Babcia Marty zmarła w Boże Narodzenie, mama Agnieszki - w dniu, w którym kupowała choinkę. Dla Izy to będą pierwsze święta po śmierci partnera, z którym spędziła prawie 35 lat. Dla Oli, która nie zdążyła się pożegnać z mamą, również.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałabyś/chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc - zarówno dzieciom, jak i dorosłym - znajdziesz TUTAJ.
Mama Oli choruje na cukrzycę, ma problemy z sercem. Jej bliscy boją się, że zarazi się koronawirusem. Udaje się przez prawie rok.
- Na początku lutego mama poczuła się źle, miała problemy z oddychaniem - zaczyna swoją historię Ola. Tydzień później do pani Haliny przyjeżdża wymazobus.
Ola: - Wynik pozytywny. Cios.
22 lutego, w poniedziałek dzwoni lekarka z przychodni, pyta o samopoczucie. Zaleca lek przeciwgorączkowy i każe dzwonić, gdyby stan się pogorszył. Później przychodzi zamówiony pulsoksymetr. Ola kontroluje, żeby tata co cztery godziny podawał jej wynik. W czwartek saturacja spada do 78 procent. Prawidłowa to co najmniej 95. Operator numeru 112 wysyła karetkę.
Po przyjęciu pani Haliny do szpitala Ola odbiera telefon od lekarki. - Jak można doprowadzić mamę do takiego stanu? Ona ledwo oddycha - słyszy w słuchawce.
- Przecież zrobiłam wszystko, co mogłam - mówi Ola. - Przywieźliśmy dokumenty i badania mamy. Najpierw włożyłam je do kartonu, potem do jeszcze większego kontenera. Czekałam później już tylko nerwowo na telefon.
Lekarka przeprasza za emocjonalny komentarz. Ale uważa, że już miesiąc wcześniej kobieta powinna trafić do szpitala.
Ola: - W nocy z piątku na sobotę zadzwoniła mama. Poprosiła, żebym coś jej kupiła, bo coś czuje, że jest źle. To była nasza ostatnia rozmowa.
27 lutego lekarka informuje Olę o podłączeniu jej mamy pod respirator. Codziennie o 12 bliscy mogą dzwonić i pytać o stan pani Haliny. Więc dzwonią. Mama Oli walczy. W niedzielę, 7 marca ma saturację na poziomie 65 procent, praca serca jest w normie.
W poniedziałek, 8 marca Ola jest w pracy. Jak każdego dnia w południe sięga po telefon. "Mam dla pani wiadomość" - usłyszałam w słuchawce. Mama zmarła o 17 w niedzielę. Głos w słuchawce przeprosił, że nikt wcześniej nie zadzwonił. - Nie mieli czasu - relacjonuje Ola.
Święta to wyjątkowo przykry dla niej czas. Wciąż nie umie pogodzić się ze śmiercią mamy.
- Dla mnie te święta to nie święta. Nie chcę dostawać żadnych życzeń. Na wigilię przyjdzie do nas tylko tata - mówi. - Święta zawsze robiłyśmy razem z mamą. Z telefonem w ręku chodziłam między alejkami w sklepie i rozmawiałam z nią, co kupić, wysyłałam zdjęcia tego, co już mam. Teraz co drugi dzień jeżdżę na cmentarz, żeby z nią porozmawiać.
Najbardziej boli ją, że mama umierała sama, że nie mogła przyjść i być przy niej. - Czuję, że nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam. Mogłam walczyć bardziej. Nie było żadnego pożegnania - łamie jej się głos.
Dobrze pamięta dzień, w którym pojechała odebrać rzeczy mamy, bo jej tata nie dał rady. Razem z kartą zgonu dostała sztuczną szczękę, dowód osobisty i telefon. Potem została ubrana w kombinezon ochronny i razem z pracownikiem szpitala weszli do dużego pomieszczenia.
