Krystian zamiast na Oksfordzie przez kilka tygodni uczył się chemii na Podkarpaciu, Ola na medycynie długie godziny spędzała nie w laboratoriach, a w swoim pokoju w Krzyżu Wielkopolskim. - Ale mogło być gorzej – mówią zgodnie moi rozmówcy. Mają rówieśników, którzy nigdy nie byli na swoich uczelniach i nawet legitymacje dostali pocztą.
W marcu 2020 roku na kilka tygodni przed maturą z powodu pandemii rząd zdecydował o zamknięciu szkół.
- Teraz mogę to powiedzieć bez konsekwencji, ale ostatniego dnia stacjonarnych lekcji… poszliśmy na wagary. Dasz wiarę? Nie poszliśmy na historyczną lekcję polskiego i nawet o tym wtedy nie wiedzieliśmy. Byliśmy przekonani, że za dwa tygodnie wrócimy na zajęcia – wspomina Emilia Kaczmarek, ubiegłoroczna maturzystka z Tychów.
Dziś już wiemy, że maturzyści do szkoły nie wrócili wcale. Pod koniec kwietnia z kolegami i koleżankami z klasy żegnali się w większości zdalnie - machając do siebie z ekranów komputerów. Polska była w lockdownie. Świadectwa odbierali ze szkół, najpierw stojąc w długich kolejkach, w odstępie dwóch metrów od siebie. Do sekretariatów wchodzili pojedynczo, często w rękawiczkach, w powietrzu unosił się nie zapach kwitnących kasztanów, a płynu do dezynfekcji. Zresztą kasztany już przekwitły, bo egzaminy dojrzałości przesunięto na czerwiec.
Emilia była jedną z ośmiorga maturzystów, którzy opowiadali mi wtedy o swoich obawach i planach. Koniec pandemii wydawał się bliski, a studia na jesieni były ekscytującą perspektywą. Postanowiłam sprawdzić po roku, co z ich przewidywań się sprawdziło. I zobaczyć, jak wygląda studiowanie - bez stacjonarnych zajęć, imprez w akademikach, a niekiedy bez wychodzenia z domu.
Zapytaj kogoś, kto studiował
- Czasem, gdy ktoś pyta mnie, jak się studiuje na filmówce, mówię: nie wiem, zapytaj kogoś, kto studiował. Ja miałem tylko kilka dni stacjonarnych zajęć – mówi Piotr Pohl, student pierwszego roku montażu.
Ubiegłej wiosny w izolacji Piotr kończył teczkę na studia, przygotował życiorys. W liście motywacyjnym pisał o tym, jak ważny jest dla niego film. Dobrze wspomina tamten czas. - Wiem, że to dziwne, ale to były jedne z najlepszych miesięcy w moim życiu. Miałem dużo okazji, żeby wejrzeć w siebie, spędzić czas z rodziną – tłumaczy.
Praca nad teczką się opłaciła – jesienią Piotr został jedną z zaledwie dziewięciu osób przyjętych na wydział montażu w łódzkiej filmówce.
W październiku wyprowadził się z Gdańska i miał nadzieję, że zajęcia będą odbywały się stacjonarnie. Znalazł mieszkanie w ścisłym centrum miasta. - Musiałem szczerze porozmawiać z rodzicami, czy jest sens wyjeżdżać, czy możemy sobie pozwolić na ten wydatek, bo prawdopodobieństwo, że stacjonarne zajęcia nie potrwają długo, było spore – wspomina. U Piotra trwały trzy dni.
Został w Łodzi. Ma tu swoją stację, gdzie pracuje i montuje nowe rzeczy. Mieszkanie wynajmuje ze znajomymi. Do Gdańska wraca odpocząć, spotkać się z rodziną. - Wiem, że nie każdy ma taką opcję. Wiele osób zostało w domach, niektórzy znajomi do tego stopnia, że nawet legitymacje studenckie dostali pocztą. Nigdy nie mieli zajęć na uczelni – zauważa Piotr.
Jego grupie w integracji niespecjalnie przeszkodziło to, że szybko zostali odesłani na naukę zdalną. - Wszyscy zaczęliśmy studia z podobnym podejściem: jest nas mało, musimy się poznać. Poza tym ten kierunek trochę wymusza wspólne działanie – opowiada Piotr. - Szóstka na co dzień mieszka w Łodzi, dwójka w Warszawie. Jesteśmy na wyciągnięcie ręki. Gdy słyszę o tych ludziach studiujących razem, ale porozrzucanych po całym świecie, trudno mi sobie wyobrazić, jak oni mają nawiązywać relacje – dodaje.
