- Z opowiadań teściów wynika, że były strach i panika, ale było też widać, że wszyscy zachowali trochę zimnej krwi, próbowali się ratować i racjonalnie podejść do sytuacji - relacjonowała w TVN24 Polska mieszkająca we Włoszech Barbara Pawlukiewicz. Jej teściowie byli pasażerami Costa Concordia. Według innych podróżnych, niektórzy nie wytrzymywali napięcia, a w ataku paniki zabierali sobie kamizelki bądź skakali do wody.
Jak relacjonowała kobieta, jej teściowie podczas zderzenia wycieczkowca ze skałami znajdowali się w teatrze, gdzie siła wstrząsu była niewielka, zatem "nie odczuli tego aż tak bardzo, jak osoby, które znajdowały się w restauracji". - W momencie, kiedy było to zderzenie troszeczkę zatrzęsło i zgasło światło. Powiedziano, że mają problemy z energią elektryczną oraz, że mają być spokojni, bo sytuacja jest pod kontrolą - relacjonowała pani Barbara.
W momencie, kiedy było to zderzenie troszeczkę zatrzęsło i zgasło światło. Powiedziano, że mają problemy z energią elektryczną oraz, że mają być spokojni, bo sytuacja jest pod kontrolą Barbara Pawlukiewicz, jej teściowie byli na Costa Concordia
Na pytanie, czy załoga uspokajając pasażerów nie wiedziała jeszcze, jak tragiczna jest sytuacja czy chciała to ukryć, nie chcąc siać paniki odpowiedziała, że z opowiadań jej teściów wynika, że załoga "próbowała nie mówić pasażerom bezpośrednio, że mieli zderzenie". - Mówili, że wszystko jest pod kontrolą, że to jest problem z elektrycznością - stwierdziła.
Przepełnione szalupy
Niektórych pasażerów zabierały helikoptery, inni wracali na ląd w prywatnych łodziach. Jak opowiadała Pawlukiewicz, jej teściowie opuścili statek na szalupie od strony, która obecnie jest pod wodą.
W łodziach - jak mówiła - było bardzo ciasno, a do jednej szalupy wchodziło nawet 100 osób. Jej teściowie opowiadali także, że więcej szalup nie ściągnięto z powodu "problemów technicznych". - Kiedy próbowano uwolnić te szalupy wysunęło się ramię. Jeśli szalupy schodziły na dół, to praktycznie uderzały o statek, który się obniżał. Wobec tego te łodzie praktycznie dotykały statku, a nie wody i były blokowane - tłumaczyła Polka.
Jak opowiadali wcześniej inni pasażerowie Costa Concordii, "to było jak katastrofa Titanica". Dramatyczne chwile z akcji ratowniczej zarejestrował kamerą jeden ze świadków. Na filmie słychać przerażone głosy ludzi w łodzi ratunkowej, którą zablokował przechylający się wycieczkowiec.
Zeszli po kapitanie?
Kapitan statku Costa Concordia Francesco Schettino, został w niedzielę oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci oraz porzucenie statku w chwili, gdy było na nim jeszcze wielu ludzi. Obrońca kapitana twierdzi jednak, że Włoch uratował setki ludzi, a sam kapitan przekonuje, że był jednym "z ostatnich, którzy opuścili pokład". (CZYTAJ WIĘCEJ).
Jak stwierdziła Pawlukiewicz, wraz z teściami o wszystkim dowiadują się z włoskiej telewizji, która podaje, że kapitan opuścił wycieczkowiec ok. 23.30. - Moi teściowie opuścili statek ok. 23.50. Dzwonili do nas, że są na szalupie i zbliżają się do portu - relacjonowała pani Barbara.
Bajkowa wycieczka bez happy endu
Do awarii doszło dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. Podczas rejsu z Savony w Ligurii miał też zawinąć na Sycylię, Sardynię, do Barcelony i Marsylii. Długi na 290 metrów luksusowy wycieczkowiec Costa Concordia osiadł na skałach w pobliżu małej wyspy Giglio. Wieczorem w piątek zaczął nabierać wody i przechylił się. Na pokładzie było ponad cztery tys. pasażerów, w tym 12 Polaków - ośmiu pasażerów i trzech członków załogi.
Byłeś na pokładzie Costa Concordii podczas katastrofy? Skontaktuj się z redakcją Kontaktu 24:
Telefon: 22 324 24 24, sms: 516 4444 16, mail: kontakt24@tvn.pl
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/fot. EPA