- A w nim regały, z czerwonymi woreczkami. Ale nie trzy czy cztery. Zajmowały całe pomieszczenie, każdy opisany nazwiskiem. Przeznaczone do utylizacji - opisuje.
Z czerwonego woreczka mamy wyjęła jeszcze kosmetyczkę i portmonetkę.
- Myślę, że jeżeli ktoś nie wierzy w wirusa, to nie przeżył takiej śmierci w rodzinie. Ta choroba zabiera nie tylko oddech, ale ogranicza działanie wszystkich narządów. Nam odebrało ogromną część życia - moją mamę, ale też żonę mojego taty oraz babcię moich dzieci.
***
Gdy Marta była na studiach, zmarł jej dziadek. Jego pogrzeb odbył się w Wigilię, dziesięć lat temu. Nie przyszło zbyt dużo osób.
- Dziadek był skremowany, stwierdziliśmy jako rodzina, że nie ma na co czekać, dlatego pochowaliśmy go w tak wyjątkowym dniu.
Rok temu, w pierwszy dzień świąt, zmarła jej babcia.
- To był dla mnie cios - wspomina Marta. Babcia zmarła we śnie, Marta nie zdążyła się z nią pożegnać. - To będą dla mnie pierwsze święta bez babci, a właściwie już bez żadnych dziadków.
Na co dzień jest nauczycielem wychowania przedszkolnego. Niespełna miesiąc po pogrzebie babci musiała w przedszkolu zorganizować Dzień Babci i Dziadka.
- Nikt nie wiedział, że to dla mnie takie trudne. Musiałam zacisnąć zęby i iść dalej - mówi. - Najgorsze jest to, że świat pędzi, a mi było bardzo źle i nie miałam na to siły. Wiadomo, każdy z nas ma świadomość, że wszyscy umrzemy. Ale jak już to się staje, to jest ogromne niedowierzanie. Teraz staram się myśleć, że babcia już nie cierpi.
Było jej trudno i smutno, gdy 2 listopada, w Dniu Zadusznym, musiała tłumaczyć swoim podopiecznym w przedszkolu, co to za uroczystość i czemu odwiedzamy w tym czasie cmentarze. Ale mimo to uważa, że dzieciom należy o tym mówić. Oswajać, że to normalne.
- Dla mnie jako nauczyciela to trudne, wszyscy moi bliscy ostatnio odchodzą. Bardzo się tego boję. W święta planuję być z bliskimi, ludźmi, których kocham - mówi.
Marta adoptowała dwa kotki. Dała sobie czas na opłakiwanie straty po najbliższych. O dziadku rozmawia już bez tak dużych emocji, jak na początku. Wspomina go ze spokojem. Jeszcze nie wie, jak będzie z babcią. Gdyby mogła cofnąć czas, chciałaby się tylko z nią pożegnać.
***
Rok temu mama Ewy zapowiedziała, że to będą jej ostatnie święta.
- Uwierzyłam jej. Wiedziałyśmy obie, że tak będzie - wspomina Ewa.
Jej mama pięć lat chorowała na nowotwór. Na początku lutego jej stan się pogorszył. Lekarze przygotowywali rodzinę na to, że mama odchodzi.
Ewa: - Mama mamy, czyli moja babcia, nie rozumiała powagi sytuacji. W święta życzyła jeszcze mamie powrotu do zdrowia. Szczerze. Nie dopuszczała do siebie takiej myśli.
Dla Ewy najtrudniejszy moment w trakcie choroby mamy nastąpił po operacji wycięcia guza. To był drugi rok choroby.
- Podczas tej operacji myślałam, że jeśli coś jej się stanie, to ja tego nie przeżyję. Teraz już wiem, że muszę to jakoś przejść. Mimo tego, że budzi to mój ogromny sprzeciw - mówi.
Pierwsze chwile po śmierci mamy przeżyła, tak sądzi, dzięki adrenalinie. Było tyle rzeczy do załatwienia. Pogrzeb, kościół, formalności.