Z wybranych studiów jest zadowolony. - Ze wszystkich kierunków na naszej uczelni i tak chyba jesteśmy w najlepszej sytuacji. Pomyślcie o aktorach czy operatorach! U nas siedzenie w domu sprawia, że nawet więcej się uczymy: montujemy, przeglądamy i wyszukujemy materiały. Nie ma zbyt wielu kuszących rozpraszaczy w stylu wyjścia na imprezę – śmieje się.
I jeszcze jest poczucie nauki prawie indywidualnej. Na przykład na podstawach montażu komputerowego normalnie spotkaliby się w salach, gdzie jest kilka stanowisk. Prowadzący chodziłby pomiędzy nimi, tłumacząc zagadnienia, zaglądał przez ramię. Dziś oni są w domach, a on, gdy pojawia się jakiś problem, udostępnia im wgląd w ekran swojego komputera. W praktyce uczą się więc szybciej i więcej.
Na koniec roku w filmówce studenci przygotowują swoje etiudy. - Szykujemy się tak, jakbyśmy naprawdę mieli wejść w czerwcu na plan. Ale czy tak się stanie? Chyba nikt nie może być pewien. Ale niepewność to stan, który zdążyliśmy już jakoś przez ten rok oswoić – dodaje Piotr.
Trudno nauczyć się anatomii z atlasu
Jakub Czarny niepewności ma w swoim życiu już odrobinę mniej, bo jest już zaszczepiony. Jako student pierwszego roku medycyny znalazł się w tak zwanej grupie zero.
Gdy rozmawialiśmy wiosną, planował wyjazd z Wrocławia do Warszawy, ostatecznie studiuje w Poznaniu. - W pandemii miałem więcej czasu, żeby przeanalizować dokładnie sytuację i okazało się na przykład, że w Poznaniu świetnie wypadają egzaminy lekarskie. Ze względu na rodzinę wolałem też być bliżej domu – opowiada.
Ale w Poznaniu się nie namieszkał. Rok akademicki na jego studiach zaczął się dopiero w listopadzie, kilka dni później premier objął cały kraj czerwoną strefą, a to oznaczało, że uczyć się można tylko zdalnie. - Mieliśmy studiować w systemie hybrydowym i na przykład pierwotnie ćwiczenia z anatomii miały odbywać się na miejscu. Pół naszego roku zdążyło pójść na jedne zajęcia, ja się na szczęście załapałem – opowiada.
Choć Jakub zdobył miejsce w akademiku i opłacał pokój, niemal cały pierwszy semestr spędził w rodzinnym Wrocławiu. Dopiero z początkiem marca, właśnie dzięki szczepieniu medyków, na kierunku lekarskim zaczęły się zajęcia stacjonarne.
- Często myślę o tamtej wiośnie, gdy rozmawialiśmy, było kilkuset zakażonych dziennie i to budziło to w ludziach wielkie przerażenie. Teraz wirus szaleje, liczby są straszne, ale jako społeczeństwo jesteśmy na to dziwnie znieczuleni – ocenia Jakub. Ale dostrzega też plusy: - Więcej osób częściej myje ręce, dba o higienę również wzroku. Bo po tych wszystkich godzinach przy komputerze, trzeba było ją sobie wypracować.
Od marca może o tym rozmawiać i wymieniać się doświadczeniami z koleżankami i kolegami ze studiów na żywo, choć życie studenckie nadal jest dość ograniczone. Na przykład do akademików nie można wpuszczać gości z zewnątrz, a sale spotkań są wyłączone z użytkowania. Dla bezpieczeństwa.
- Na zajęciach jest trochę tak, jakbyśmy zaczęli studia od nowa. Dopiero się poznajemy, bo kamerka to nie to samo – przypomina Jakub. I dodaje: - Inaczej uczy się anatomii na zwłokach niż z atlasu, schematów i obrazków. Podobnie z zajęciami choćby z pierwszej pomocy – teoria to jedno, praktyka drugie. I staramy się to wszystko jakoś teraz nadrobić, wierząc, że w przyszłości ta zdalna nauka nie odbije się na naszej pracy.
