci przesłuchiwanego mężczyzny – oceniła sędzia.
Łukasz Kucharski został skazany na półtora roku więzienia. Warunkowo kara została zawieszona na dwa lata próby.
- Policjant do tamtej pory nie miał problemów z prawem. Nie było zastrzeżeń wobec jego funkcjonowania w społeczeństwie. Jego przewinienie miało charakter incydentalny, dlatego sąd warunkowo zawiesił wykonanie kary – orzekła sędzia.
Jednocześnie - jak zaznaczyła Aleksandra Pawlak-Zduńczyk - kara musi być przykładem dla innych osób, którym powierza się broń.
- Szkodliwość czynu, do którego doszło 23 kwietnia 2015 roku, była bardzo duża, a jego konsekwencje – tragiczne – argumentowała sędzia.
Marcin
Po wyjściu z sali rozpraw brat zastrzelonego 29-latka nie krył rozczarowania. - Razem z mamą walczymy o sprawiedliwy wyrok po śmierci Marcina od sześciu lat. Przecierpieliśmy bierność prokuratury, na siebie wzięliśmy jej obowiązki, przekonaliśmy w końcu, po wielu bojach, sąd do swoich racji. Regularnie latami przyjeżdżaliśmy do Kutna z Lublina, w którym mieszkamy. I co? I nic. Policjant i tak nie pójdzie za kraty – mówi Daniel Stanisławski.
Pomagający od początku rodzinie radca prawny Marcin Andrzejewicz podkreśla, że sąd początkowo też nie zamierzał pochylać się nad ewentualnym sprawstwem policjanta. - Początkowo przecież kutnowski sąd rejonowy umorzył proces, ale na szczęście udało się nam przekonać do swoich racji Sąd Okręgowy w Łodzi, który polecił ponowne rozpatrzenie sprawy – informuje Andrzejewicz w rozmowie telefonicznej.
Rozprawa przed kutnowskim sądem ruszyła ponownie w 2017 roku i trwała aż do teraz.
- Cieszyliśmy się z każdego najmniejszego kroku w kierunku wyroku. Co dalej? Czekamy na ruch oskarżonego i jego obrońcy. Rodzina w perspektywie ma sprawę cywilną przeciwko kutnowskiej komendzie, będzie domagała się od Skarbu Państwa odszkodowania i zadośćuczynienia w związku ze śmiercią najbliższego członka rodziny – mówi prawnik.
Brat zastrzelonego 29-latka podkreśla jednak, że wierzy w karę bezwzględnego więzienia. Czemu tak mu na tym zależy? W rozmowie z nami przyznaje, że jego brat miał sporo na sumieniu. - Kradł, miał problemy z narkotykami, obracał się w trudnym środowisku. Przyznaję. Ale został zastrzelony. Jego życie zostało nagle przerwane, osierocił syna i córkę – opowiada.
Nie wierzy, że Marcin próbował odebrać policjantowi broń. - W tym aspekcie jestem bezradny. Nie udowodnię, że było inaczej. Buntuję się jednak przeciwko temu, że sprawę jego śmierci potraktowano tak, jakby nie był pełnoprawnym człowiekiem – mówi.
Nie wyklucza, że złoży apelację od wyroku kutnowskiego sądu.
- Na razie muszę jeszcze ochłonąć – kończy.
Łukasz
Ochłonąć musi też skazany, Łukasz Kucharski. Rozmawiam z nim kilka godzin od ogłoszenia wyroku.
- Z Marcinem znałem się wiele lat. Zawiniłem, bo wyrwał mi pistolet. Naprawdę się tego nie spodziewałem. Ale od sześciu lat najpierw prokuratura, a teraz sąd, daje mi do zrozumienia, że powinienem dać się wtedy zabić. Wskazują, że jestem złym człowiekiem, który zrobił coś strasznego. A przecież to nieprawda, ja się tylko broniłem – opowiada były już policjant.
Ze służby został wyrzucony rok po zdarzeniu, kiedy jeszcze trwało prokuratorskie śledztwo. Komendant argumentował, że - jak mówił nam w 2016 roku rzecznik kutnowskiej komendy powiatowej - musi odejść "dla dobra służby”.
- Kilkanaście lat wiernie służyłem policji. Zatrzymałem wielu złych ludzi, nagradzano mnie za moje zaangażowanie, poklepywano po plecach. Zrobiłem jeden błąd, za który mnie zniszczono – mówi.
Obecnie prowadzi agencję detektywistyczną. Jeżeli wyrok kutnowskiego sądu się uprawomocni, straci prawo wykonywania zawodu.
- Żałuję, że nie dałem się zabić. Mój syn dostałby pewnie ładne odszkodowanie, miałby zapewnioną przyszłość. Pewnie przełożeni na pogrzebie powiedzieliby parę ciepłych słów. A tak? Jestem niewygodnym "psem", który miał czelność walczyć o życie – opowiada z wypiekami na twarzy.
Prokurator
Sprawę śmierci na komendzie przez kilkanaście miesięcy badał znany łódzki prokurator Wojciech Zimoń. Dzień po śmierci Marcina przedstawił on zarzuty Łukaszowi Kucharskiemu. Oskarżył go o dwa przestępstwa, takie same, za które w środę został skazany: niedopełnienia obowiązków i nieumyślnego spowodowania śmierci.