- I ten moment, kiedy się wybiera własnej mamie kwiaty na trumnę. Leżały na niej białe róże. Pamiętam, że w kościele pomyślałam, że ładną trumnę wybrałam. I od razu się skarciłam: "O czym ty myślisz, dziewczyno?".
Najtrudniejszy moment przyszedł tydzień po pogrzebie. Wróciła z pracy, obejrzała serial, zjadła obiad.
- I wtedy złapałam się na tym, że chciałam zadzwonić do mamy - kobiecie łamie się głos. - Ten moment rozwalił mnie na kawałki.
Później z pełną świadomością rzuciła się w wir pracy. Ogromne wsparcie znalazła w bracie i rodzinie. Zawsze, gdy było jej źle, rozmawiała z nimi godzinami.
- Te święta spędzę u brata. Czuję się u niego bezpieczna i zrozumiana. Mamy zamiar przed kolacją pójść na cmentarz. Myślę, że dam radę, choć wiem, że będzie ciężko. Ale chyba nie dam rady wspominać mamy. Wspominamy ją przy neutralnych sytuacjach. Święta są na tyle emocjonalne, że to będzie trudne. Mama była zapatrzona w nas, całą energię życiową skierowała na nas. Była z nas dumna, cieszyła się naszymi sukcesami. Mieliśmy bardzo dobre relacje, choć dużo pracowała. Musiała utrzymać mnie i brata. Gdy zmarł tata, została sama. Ja miałam wtedy trzy lata, mój brat – półtora roku.
***
Mama Agnieszki zmarła trzy lata temu, 16 grudnia. Końcówka jej choroby była bardzo trudna. Mimo że choroba trwała długo, Agnieszka nie była gotowa na jej odejście.
- To może się wydarzyć za rok albo pojutrze. Nikt nie był nas wstanie nas poinformować kiedy - mówi.
Jej mama zmarła w dniu, w którym kupiła choinkę.
- Jak przyniosłam choinkę do domu, to dostałam telefon, że mama zmarła. Pojechałam do szpitala ją pożegnać. Na miejscu był tata i siostra. W święta córka miała dwa lata. Próbowaliśmy śpiewać kolędy, żeby było prawie normalnie. Nie dało się. Najtrudniej było tacie. Starał się, nie chciał siedzieć sam i tych świąt przepłakać. Mama była pierwsza do śpiewania kolęd. Spotykamy się, głośno śpiewamy kolędy. Tak było i jest co roku. Tylko w święta trzy lata temu było inaczej. Tym razem wszyscy śpiewaliśmy przez łzy.
Ciężka choroba jej mamy trwała kilka lat. Teraz cała rodzina stara się zachować tylko dobre wspomnienia.
- Na początku oczywiście świat się wali - mówi Agnieszka. - Bardzo w tym wszystkim pomogły mi moje dzieci. Słońce wschodzi i zachodzi jak kiedyś. Na początku jest duże niezrozumienie, czemu wszystko się dzieje normalnie, a czemu nie inaczej. A w sumie ta normalność nam ratuje tyłek: odwożenie dzieci do szkoły, praca, zakupy, ubieranie choinki.
Kiedy rozmawiam z Agnieszką, w ich domu nie ma jeszcze choinki. Boi się tego momentu, kiedy będzie ją kupować. Wie, że wtedy będzie miała w głowie tylko to, że mama zmarła właśnie wtedy, kiedy wybierała choinkę.
- Inaczej podchodziłam do tego trzy lata temu, inaczej - dwa. Z mniejszym lub większym natężeniem. Szesnastego dnia każdego miesiąca zawsze dzwoni tata i mówi, że to dzisiaj. Kolejny miesiąc bez mamy. Wszystko mija, myślę, że żałoba ma swoje etapy i u mnie trochę dłużej to trwało. To się jeszcze kotłuje, ale ten czas naprawdę leczy rany.