Póki co Jakub stara się edukować innych w kwestii koronawirusa i szczepień m.in. w mediach społecznościowych. - Dzielę się opracowaniami naukowymi i artykułami, a kiedy umiem, odpowiadam na pytania dotyczące procedur medycznych. Ale zanim coś powiem, sam muszę przeczytać o tym w kilku miejscach albo zapytać specjalisty – mówi. - Fake newsów jest od zatrzęsienia, mamy kryzys autorytetów i to ważne, żeby ludzi odsyłać do ekspertów – dodaje.
W czasie pandemii studenci medycyny są zachęcani do pomocy przy szczepieniach, a poświęcony na to czas może zostać im wliczony do praktyk wakacyjnych. Sporo osób angażuje się też w wolontariat w szpitalach. - Ale sam nie znam wielu osób, które się na to zdecydowały już na pierwszym roku, bo tutaj priorytetem jest zaliczenie wszystkiego, żebyśmy jak najszybciej mogli jak najlepiej pomagać pacjentom – mówi Jakub. I dodaje: - Wiem, że wiele osób nastawia się już na odmrażanie, ale prowadzący zajęcia co jakiś czas nam przypominają o tym, że sytuacja w szpitalach jest trudna. W Polsce jeszcze nie jest bezpiecznie.
Oksford? To teraz w Lubuskiem
Bezpieczniej niż dotąd czuje się za to Krystian. Ale to przede wszystkim dlatego, że właśnie wrócił na studia do Wielkiej Brytanii. A ta otwiera się po którymś z kolei lockdownie. Dzień, w którym rozmawialiśmy, był tam pierwszym dniem otwarcia pubów i restauracji po spowodowanej koronawirusem przerwie.
Krystian wciąż jednak pamięta dobrze tamtą przedmaturalną niepewność. - Dziś wiemy, że było czego się bać – zauważa. - Byliśmy prowadzeni przez rządzących na oślep, los nami targał, a zasady gry w związku z maturą zmieniały się w jej trakcie. W sumie można powiedzieć, że braliśmy udział w grze bez zasad – dodaje po chwili namysłu.
Krystian najbardziej bał się, że nie wyjedzie na Oksford. Mama niemal co dnia mówiła mu: "Krystian, może jednak nie wyjedziesz, bo granice zamkną. Musisz coś wymyślić".
Szczęśliwie nie musiał. - Gdy odebrałem świadectwo, już wiedziałem, że spełniam kryteria i mogę zaczynać studia na Oksfordzie. Choć przyznaję, myślałem wtedy, że będę musiał to robić rodzinnym w Stańsku, małej wsi w Lubuskiem – opowiada.
Ten scenariusz spełnił się tylko w części.
Krystian wyleciał do Wielkiej Brytanii na pierwszy trymestr nauki (rok akademicki dzieli się tam na trzy części) 2 października. - "Będzie, co los da", tak wtedy myślałem – opowiada. - Zajęcia w większości były zaplanowane zdalnie, ale wszyscy chyba liczyli, że to się szybko skończy.
Życie w Oksfordzie od zawsze kręci się wokół uczelni, a ta dwoiła się i troiła, by zapewnić bezpieczne studiowanie. Studentów zamykała w edukacyjnych bańkach, by małe grupy się ze sobą nie mieszały i w razie zakażenia nie trzeba było wyłączać całych wydziałów.
- Jednak oficjalna polityka uczelni to jedno, a studencka praktyka to drugie – przyznaje Krystian. - Ludzie spotykali się w plenerze, życie studenckie toczyło się bez kontroli, swoim rytmem, niekiedy tak, jakby restrykcje nie istniały. I tak, to nie było odpowiedzialne. Pamiętam, że jednego dnia dostaliśmy z uczelni ostrzeżenie, że telewizja BBC zamierza nakręcić dokument na temat studenckiego życia i tego, jacy studenci są nieodpowiedzialni, źli i niedobrzy. To było takie: “zastanówcie się, czy na pewno chcecie, żeby takimi zobaczył was świat” – dodaje.
