Reportaż Wojciecha Bojanowskiego "Śmierć w komisariacie" wyemitowany w "Superwizjerze" wstrząsnął polską opinią publiczną. Stał się punktem wyjścia do dyskusji o odpowiedzialności policjantów i prawach przysługujących zatrzymanym. Maciej Stachowiak, ojciec 25-letniego Igora, który zmarł po zatrzymaniu przez wrocławskich funkcjonariuszy, przyznał w "Superwizjerze", że ma wrażenie, że dla policjantów "sprawa jest zakończona".
Wojciech Bojanowski, dziennikarz "Faktów" TVN otrzymał we wtorek tytuł Dziennikarza Roku w konkursie Grand Press. Autor reportażu otrzymał także już kilka innych wyróżnień za reportaż "Śmierć w komisariacie", między innymi nagrodę imienia Andrzeja Woyciechowskiego oraz nagrodę imienia Teresy Torańskiej.
Wyemitowany po raz pierwszy 20 maja reportaż "Śmierć w komisariacie" to efekt kilkumiesięcznego śledztwa dziennikarskiego, w ramach którego Wojciech Bojanowski dotarł do wstrząsających filmów, zdjęć i informacji pokazujących, jak wyglądała policyjna interwencja w sprawie Igora Stachowiaka.
Na nagraniach z policyjnego paralizatora zarejestrowanych przez samych funkcjonariuszy widać mężczyznę leżącego na podłodze toalety we wrocławskim komisariacie. Mimo że Stachowiak był skuty kajdankami, policjanci razili go paralizatorem. 25-latek po interwencji policyjnej zmarł.
Okoliczności jego śmierci są cały czas wyjaśniane. Dotychczas czterech funkcjonariuszy, którzy brali udział w interwencji, straciło pracę. Śledztwo prokuratury w sprawie śmierci mężczyzny i przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy jest w toku. Prowadzi je Prokuratura Okręgowa w Poznaniu. Jak informowano w czerwcu, niewykluczone, że policjantom zostaną postawione zarzuty znęcania się nad 25-latkiem.
"Nikt nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy"
Konsekwencje wobec policjantów biorących udział w zatrzymaniu oraz wobec ich przełożonych wyciągnięto po emisji reportażu Bojanowskiego, rok od śmierci Igora Stachowiaka.
Jak powiedział w studiu "Superwizjera" ojciec 25-latka, Maciej Stachowiak, nikt z komisariatu Wrocław-Stare Miasto po emisji reportażu Bojanowskiego nie skontaktował się z jego rodziną. Nikt też nie przeprosił za to, co się stało. - Mam wrażenie, że dla nich [policjantów - przyp. red.] sprawa jest zakończona, ponieważ śledztwo prowadzi prokuratura. Nie było żadnego kontaktu [z nami - red.] - stwierdził Stachowiak. Jego zdaniem ten brak kontaktu wynika najpewniej z pewnego strachu i wstydu, ponieważ "błędy policyjne są tutaj tak ewidentne".
- Nikt nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy - podkreślił.
Wojciech Bojanowski w dyskusji w studiu "Superwizjera" podkreślił, że jego celem było dokładne przedstawienie tego, co stało się 15 maja 2016 roku - najpierw na wrocławskim Rynku Starego Miasta, a później w komisariacie. Jak zaznaczył, dotarcie do świadków nie było łatwe. - To trwało przez rok. Ci ludzie bali się o siebie. Ci ludzie, którzy zdecydowali się w tym reportażu wystąpić, zdecydowali się opowiedzieć, co zapamiętali z tego poranka, dużo ryzykowali - wskazywał dziennikarz, dodając jednocześnie, że nie było jego rolą zrozumienie motywów, dlaczego policjanci postąpili tak, a nie inaczej.
- To nagranie z komisariatu pokazuje sytuację przerażającą - z mojej perspektywy - bo okazuje się, że paralizator będącym narzędziem, które ma być użyte do tego, żeby uspokoić sytuację, jest używane jako narzędzie do wymuszenia zeznań - podkreślił.