Wspomina mamę najczęściej, kiedy ta była zdrowa i miały dobry kontakt. Wie, że gdyby żyła, na pewno byłaby dumna z wnuków. - Trochę żałuję, że jej nie ma - mówi ze łzami w oczach.
***
Iza w tym roku spędzi pierwsze święta bez swojego życiowego partnera. Byli ze sobą prawie 35 lat. Nie mieli dzieci, ale zawsze mieli siebie. Marek zmarł na raka. Zostawił Izę z wieloma pytaniami.
- Przed śmiercią musiał cierpieć strasznie, ale nie przyznawał się, że jest chory, że źle się czuje. Zorientowałam się, że coś się dzieje na trzy tygodnie przed jego śmiercią. Najgorsze wcale nie jest to, że zostałam sama, tylko to, że nie wiem, dlaczego tak postąpił. Dlaczego nie przyznawał się, że coś go boli.
W to Boże Narodzenie Iza będzie starała się nie zakłócać normalnego trybu świąt i innych przyzwyczajeń związanych z tymi dniami.
- Mam wiele wątpliwości, czy dobrze robię. Bo może właśnie powinnam wszystko zmienić, żeby wyraźnie odczuć zmianę? Może to by było oczyszczające? Sama nie wiem. Ale w tej chwili czuję, że postępuję dobrze.
***
Milena w tym roku straciła tatę, a 13 dni później - babcię. Nie zdążyła im powiedzieć o najważniejszym: była w ciąży.
- Czuję żal, że nie pozwolono się nam z nim pożegnać. Przyczyną śmierci był krwotok, ale według procedur potraktowany został jako pacjent covidowy. Nie wolno nam było go ubrać do pogrzebu, choć dla taty zawsze dbanie o siebie było ważne. Został pochowany w worku jako masowa ofiara pandemii. Czuję też żal do samej siebie, bo kiedy jeszcze tata był w szpitalu, kiedy jeszcze odbierał telefon, nie powiedziałam mu o ciąży. Wiem od personelu, że bardzo psychicznie podupadł. Mam żal do siebie, że gdybym mu powiedziała, to może miałby ochotę i siłę powalczyć. Czuję smutek i żal, że "już nigdy" nie porozmawiamy, nie posprzeczamy się - mówi Milena.
Tata Mileny zmarł 7 stycznia. 18 stycznia były jej urodziny. 20 stycznia zmarła jej babcia. 31 maja urodził się syn Mileny.
- Śmierć babci przyjęłam dużo spokojniej. Babcia bardzo chciała odejść. Było jej bardzo trudno żyć. Z nią przed śmiercią dużo rozmawiałam, podziękowałam jej za wszystko - za wychowanie, za ciepłe obiady, za towarzyszenie. Na swój sposób się pożegnałam. Z tatą nie miałam tej szansy. Za chwilę święta, a ja nadal, kiedy jestem w domu rodzinnym, czuję tam potworny smutek. I ciszę. I ta cisza jest zimna, złowroga. Niemalże fizycznie odczuwalna - zauważa.
Nie potrafi cieszyć się ze świąt, bo przy wigilijnym stole zabraknie dwóch bardzo bliskich jej osób. Starsza córka bardzo chce celebrować święta, dzięki niej upiekła, jak co roku, pierniczki, udekorowała dom, kupiła prezenty.
- To ona daje mi siłę - zaznacza Milena. - Nie wiem, czy te święta będą smutne. Raczej nie. Na pewno będą pełne refleksji, inne. I ta bolesność codzienności też mnie mocno dotyka. Taty i babci nie ma, a święta są, życie jest, po prostu się toczy. Bo jak to? Mnie zawalił się emocjonalny fundament życia rodzinnego, a to życie dalej się toczy. Rano bezczelnie wstaje dzień, po dniu przychodzi noc. Żal, smutek, rozgoryczenie, to wszystko z tyłu głowy będzie mi towarzyszyć w święta.