Krystian twierdzi, że starał się przestrzegać zasad, co na początku oznaczało, że trzymał się głównie z innymi Polakami. Razem robili kilometry spacerów po okolicznych lasach. - Czułem się jak w domu: wszędzie las, woda i pada deszcz. No przecież to niemal jak Park Narodowy Ujścia Warty, z którego terenów pochodzę – śmieje się.
Ale to nie uchroniło go od zachorowania. - Na początku myślałem, że się przeziębiłem w czasie biegania, ale kiedy okazało się, że nie mogę się dobudzić przez 12 godzin, wiedziałem już, że mam pecha – wspomina. I dodaje: - Człowiek tak często myśli: "jestem zmęczony". Ala ja dopiero gdy zachorowałem na koronawirusa, dowiedziałem się, co to naprawdę jest zmęczenie. Jak się zaraziłem? W grupie miałem taką imprezową koleżankę, która powtarzała nam, że "wszystko będzie dobrze". Na kwarantannie wraz z nią wylądowało 10 osób. Dobrze nie było – wzdycha.
W pierwszym trymestrze Krystian miał trochę zajęć stacjonarnych z tutorami w 2-3-osobowych grupach. W drugim zajęcia były zdalne – wrócił do Polski, część czasu spędził w domu, ale większość u znajomych na Podkarpaciu i tam się uczył.
- Była opcja, żeby wrócić na drugą połowę trymestru do Wielkiej Brytanii, ale średnio było mnie stać na to, by przyjechać tam tylko po to, by spędzić parę godzin w laboratorium. Na uczelni to zrozumieli i wracam tam dopiero teraz, na trzeci trymestr – mówi Krystian.
Na Oksfordzie, inaczej niż u Jakuba na poznańskiej medycynie, studenci, którzy wyjechali, nie byli obciążeni kosztami akademików. - Nie zapłaciłem w tym czasie uczelni ani dodatkowego centa, a czesne - zgodnie z planem - opłacałem z kredytu studenckiego – mówi Krystian. A to, że nie płacił za akademik i ma oszczędności, sprawia, że z dodatkowym optymizmem wraca do Anglii. - Nie mogę się doczekać, aż będę mógł korzystać z normalności – dodaje.
Informatyk też musi rozmawiać
Aleksandra Kowalska z Głogowa Małopolskiego też studiuje w Wielkiej Brytanii, dostała się na informatykę na Cambridge. O otwartych pubach nie rozmawiałyśmy, ale Ola przyznaje, że marzy już, żeby wypić kawę w jakiejś klimatycznej kawiarni. Tak po prostu, by bez pośpiechu i stresu móc posiedzieć przy stoliku z przyjaciółmi. I poznać nowych, tak jak ona zainteresowanych naukami ścisłymi.
- Wszystko potoczyło się dobrze, udało mi się wyjechać na studia, ale prawda jest taka, że nie poznałam tu jeszcze zbyt wielu ludzi. Tak bliżej może z sześć nowych osób, bo przez większość czasu, który spędziłam w Cambridge, jedynym możliwym sposobem spotykania się były bardzo długie spacery – mówi Ola. I dodaje: - Miasteczko jest piękne i byłam bardzo szczęśliwa, spacerując po nim.
Zajęcia w pierwszym trymestrze odbywały się zdalnie i podobały się Oli mimo ograniczeń. W czasie drugiego (też zdalnego trymestru) Ola zdecydowała się wyjechać do Warszawy. - I tu akurat poznałam sporo nowych ludzi – mówi.
Już przed pandemią pracowała w fundacji Meet IT. - Teraz był dobry czas, żeby to rozwinąć, zaangażować się bardziej. W ramach fundacji udzielam lekcji. Uczyłam ludzi, którzy przygotowują się do olimpiad. Prowadzę zdalne zajęcia z matematyki i informatyki.
Dla Oli zdalna nauka nie była problemem. - W pewnym sensie to nawet było wygodniejsze, bo mogłam obejrzeć nagrane dla nas wykłady w dowolnej chwili – opowiada. - Czasem jednak czułam, że coś tracę, bo indywidualne spotkania z wykładowcami online to coś zupełnie innego. Czułam, że brakuje mi tego kontaktu na żywo. Wiem, że niektórzy sobie wyobrażają informatykę jako wieczne siedzenie przed ekranami. Ale rozwiązywanie skomplikowanych problemów to też rozmowy z innymi ludźmi – dodaje.