"Grupa, która się wpiera, jak coś pójdzie nie tak"
- Moje marzenie byłoby takie, żeby policja zaczęła takie sprawy wyjaśniać, żeby zaczęła do takich spraw naprawdę poważnie podchodzić. Żeby sytuacje, w której policjantom wymknęło się coś spod kontroli i ewidentnie wszystkie procedury zostały złamane, się nie powtarzały i żeby policja sama robiła jak najwięcej dla wyjaśnienia ich. W tym przypadku przez rok nie zadziało się ze strony policji nic - zaznaczył reporter. - Z dzisiejszej perspektywy wiemy już, że te nagrania były w rękach policji od samego początku - dodał.
Maciej Stachowiak wyraził nadzieję, że po reportażu Bojanowskiego coś się zmieni. Zdaniem Stachowiaka policjanci to "grupa zawodowa, która się wspiera, jak coś pójdzie nie tak".
- Starają się te sprawy zamiatać pod dywan. To jest przerażające - ocenił ojciec Igora.
Proces czterech policjantów, którzy brali udział w wydarzeniach poprzedzających śmierć 25-latka, jeszcze nie ruszył. Funkcjonariusze usłyszeli zarzuty znęcania się i przekroczenia uprawnień. W odczuciu Macieja Stachowiaka są to "zbyt słabe zarzuty".
- Nie mogę mówić o pewnych materiałach ze śledztwa, które mówią o jeszcze innych paru rzeczach, a które miały miejsce w stosunku do mojego syna - zastrzegł. - Ale mam nadzieję, że sąd, który pozna całość materiałów - a nie tylko jak opinia publiczna, która zna tak naprawdę w okolicach 20 procent całego materiału - podejmie słuszną decyzję i oceni to, co się stało. Mój syn bez wątpienia został zamordowany - podkreślił Stachowiak.
- Zdaję sobie sprawę, że paralizator w niektórych działaniach policjantów jest niezbędny, ale tu ewidentnie nie było potrzeby używania tego urządzenia. Dawki tego prądu, które mój syn - brzydko powiem - "przyjął", które zostały wobec niego zastosowane, były przekroczone - mówił.
"To jest przerażające"
Ojciec tragicznie zmarłego Igora zaznaczył, że nie może zdradzać szczegółów ze śledztwa, ale jego zdaniem zeznania innych świadków mocno odbiegają od tych złożonych przez policjantów z zarzutami. - Ja rozumiem, że jeden z panów policjantów przeholował bardzo mocno, ale byli tam pozostali. Nie można dzisiaj mówić, że winę ponosi jeden, który miał paralizator - skomentował Stachowiak.
Bojanowski podkreślił, że dla niego przerażający jest fakt, że na komisariatach często nie ma monitoringu. - Monitoring jest zainstalowany, ale okazuje się, że w jakichś cudownych okolicznościach ten monitoring [zapis nagrań - red.] znika. Tak było też w tym przypadku - stwierdził dziennikarz.
- Policjanci, którzy przyjechali i powiadomili nas o śmierci Igora, już wtedy powiedzieli: proszę jechać na komisariat i obejrzycie państwo cały zapis, ponieważ wszystko jest - relacjonował Stachowiak. - Informują nas, że jest materiał, że można obejrzeć, że jest zapis z kamer, po czym przyjeżdżamy i nikt z nami nie chce rozmawiać, a nawet nie chcieli nam pokazać zwłok syna - podkreślał.
Stachowiak zwrócił uwagę na fakt, że kiedy w pierwszych dniach po śmierci swojego syna nagłośnił sprawę w internecie, w odpowiedzi otrzymał wiele informacji od anonimowych osób. Wśród nich był - jak twierdzi - jakiś oficer policji. - Powiedział, że powie wszystko, co się działo i że jest wstrząśnięty całą sprawą. Jednak - mam wrażenie - przespał się parę nocy i oswoił się ze sprawą albo dla dobra własnej kariery zawodowej przemilczał temat. To jest przerażające - przyznał gość "Superwizjera".