W lipcu 2016 roku prokurator Zimoń uznał jednak, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. Śledczy ustalił wtedy, że Marcin faktycznie trzymał przez jakiś czas w rękach broń policjanta. W postępowaniu przygotowawczym stwierdzono też, że Walther P99 wystrzelił trzy razy. Jeden z pocisków przebił szyję 29-latka. Rana mogła (ale nie musiała) być śmiertelna. Drugi pocisk przeszył jego głowę – to trafienie musiało doprowadzić do zgonu.
Jak zeznali świadkowie - którzy nie widzieli broni, lecz słyszeli huk wystrzałów - pierwsze dwa wystrzały padły w odstępie 1-2 sekund. Trzeci pocisk wystrzelił 4-6 sekund potem.
Pocisk, który przestrzelił szyję Marcina S., został wystrzelony w odległości 10-15 cm. Kula, która przeszła przez głowę zmarłego, przeleciała dystans niewiele większy – około 15-20 centymetrów. Czyli z bardzo bliska.
Jak padł trzeci strzał? Nie wiadomo. Podczas eksperymentu przeprowadzanego w czasie śledztwa udowodniono, że pistolet mógł wystrzelić po tym, jak upadł na podłogę.
Największą i wciąż nierozwiązaną tajemnicą sprawy jest to, jaka była sekwencja strzałów. Jak ustalili biegli z zakresu medycyny sądowej, obie rany Marcina S. musiały spowodować jego natychmiastową bezwładność i - w konsekwencji - koniec szarpaniny.
Wszystko - jak podkreślali śledczy w uzasadnieniu decyzji o umorzeniu śledztwa - działo się bardzo szybko i w olbrzymim stresie. Na tyle dużym, że nie udało się na broni zabezpieczyć dokładnych śladów daktyloskopijnych. Jak napisał jeden z biegłych, mogło to być konsekwencją tego, że palce zestresowanych uczestników zajścia były pokryte potem.
Sprawa nie skończyła się skierowaniem do sądu aktu oskarżenia, bo ustalenia nie obaliły wersji Łukasza Kucharskiego.
- W zakresie wątpliwości stosuje się natomiast zasadę mówiącą o podejmowaniu korzystnych decyzji dla podejrzanego – uzasadniał prokurator Zimoń.
Po wyroku próbowaliśmy się z nim skontaktować, niestety nieskutecznie.
W roli prokuratora
Kutnowski sąd wydał wyrok po wniesieniu do sądu przez rodzinę zastrzelonego 29-latka subsydiarnego aktu oskarżenia.
- Zastąpili oni prokuratora w roli oskarżającego. Fakt skazania na tej podstawie oskarżonego obciąża wizerunkowo prokuraturę, która w opinii sądu niesłusznie zakończyła śledztwo – komentuje mecenas Bronisław Muszyński, łódzki karnista, w żaden sposób niezwiązany z tą sprawą.
Podkreśla, że subsydiarny akt oskarżenia może złożyć poszkodowany w sprawie, który nie zgadza się z tym, jak prokuratura prowadziła śledztwo.
Jak taka formalna droga wygląda?
- Oskarżyciel publiczny, czyli prokuratura, na pewnym etapie podejmuje decyzję o umorzeniu śledztwa. Na tę decyzję można się zażalić, najpierw do prokuratury, a potem do sądu. Jeżeli sąd uzna, że prokuratura niesłusznie zakończyła pracę, to śledztwo musi zostać wznowione – wyjaśnia ekspert.
Sąd najczęściej - jak mówi prawnik - wskazuje błędy formalne i wylicza działania, które zostały pominięte przez oskarżyciela publicznego.
- Bywa, że po przeprowadzeniu dodatkowych czynności prokuratura dalej jest zdania, że do przestępstwa nie doszło. Wtedy oskarżyciel kończy pracę, ponownie umarzając śledztwo, a dotychczasowe ustalenia w sprawie mogą być podstawą do subsydiarnego aktu oskarżenia – mówi mecenas Muszyński.
Dostęp do akt sprawy mają strony, w tym poszkodowani. Korzystając z tego materiału, mogą przygotować swój akt oskarżenia. Sądy - jak zaznacza prawnik - odnoszą się do nich z taką samą powagą, jak do tych, które przygotowują śledczy.
- Dzieje się tak, bo do takiej sytuacji dochodzi tylko wtedy, kiedy sąd już wcześniej miał wątpliwości co do tego, jak ze sprawą radziła sobie prokuratura. Bez podważenia decyzji śledczych nie można bowiem skorzystać z procedury subsydiarnego aktu oskarżenia – kończy Muszyński.
Co się dzieje dalej? Odbywa się rozprawa – jak wiele innych. Przesłuchiwani są świadkowie, biegli, wnoszone są wnioski dowodowe. Różnica jest taka, że na sali nie ma prokuratora. Autor subsydiarnego aktu oskarżenia jest jednocześnie oskarżycielem posiłkowym, czyli może - podobnie jak prokurator - zadawać świadkom pytania albo wnosić o powołanie biegłych.