Ola ma nadzieję, że wiele okazji do takich rozmów będzie miała we wrześniu. Zespół Meet IT chciałby wtedy zorganizować w Polsce stacjonarny obóz z programowania. - Oby tylko związane z covidem restrykcje na to pozwoliły – mówi Ola. I dodaje: - Ale obóz to nie wszystko, mamy też inne plany. Zastanawiamy się na przykład nad tym, żeby pójść w kierunku edukowania rodziców. Mamy różne doświadczenia, z których wynika, że przydałoby im się wsparcie w tym, jak pomagać ich uzdolnionym w jakiejś dziedzinie dzieciom. Często nie wiedzą, jak to robić – dodaje.
I tu akurat pandemia okazała się nieco pomocna. Nauka zdalna otworzyła wiele możliwości, bo do tej formy kontaktu musieli przekonać się nawet ci, którzy wcześniej nie brali tego pod uwagę. - A to szansa, by pomagać też uczniom z tych małych miejscowości, gdzieś na końcu świata, którzy mieli wcześniej utrudniony dostęp do edukacji na odpowiednim dla nich poziomie – podkreśla Ola.
Mówią: "to rok w plecy", ale czy naprawdę?
Pomaganie wykluczonym i marginalizowanym to coś, co było motywem przewodnim minionego roku w świecie Emilii Kaczmarek. Tej, która nie poszła na ostatnią lekcję języka polskiego.
Gdy rozmawiałyśmy wiosną, mówiła mi: - Wybrałam technikum chemiczne, bo w gimnazjum miałam cudowną nauczycielkę chemii, która zaraziła mnie pasją do przedmiotu. Teraz już jednak wiem, że nie dla mnie jest siedzenie na tyłku w laboratorium. W technikum doszłam do tego, że znacznie lepiej czuję się przy realizacji projektów społecznych. Chcę studiować zarządzanie i rozwijać fundację, którą założyłam z koleżankami.
Ta fundacja to Akcja Menstruacja, walcząca z ubóstwem menstruacyjnym - niedawno o jej sukcesach napisaliśmy w tvn24.pl.
- Moje marzenia sprzed roku spełniły się, nawet z nawiązką – mówi Emilia. Dziś studentka zarządzania w Gdańsku, choć właściwie jeszcze tylko przez chwilę, bo Emilia nie zamierza nauki na tym kierunku kontynuować.
- Po prostu nie trafiłam ze studiami i nawet nie wiem, czy gdyby zaczęły się normalnie, a nie zdalnie, byłoby inaczej – zastanawia się.
Emilia jesienią zrezygnowała ze spotkań integracyjnych z innymi studentami zarządzania. - Uważałam, że zagrożenie związane z koronawirusem jest za duże i w sumie byłam w tym podejściu konsekwentna też w kolejnych miesiącach. Poza najbliższymi, z nikim się nie widuję – zauważa Emilia. I dodaje: - Jednak sam wyjazd ze Śląska do Gdańska to był w pandemii bardzo dobry pomysł. Nic tak nie uspokaja skołatanych nerwów, jak spacery po plaży. To było ważne dla mojego dobrostanu.
Co innego zajęcia zdalne, które ją zawiodły. - Żeby przez 1,5 godziny prowadzić wykłady, szczególnie online, trzeba mieć talent. I nawet nie mam pretensji, że wykładowcy nie okazali się bogami webinarów, jednak efekt był taki, że część zajęć to po prostu koszmarna nuda, a nie poszłam na studia, żeby się nudzić – mówi Emilia. I dodaje: - Moim zdaniem pandemia to niewykorzystana szansa. Nie rozumiem, czemu nie poszliśmy bardziej w stronę projektów, prac grupowych, skoro wszyscy i tak wiedzieli, że samodzielne pisanie standardowych kolokwiów i egzaminów to będzie fikcja – zastanawia się.
Emilia na uczelni była tylko raz – by odebrać legitymację. - Niektórzy moi znajomi chociaż część pierwszych zajęć mieli stacjonarnie, zdążyli poznać swoje twarze. U nas mało kto włączał kamerki na zajęciach, więc relacje trzeba było nawiązywać z kwadracikami na Teamsach – wzdycha.