- Są zarzuty, są kolejne przesłuchania, składamy kolejne uzupełniające wnioski dowodowe, zbliżamy się ku końcowi - wymieniał Stachowiak, komentując kwestie podjęte w śledztwie. Jedna z ekspertyz dotycząca przyczyn śmierci Igora mówiła o tym, że użycie paralizatora nie przyczyniło się do śmierci 25-latka. Stachowiak podkreślił, że w tym temacie też podjął "pewne ruchy", ale nie chce zdradzać szczegółów.
"Powinni wezwać karetkę"
- Z tych materiałów, do których dotarliśmy wynika, że pierwsza sekcja zwłok mówiła o trzech współwystępujących przyczynach śmierci (o czym mówiliśmy w materiale), czyli: użycie paralizatora, wielokrotny i silny nacisk na szyję, i zażycie środków psychoaktywnych. To była pierwsza ekspertyza. Później pojawiły się kolejne, z których wynika, że to syndrom "excited delirium", dosyć kontrowersyjny w świecie naukowym - wskazywał Bojanowski.
Stachowiak odniósł się do sprawy obecności środków psychoaktywnych w ciele Igora. - Jakieś tam substancje miał w organizmie, na tych badaniach to widać. Są to, powiedzmy, jakieś leki, które podawane są dla osób chorych na alergie. Są to ilości śladowe - odparł.
- Nie będę mówił, że nic nie było. Nie o to chodzi. On został zabrany z wrocławskiego rynku jako zdrowy człowiek, to widzimy na materiale, jak wyglądał - podkreślał Stachowiak. Jak zaznaczył, jego syn w chwili zatrzymania chciał z policjantami współpracować, chciał im wręczyć dowód osobisty. - Panowie policjanci czytali, wiedzieli z kim mają do czynienia, chyba nie uwierzyli - dodał.
- Widać, że Igor jest mocno pobudzony i jeśli on był pod wpływem środków psychoaktywnych, to zadanie policjantów - pierwsze i najważniejsze - jest takie, żeby wezwać karetkę - ocenił z kolei Bojanowski. - W sytuacji, w której policjanci nie mogą sobie poradzić z człowiekiem, którego nie potrafią zatrzymać, powinni wezwać karetkę i na pewno nie prowadzić wobec niego żadnych czynności. To jest podstawowy błąd, który policja popełniła - zauważył reporter TVN.
Podkreślił, że są informacje świadczące o tym, że "karetka została wezwana do policjanta, który został kopnięty w bark. Na miejscu jest lekarz, są ratownicy medyczni, wszystko się dzieje w jednym budynku". Przypomniał, że wszystkie wytyczne związane z policyjnymi procedurami mówią wprost, że w takim przypadku człowiekiem pod wpływem substancji psychoaktywnych powinien zająć się lekarz. Dziennikarz stwierdził też, że nie rozumie, dlaczego przesłuchanie Igora odbywało się w toalecie.
"Wstaję rano i mam go przed oczami"
Zbliżające się święta Bożego Narodzenia są drugimi, które rodzina Stachowiaków spędzi bez syna.
- Moja żona teraz nienawidzi uroczystości rodzinnych, świąt. Unika. Mówi, że najchętniej wyjechałaby wtedy, żebyśmy zostali tylko we trójkę [wspólnie z drugim synem - red.] gdzieś poza całą rodziną, bo to bardzo ciężki okres - podkreślił ojciec Igora.
- Czy jest łatwiej? Wstaję rano i mam go przed oczami, więc ciężko mi powiedzieć, czy jest łatwiej. Zasypiam - mam go przed oczami. Brakuje mi go - dodał Maciej Stachowiak.
Autor: tmw//now / Źródło: Superwizejr TVN, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer