Choć są szkoły, gdzie nauczyciele wymagają opłacenia składki ubezpieczeniowej, nie jest ona obowiązkowa. Warto zapoznać się z warunkami ubezpieczenia od następstw nieszczęśliwych wypadków i wykupić je samodzielnie, bo - jak się okazuje - te oferowane w szkołach w razie wypadku gwarantują wypłatę niskiego odszkodowania. Materiał "Uwagi" TVN.
Małgorzata Fryd regularnie opłacała szkolną polisę ubezpieczeniową, ale jej prawdziwą wartość poznała, gdy jej syn uległ wypadkowi. Trzy lata temu, gdy był jeszcze w szkole podstawowej, w trakcie przerwy został pobity przez chłopca ze starszej klasy.
- Podstawił mu nogę, później wykręcił mu rękę i rzucił nim o betonową podłogę. Właśnie ta wykręcona ręka spowodowała obrażenia. Okazało się, że mój syn ma nadkłykciowe złamanie z przemieszczeniami i odłamami. To były godziny operacji - opowiada matka.
Jak mówi, dopiero, gdy doszło do wypadku okazało się, że to szkolne ubezpieczenie jest bardzo podstawowe. - Nigdy na żadnym zebraniu - a chodzę na zebrania sumiennie - nie miałam okazji usłyszeć, jakie są warunki ubezpieczenia - mówi Małgorzata Fryd.
Brak informacji o warunkach ubezpieczenia
Nieudzielanie informacji o warunkach ubezpieczenia szkolnego to powszechna praktyka w wielu szkołach. Na wrześniowych zebraniach rodzice dowiadują się jedynie tego, ile kosztuje polisa ubezpieczeniowa. Jak tłumaczy Krystyna Krawczyk z Biura Rzecznika Ubezpieczonych, szkoły mają umowy ubezpieczenia, bo zawiera je przedstawiciel szkoły. - Żadną trudnością nie powinno być to, żeby tę umowę ubezpieczenia rozpropagować, przekazać rodzicom - dodaje. Rzeczywistość wygląda jednak zupełnie inaczej.
Jak tłumaczy Małgorzata Fryd, okazało się, że dzieci były ubezpieczone na kwotę około 12 tysięcy złotych. - Syn oczywiście dostał odszkodowanie, oczywiście bardzo śmieszne – 800 złotych - dodaje.
Kobieta dodaje, że nie otrzymała żadnych pieniędzy na rehabilitację, ponieważ warunki polisy tego nie przewidywały. - Natomiast ubezpieczyciel rzeczywiście zwrócił mi za leki, które zostały zakupione dla syna - dodaje i stwierdza, że za nic więcej nikt nie zapłacił.
"Dodatkowa składka na potrzeby szkoły"
Kobieta po jakimś czasie dowiedziała się, że kwota 50 zł, którą płaciła, była przeznaczona nie tylko na ubezpieczenie jej syna. Część środków zatrzymywała szkoła. - Nie wiem na jaki wydaje cel i czy się z tego rozlicza - dodaje Fryd.
- Ubezpieczyciel, z którym rozmawiałam, przeliczył mi szybko, że gdyby całe 50 zł to było ubezpieczenie mojego dziecka, to wartość tego ubezpieczenia byłaby nie 12 tysięcy, a w okolicach 19. Gdzie jest ta różnica? Kto pochłania tę różnicę? - pyta matka.
Jak tłumaczy Paweł Sowa, agent ubezpieczeniowy, rodzice myślą, że kupują ubezpieczenie, a de facto z 50 zł płacą na ubezpieczenie około 20-30 zł. - Reszta jest dodatkową składką na potrzeby szkoły. To ukryta darowizna, którą płacą rodzice na rzecz szkoły (…) Zasilają konto, czy to szkoły czy rady rodziców. Są różne możliwości. Są to potężne pieniądze - dodaje.
Ubezpieczenie nie jest obowiązkowe
- Rodzice muszą pamiętać, że ubezpieczenie NNW nie jest obowiązkowe. W ogóle wszystkie opłaty w szkołach publicznych są dobrowolne - wyjaśnia Joanna Dębek, rzecznik prasowy Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Zwraca uwagę, że "zmuszanie rodziców do jakichkolwiek opłat, w tym za takie ubezpieczenia, jest absolutnie bezprawne i nie ma żadnych podstaw".
Autor: js/ja / Źródło: Uwaga TVN