Ale dostrzega też pozytywy. Bo Emilia oprócz prowadzenia fundacji zaczęła pracować przy olimpiadzie projektów społecznych Zwolnieni z Teorii. - Tutaj uczę się dużo więcej niż na studiach i to, że pracuję zdalnie już nie jest problemem, bo robię ciekawe rzeczy. Pomagając innym rozwijać ich projekty, czuję satysfakcję – podkreśla.
Planowanej zmiany studiów nie uważa za porażkę. - W Polsce istnieje tendencja do porównywania się na ścieżkach edukacyjnych – mówi. I podaje przykład: - Kiedy szłam do technikum, często słyszałam, że “będę rok w plecy”, bo nauka trwa tam dłużej niż w liceum. Teraz pewnie ktoś też może powiedzieć, że rzucając studia, będę kolejny rok do tyłu. Ale ja nie traktuję tego jako “straconego roku”. Zmieniam studia, bo chcę się rozwijać. Niczego nie zmarnowałam, bo robiłam dużo poza uczelnią – podkreśla. I rozważa przenosiny do Warszawy.
Jeszcze będzie czas, by śpiewać
Gdy rozmawialiśmy zeszłej wiosny, Paweł Fajkowski ze Świnoujścia najwięcej do powiedzenia miał o śpiewaniu. Cieszył się nawet, że przez pandemię będzie miał więcej czasu, by je ćwiczyć i przygotowywać się do rekrutacji na akademię muzyczną.
Ta sama pandemia jednak ostatecznie pokrzyżowała jego artystyczne plany. - Uznałem, że jak mam rozwijać wokal zdalnie, to nie ma to większego sensu. Spróbuję swoich szans, gdy świat wróci do normy. I coraz częściej myślę, że w tym wieku bez sensu jest planować całe życie – dodaje.
Już wiosną Paweł miał plan B – jeśli nie muzyka, to prawo. Ale i ten plan uległ zmianie. - Ostatecznie dostałem się na administrację i wyjechałem do Łodzi. Ale nie wykluczam, że jeszcze w przyszłości spróbuję przenieść się na prawo, bo na tych kierunkach wiele przedmiotów jest wspólnych – zastrzega.
Ze studiów jest zadowolony, ale "na nich świat się nie kończy". - Już rok temu patrzyłem na przyszłość dość sceptycznie, a teraz jest gorzej, bo rzeczywistość społeczno-polityczna mnie dobija – mówi. - Mamy festiwal niespójnych obostrzeń, ludzi, którzy zaprzeczają pandemii, sensowności szczepień. Bardzo mnie to złości, bo wiem, jak dotkliwy jest koronawirus, ktoś z mojej bliskiej rodziny trafił do szpitala, w dalszej ktoś zmarł. Trudno mi o tym mówić – dodaje.
Sam zachorował w grudniu, akurat na chwilę wrócił do Świnoujścia. Stracił węch i smak, był osłabiony. Przez dwa tygodnie niemal nie wychodził z pokoju, żeby nie zarazić rodziców i dziadków. - I to dopiero był stres, nikomu nie życzę – mówi.
Nie wszyscy jego znajomi dobrze znieśli zdalne nauczanie. Na administracji ze 120 osób, które zaczynały w październiku, już zostało tylko 90. A przed nimi jeszcze letnia sesja. - Dla niektórych to było po prostu za trudne, inni ciężko znosili ten czas pod względem psychicznym, ja też przeżywałem kryzysy – przyznaje Paweł. - Znam osoby, które po miesiącu od wyjechania na studia wróciły do domu i całkiem rzuciły naukę. Presja, by nikogo nie rozczarować była duża, ale ostatecznie uznali, że to bez sensu się tak męczyć. Czekają na normalność – dodaje.
Paweł jest gadułą, ale w pandemii zauważył, że nieco oduczył się zabierania głosu na forum. - W tym semestrze zacząłem naukę prawniczego angielskiego i chyba ze trzy zajęcia mi zajęło, zanim przywykłem, że mamy się odzywać. W końcu trudno inaczej nauczyć się języka – mówi. I dodaje: - Wcześniej miałem głównie zajęcia wykładowe. Nawet pytania zadawaliśmy prowadzącym, pisząc je na czacie. Mało kto się tak naprawdę odzywał. Patrząc na siebie, mam nadzieję, że te czasy zdalnej nauki wkrótce miną, bo we wrześniu moja młodsza siostra idzie do pierwszej klasy podstawówki. Nie chciałbym tego dla niej takiej zdalnej szkoły – podkreśla.
