W 2006 r., podczas identyfikacji zwłok Krzysztofa Olewnika, działy się rzeczy dziwne i sprzeczne z procedurami - twierdzi "Rzeczpospolita". Dziennikarze gazety dotarli do nowych faktów dotyczących tego śledztwa.
Okazuje się, że w dniu, w którym znalezione szczątki trafiły do prosektorium, ktoś w tajemnicy, bez obecności prokuratury, wszedł do pomieszczenia i przebywał tam kilkadziesiąt minut.
Informację o takim zdarzeniu gazeta potwierdziła w dwóch niezależnych źródłach.
Konieczna identyfikacja
"Rzeczpospolita" dowiedziała się, że kilka dni przed ekshumacją szczątków Olewnika (miała miejsce 26 stycznia br.) prokurator z Gdańska w asyście policji i technika zjawił się u właściciela firmy, która w 2006 r. ochraniała prosektorium. Wyjęli twardy dysk z komputera firmy, by sprawdzić zapisane tam dane. Dzięki temu dowiedzieli się o tajemnej wizycie w prosektorium 28 października 2006 r. Zidentyfikowanie tej osoby jest konieczne, by ustalić, kiedy pobrano do badań próbki ze zwłok zamordowanego. Do dziś nie wiadomo bowiem, kto i kiedy wziął je do analizy.
– Do prosektorium można było wejść tylko po uprzednim wstukaniu specjalnego kodu, który wyłączał alarm – mówi informator "Rz". – Ten kod znali tylko biegli i ochrona budynku - dodaje. Z ustaleń gazety wynika, że do budynku nie wchodzili ochroniarze. Czy mógł być to biegły? Jeśli tak, dlaczego nie było z nim prokuratora i dlaczego nie spisano protokołu? - pyta "Rzeczpospolita". Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku, zasłaniając się dobrem śledztwa, nie chce odpowiadać na te pytania.
Morderstwo bez odpowiedzi
Do porwania Krzysztofa Olewnika doszło w październiku 2001 r. W lipcu 2003 r. okup w wysokości 300 tys. euro przekazano porywaczom, którzy jednak nie uwolnili uprowadzonego.
Miesiąc po odebraniu okupu Krzysztof Olewnik został zamordowany. Ciało ofiary znaleziono w październiku 2006 r. Sprawcy zabójstwa zakopali je w lesie w miejscowości Różan (mazowieckie).
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24