Dwa lata więzienia za śmierć pięciu gimnazjalistek w koszalińskim escape roomie. Rodzice ofiar są rozczarowani decyzją sądu, a wyrok zgodnie określają jako "żenująco niski". - Dla mnie w tej chwili kwintesencją życia jest to, aby każdego z tych ludzi, którzy przyczynił się do śmierci córki i jej przyjaciółek, po prostu ocenić. Uważam, że jesteśmy winni to naszym dzieciom - mówi ojciec jednej z nastolatek. Reportaż "Uwagi" TVN.
Sąd Okręgowy w Koszalinie skazał na dwa lata więzienia organizatora i pracownika escape roomu, w którym zginęło pięć nastolatek. Babka i matka właściciela usłyszały wyroki po roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Rodzicom ofiar oskarżeni mają wypłacić w sumie 2 mln zł nawiązki. Wyrok nie jest prawomocny.
- Do końca życia ten ciężar będę nosił - mówi Jarosław Pawlak, ojciec tragicznie zmarłej Julii.
- To, co wydarzyło się 4 stycznia, co dzień jest odgrzebywane, co dzień musimy do tego wracać, co dzień musimy to na nowo przeżywać - mówi Anna Barabas, matka zmarłej Karoliny.
- One prosiły o pomoc, córka do mnie też zdążyła zadzwonić, powiedziała "tata, pożar". I to były ostatnie słowa córki, które słyszałem - relacjonował Adam Pietras, ojciec zmarłej Wiktorii.
Tragedia w escape roomie
Blisko sześć lat temu grupa przyjaciółek świętowała w tak zwanym escape roomie urodziny jednej z nich. Gdy Julka, Karolina, Wiktoria, Małgosia i Amelka brały udział w grze polegającej na znalezieniu wyjścia z zamkniętego pokoju, w budynku wybuchł pożar. Wszystkie dziewczęta zginęły.
Za spowodowanie tragedii przed sądem stanął szef firmy prowadzącej escape room Miłosz S., który zdaniem prokuratury zorganizował zabawę w budynku niespełniającym podstawowych wymogów bezpieczeństwa.
- Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, żeby zagwarantować bezpieczeństwo zabawy w takim lokalu. Myślę, że gdybym ja osobiście był wtedy na miejscu, absolutnie nie doszłoby do takiej tragedii. Jedynym czynnikiem, którego nie przewidziałem, a który zawiódł, to był po prostu człowiek - twierdzi mężczyzna.
"Finał tego okropnego wydarzenia mógł być zupełnie inny"
Tym, który według organizatora zawiódł, jest jego pracownik, drugi oskarżony w tej sprawie. Radosław D. w tragicznym dniu miał opiekować się dziewczynami i obserwować ich grę przez system monitoringu. Twierdził, że kiedy na piecyku gazowym zobaczył płomień, próbował zakręcić butlę, lecz było za późno.
- To były naprawdę sekundy. Dostałem ogniem w twarz, wybiegłem z pomieszczenia, żeby zawołać pomoc. Kiedy zawołałem, próbowałem wrócić, ale płomienie były tak duże, że nie dałem rady - mówił na sali sądowej.
Gdy w poczekalni wybuchł pożar, dziewczęta były w pokoju o nazwie Mrok na tyłach budynku. Według szefa firmy, pracownik mógł im krzyknąć, gdzie jest ukryte przejście do sąsiedniego pokoju, w którym ognia nie było. Radosław D. nie powiedział jednak piętnastolatkom, co mają robić.
- Dlaczego nie użył gaśnic? Dlaczego nie przewrócił tego piecyka? Miał wiele możliwości przekazania dziewczynkom, aby przejść do drugiego pomieszczenia. Finał tego okropnego wydarzenia mógł być zupełnie inny - uważa Miłosz S.
- Na tej chwili nie wiedziałem, co robić, i zrobiłem to, co mogłem. To były sekundy na decyzję. Próbowałem robić to, co mogłem. Ale to wszystko działo się tak szybko.
Śledztwo rodziców
Początkowo organy ścigania wierzyły w wersję pracownika escape roomu i traktowały go jako świadka. Dopiero prywatne śledztwo rodziców ofiar wskazało, że Radosława D. mogło nie być w budynku, gdy wybuchł pożar. Przeprowadzono doświadczenie z butlą gazową.
- Przyczyną pożaru na pewno nie mogła być butla. Mógł być to inny czynnik, mówimy tutaj m.in. o papierosie zostawionym na kanapie przez pracownika czy świeczkach, bo tam był żywy ogień. Absolutnie przyczyną pożaru nie były butle z gazem. Absolutnie - powiedział ojciec jednej z ofiar.
ZOBACZ MATERIAŁ "FAKTÓW" TVN: "Rażąco niska kara" w procesie w sprawie pożaru w escape roomie
Według rodziców ofiar, po przeprowadzeniu doświadczenia z butlą gazową widoczne były całkowicie inne zniszczenia obudowy piecyka niż te, które zostały przedstawione w aktach.
- Dla mnie w tej chwili kwintesencją życia jest to, aby każdego z tych ludzi, którzy przyczynił się do śmierci córki i jej przyjaciółek, po prostu ocenić. Uważam, że jesteśmy winni to naszym dzieciom - powiedział Adam Pietras.
Wyrok "żenująco niski"
- Ten wyrok dla mnie i pozostałych rodziców jest żenująco niski - powiedział Adam Pietras, tata Wiktorii. - Była możliwość ukarania od sześciu miesięcy do ośmiu lat. Wyrok dwóch lat nawet nie zbliżył się do połowy zakresu kary - zauważył. - Tam nie ma żadnych okoliczności łagodzących. Ci ludzie nie przyznają się do winy, ci ludzie nie wyrazili skruchy - powiedział Artur Barabas, tata Karoliny.
- Ten wyrok jest nieadekwatny do tego, co czujemy - przyznała Anna Barabas, matka zmarłej nastolatki. - Chciałabym, żeby żaden rodzic już nigdy nie musiał przeżywać tego, co my. Stąd chciałabym, żeby ta kara, i na to liczyłam, była wychowawcza i prewencyjna. Ja tej prewencji i wychowawczej funkcji kary nie widzę - dodała.
- Dwa lata to jest żenująca kara - ocenił tata Amelki.
Rodzice dziewczynek zapowiadają apelację.
Źródło: "Uwaga!" TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Uwaga" TVN