Co pani woli?
Ola Oto nie chciałaby, żebyśmy zapomnieli o tym, jak wiele robią dla nas w tych trudnych czasach medycy. Sama w przyszłości chciałaby zostać jednym z nich – jesienią w Łodzi zaczęła studia lekarskie, choć większość pierwszego roku studiów spędziła w rodzinnym Krzyżu Wielkopolskim.
- Pamiętam, jak wiosną mówiłam, że mam nadzieję, iż docenimy w końcu cały personel medyczny – wspomina Ola. - Teraz przyglądam się im bliżej, mam zajęcia z medykami praktykami, widzę, jak wszyscy są wykończeni. Bardzo przeżywam też informacje o śmierci osób, które zaraziły się od pacjentów. Zrozumienia dla tej ciężkiej pracy, mam wrażenie, niestety nie przybyło – ocenia.
Na pierwszym roku studenci nie mają zajęć w szpitalach. - Nasi prowadzący do szpitali stale chodzą, dlatego jestem wdzięczna za grupę zero przy szczepieniach również dla studentów. Nie znam nikogo, kto by się nie zaszczepił – podkreśla.
Dzięki temu w drugim semestrze nauka jest hybrydowa. Część zajęć odbywa się w mniejszych grupach stacjonarnie. - To pomocne, ale też na swój sposób trudne – zastrzega Ola. - W poniedziałek mam dwie godziny zajęć na żywo, potem w kolejnych dniach kilkanaście godzin zajęć zdalnych, znów jakieś dwie godziny na żywo, znów zdalne. Cały tydzień jestem w Łodzi, żeby pójść na uczelnie na cztery czy sześć godzin – wylicza. Ale gdy przez dwa miesiące cały czas była w Krzyżu, i tak musiała płacić za wynajęty pokój. - Nie ma dobrych rozwiązań – ocenia.
Mimo uciążliwości systemu hybrydowego tych nielicznych jeszcze zajęć stacjonarnych już by jednak nie oddała. - W zdalnych wykładach fajne jest to, że są nagrane i możemy je obejrzeć, ile razy i kiedy chcemy. Wymagają też od nas dyscypliny i samozaparcia. Bo tu zaczniesz chwilę oglądać, zaraz trzeba robić obiad, posprzątać, różne rzeczy rozpraszają, czas przepływa między palcami. Myślę, że w sali wykładowej jest nieco inaczej – zauważa Ola.
Nie wszyscy podołali pandemicznej nauce. Około stu z blisko 800 osób na roku Oli odpadło po pierwszym semestrze. Na początku studiów medycznych nie ma możliwości zaliczenia czegoś warunkowo.
- Medycyna to zawsze były wymagające studia, ale teraz sytuacja jest szczególna – zastrzega Ola. - Czy są jakieś plusy? Dzięki zdalnemu systemowi brałam udział w konferencjach naukowych w innych miastach, bez wychodzenia z domu. I mogłam przyjść na zajęcia kół naukowych, na które trudno byłoby znaleźć czas – zauważa.
Cieszy się też, że z jej najbliższymi koronawirus obszedł się łaskawie. - Wokół sporo osób zmarło. Jak pochodzisz z takiej małej miejscowości jak moja, to cię ta świadomość osacza. Z powodu koronawirusa zmarli dalsi znajomi moich rodziców, ich krewni, to nie były dla mnie tak całkowicie anonimowe osoby – mówi Ola. I dodaje: - Nie jestem ekspertką od wirusów i chorób zakaźnych, ale gdy ktoś mnie teraz pyta: "Ola, a co ty sądzisz o szczepieniach?", to odpowiadam krótko: woli pani kilka dni złego samopoczucia i odporność, czy brak odporności?
W akademiku nie ma imprez, ale nie ma też nudy
Magda Smelich z Pielgrzymowic na Śląsku nie ma wątpliwości, że gdy przyjdzie jej kolej, to się szybko zaszczepi. Tej wiosny z każdą kolejną zaszczepioną osobą wstępuje w nią coraz większy optymizm.