Dała sobie, podobnie jak Marta, czas na przepracowanie żałoby.
- Życie toczy się dalej, mimo bólu trzeba zadbać o tych, którzy są, wyciągnąć wnioski, zadbać o siebie. Znajoma pani psycholog zadała mi takie pytanie, kiedy pełna smutku opowiadałam tę historię. "A co pani tata by teraz powiedział, gdyby stał obok?". Tata był bardziej pokorny wobec życia niż ja. Myślę, że powiedziałby: "Słuchaj, jest okej. Trudno, tak wyszło. Masz co robić w życiu, rób to i tyle. Za jakiś czas będziesz mogła mówić o tym bez emocji".
***
- W święta ważne, żeby ustalić, co jest najlepsze dla nas, nawet jeśli inni wydają się tego nie rozumieć - mówi psycholog Kamil Chludziński.
- Zastanów się, czego potrzebujesz i jak możesz to osiągnąć. Rozważ rozmowę z kimś, komu ufasz, o tym, co musisz zrobić. Pamiętaj, że tylko ty możesz powiedzieć, co w danym dniu będzie dla ciebie najbardziej "odpowiednie". Być może wolisz być sam lub sama, albo nawiązać kontakt z kilkoma wybranymi osobami lub porozmawiać z jak największą liczbą osób. Możesz chcieć zachować tradycję tak blisko normalności, jak to tylko możliwe albo w ogóle nie świętować. I to jest w porządku. Ludzie zrozumieją i uszanują twoje życzenia. Pomocne może być przygotowanie ich z wyprzedzeniem, jeśli obawiasz się odczuwania presji. Jeśli masz wokół siebie ludzi, którzy zwykle polegają na tym, że podejmujesz wysiłek, poproś o pomoc i podziel się pracą lub porozmawiaj z nimi o tym, jak się czujesz, rozważając alternatywne opcje. Jeśli nie masz na to ochoty, możesz zrezygnować z uroczystości. Bądź cierpliwy lub cierpliwa dla siebie.
Żałoba, jak mówi Chludziński, jest długotrwałym procesem. Pierwszą fazą jest szok i otępienie. Kolejną - tęsknota i żal. Trzecią - dezorientacja, rozpacz oraz poczucie pustki. Ostatnią - przemiana i akceptacja.
- Nie każdy doświadczy wszystkich etapów i może nie przechodzić ich w tej kolejności - zaznacza psycholog.
Smutek i przeżywanie żałoby są inne dla każdej osoby, więc możesz zacząć radzić sobie ze stratą na etapie negocjacji, a następnie znaleźć się w gniewie lub zaprzeczaniu. Możesz pozostać przez kilka miesięcy na jednym z etapów, ale całkowicie pominąć inne. Ważne jest to, aby dać sobie czas i być dla siebie wyrozumiałym. Czas trwania okresu żałoby jest indywidualny, w niektórych przypadkach może to być kilka miesięcy, a u niektórych kilka lat.Kamil Chludziński, psycholog
Psycholog uważa, że najtrudniejszą częścią utraty kogoś jest nie tylko pożegnanie, ale przede wszystkim nauka życia bez bliskiej nam osoby.
- Smutek o każdej porze roku jest trudny, ale w okresie Bożego Narodzenia nasz ból może często wzmagać się, dlatego ważne jest, aby każdy dzień był przyjmowany z osobna, najlepiej, jak potrafisz, chroniąc w ten sposób swoje zdrowie psychiczne. Nie staraj się, aby święta Bożego Narodzenia były takie same jak wcześniej. Jeśli czujesz taką potrzebę, zawieś niektóre tradycje lub rozpocznij nowe. Warto postarać się zachować równowagę w samotności i z bliskimi. Nie czuj się winny, ciesząc się świętami. Najważniejsze jest to, żebyś pozostał wierny sobie.
Autorka/Autor: Joanna Pawlińska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Maren Winter/Shutterstock