- Byłam w szoku, gdy przeczytałam, jak sceptycznie byłam nastawiona do przyszłości, gdy rozmawiałyśmy rok temu – wyznaje mi. - Bardzo się wtedy bałam: o matury, o rekrutację, zdrowie, moją rodzinę. To był jeden wielki lęk i niepewność. Tymczasem nie było tak źle. Matura poszła mi dobrze. Co prawda nie dostałam się na Akademię Teatralną, ale dostałam indeks na turystyce i rekreacji. I to był strzał w dziesiątkę – podkreśla.
Ze Śląska wyjechała do Krakowa, zamieszkała w jednym z akademików. Tam reżim sanitarny traktowany jest cały czas bardzo poważnie. - Do tego stopnia, że gdy przyjechałam ze swoimi rzeczami, to musiałam kilka razy wracać do samochodu i sama wszystko nosić. Nikt nie mógł wejść ze mną do środka, nadal nie mogę też zaprosić znajomych czy krewnych – opowiada. - Sami przed wejściem musimy okazać kartę mieszkańca. Ludzi jest mało, bo część z powodu zajęć zdalnych wolała jednak wrócić do domów. I legendarne imprezy w akademikach są dla mnie póki co nadal tylko legendarne. Ale wierzę, że jeszcze kiedyś przyjdzie pora na takie typowe studenckie życie, o którym słyszeliśmy tyle od starszych – dodaje.
Magda miała kilka ćwiczeń stacjonarnie na uczelni jesienią i potem już w drugim semestrze. Dziś znów uczy się jednak zdalnie. - Brakuje mi kontaktu z ludźmi, spotykania się z nimi. W pierwszym semestrze miałam lekkie załamanie, bo nigdy nie należałam do osób, które lubią siedzieć przed komputerem. To mnie potwornie męczy – opowiada. - I dlatego teraz tak bardzo cieszę się, że jestem w tym akademiku. To jednak zawsze trochę nowych znajomych, którzy przeżywają podobne rzeczy. A nie siedzenie w domu, gdzie po tak długim czasie w zamknięciu po prostu wieje nudą. Poza tym takie szarpanie się między Śląskiem a Małopolską byłoby męczące. Nawet zdalnie wolę uczyć się w Krakowie. A teraz, jak robi się taka ładna pogoda, to miło chodzić po mieście. Nawet w maseczce – dodaje Magda. Choć świata bez maseczek jeszcze nie jest w stanie sobie wyobrazić.
Dystans już z nami zostanie
Wszystkich studentów zapytałam, co będzie dla nich końcem pandemii.
Piotrek twierdzi, że możliwość pójścia do kina. - Czuję filmowy głód – wyznaje. I dodaje: - Ten czas jest trudny psychicznie, ale myślę, że jego koniec oznaczać będzie wylew artystycznej twórczości.
Paweł: Wyjście do teatru. W końcu mieszka w większym mieście.
Magda: Odkrywanie galerii sztuki w Krakowie.
Krystian: bliskość. Wypatruje dnia, w którym do ludzi będzie mógł się swobodnie przytulić. - Tak jak w liceum, gdy spotykając się gdzieś czasem przypadkiem, rzucaliśmy się sobie w ramiona i pytaliśmy z uśmiechem: "o rany, a co ty tu robisz?". Gdy ani przez moment nie myślało się o zagrożeniach wynikających z bliskości – wzdycha.
Za taką normalnością tęsknią też obie Ole.
Ola Kowalska: podróże. Nie może się też doczekać, gdy wrócą czasy, kiedy jedynym problemem przy podróżowaniu będzie kwestia znalezienia na nie czasu. - Tęsknie za swobodą poruszania się – mówi. I dodaje: - Moi znajomi też za tym tęsknią. A w ostatnich miesiącach wielu obiecałam, że jak pandemia się skończy, oprowadzę ich po Cambridge. Czekamy.
Emilia: kolacja ze znajomymi w restauracji. Obojętnie, czy w brytyjskiej restauracji, czy w Polsce.
Jakub nie wybiega daleko w przyszłość: - Myślę, że wirus już zawsze z nami zostanie. Nie wiem, czy prawnie ograniczona zostanie na przykład wielkość zgromadzeń, ale sądzę, że już zawsze będziemy zachowywać pewien dystans. Może tylko nie będzie już mierzony w metrach, a w naszej postawie i podejściu do ludzi.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24