Mija rok od zerwania przez rząd PiS negocjacji w sprawie zakupu śmigłowców Caracal. Pierwsze mogły trafić do wojska w tym roku. Zapowiadano szybkie zakupienie innych maszyn, ale nic z tego nie wyszło. - Realistyczny termin to dopiero koniec 2019 albo rok 2020 - mówi Michał Likowski, redaktor naczelny miesięcznika "Raport-WTO".
Jeszcze w lutym minister Antoni Macierewicz deklarował, że wszystko będzie inaczej. - My do tej liczby łącznie 50 śmigłowców dotrzemy po pierwsze szybciej, po drugie mniejszymi kosztami, a po trzecie z lepszymi skutkami - deklarował w Telewizji Republika.
Na razie jest jednak mowa o jedynie ośmiu maszynach, a za jakiś czas kolejnych ośmiu. Wielki zakup 50 sztuk zupełnie zniknął z oficjalnych informacji i już nikt nie mówi o nim jako o priorytecie. Oznacza to, że zdecydowana większość wojska musi radzić sobie ze starymi śmigłowcami produkcji radzieckiej, bo te zostaną w służbie jeszcze wiele lat.
Odległe terminy
Procedura zakupu nowych maszyn idzie powoli. Zgodnie z przepisami i regulaminami, niezależnie od deklaracji politycznych. Według najnowszych informacji z początku września, prowadzący przedsięwzięcie Inspektorat Uzbrojenia (IU) czeka na ostateczne oferty od firm chcących sprzedać Polsce śmigłowce. Oficjalnie nie ujawnia się kolejnych terminów procedury. Według portalu "Dziennik Zbrojny" terminem złożenia ofert jest koniec grudnia.
Te, o których składaniu informowano jeszcze w marcu, miały jedynie charakter wstępny. Ostatnie pół roku trwały negocjacje z potencjalnymi dostawcami. Teraz mają oni przedstawić ostateczne oferty. Zostaną one przeanalizowane i na tej podstawie MON wybierze jedną z firm. Kiedy to nastąpi, do Polski ma przylecieć wybrany śmigłowiec na testy, po których przeprowadzaniu ma zostać podpisana ostateczna umowa. Termin tego wydarzenia określa się obecnie ogólnie na "w pierwszej połowie 2018 roku".
Kiedy pierwsze śmigłowce mogą trafić do żołnierzy? - Szans na dostawę pierwszych maszyn w 2018 roku w zasadzie nie ma żadnych. Moim zdaniem realistyczny termin to dopiero koniec 2019 albo rok 2020, biorąc pod uwagę dotychczasowe przedsięwzięcia tego typu - mówi Michał Likowski, redaktor naczelny miesięcznika "Raport-WTO".
Jak tłumaczy, standardem przy zakupach takiego sprzętu są dwa lata od podpisania umowy do dostawy. Przy czym czas ten może się wydłużyć, jeśli MON zażyczy sobie jakichś zmian w standardowych śmigłowcach, będących produkowanych seryjnie.
Te najbardziej potrzebne - na później
Co istotne, na razie IU posuwa naprzód jedynie postępowanie mające na celu zakup ośmiu śmigłowców dla wojsk specjalnych w wersji nazywanej CSAR/SOF (ratownictwo bojowe/operacje sił specjalnych). Nie ma mowy o drugim postępowaniu, którego rozpoczęcie ogłaszano równocześnie ponad pół roku temu. Jego celem jest zakup ośmiu maszyn dla Marynarki Wojennej, które miałyby służyć do ratowania rozbitków i zwalczania okrętów podwodnych. Nie wiadomo, kiedy to drugie postępowanie ruszy. Dostawy maszyn są więc już kwestią lat dwudziestych.
Tymczasem, co już podkreślaliśmy w marcu, Wojska Specjalne są w najlepszej sytuacji w całym wojsku, jeśli chodzi o śmigłowce. Dysponują kupionymi w ostatniej dekadzie Mi-17, które jak na warunki polskich sił zbrojnych są nowoczesne, choć zdecydowanie nie są idealne. - One wypełniają pewne minimalne wymagania, ale nie mogą się równać ze specjalistycznymi konstrukcjami zachodnimi - zaznacza Likowski.
Na dalszy plan odłożono nabycie maszyn dla Marynarki Wojennej, która znajduje się w najgorszej sytuacji, jeśli chodzi o park śmigłowców. Należące do niej maszyny Mi-14 mają już średnio po ponad 30 lat i są mocno zużyte. Przeznaczone do ratowania rozbitków dwa Mi-14PŁ/R mają 35 lat. Wiele lat temu za granicę ich służby przyjmowano rok 2015, do niedawna mówiono o 2017/2018. Obecnie wersją obowiązującą jest rok 2021. Mocno zużyte śmigłowce mają więc latać po niemal 40 lat i nie ma mowy o jakichś większych remontach.
Likowski zaznacza, że maszyny CSAR dla Wojsk Specjalnych "relatywnie łatwiej" kupić, ponieważ są prostsze i tańsze niż takie, których potrzebują marynarze. - Oznacza to szybsze dostawy - stwierdza.
Zapowiedzi Macierewicza wyparowały
Nie ma też już mowy o głośnych deklaracjach ministra Antoniego Macierewicza z jesieni 2016 roku. Prawie dokładnie rok temu, 10 października, w zakładach PZL Mielec należących do amerykańskiego koncernu Lockheed Martin, zadeklarował, że do końca roku Wojska Specjalne otrzymają "do treningu i prób" dwa śmigłowce Blackhawk produkowane przez tenże koncern z USA.
Dzień później w Łodzi przedstawiał nawet dokładny harmonogram dostaw większej liczby maszyn. Poza wspomnianymi dwoma, osiem blackhawków miało zostać dostarczonych jeszcze w 2017 roku, a w 2018 - jedenaście. Miesiąc później minister wycofał się z deklaracji o harmonogramie dostaw i stwierdził, że "nigdy nie była ona aktualna". Nie wycofał się jednak z zapowiedzi dwóch maszyn dla Wojsk Specjalnych. Jednak do końca roku obiecane maszyny nie pojawiły się.
Na początku stycznia ówczesny rzecznik prasowy MON Bartłomiej Misiewicz przyznał w rozmowie z tvn24.pl, że nastąpiło pewne opóźnienie "wynikające z przerwy świątecznej" i pojawią się one "w najbliższym czasie". Potwierdził przy tym, że prace nad pozyskaniem dwóch maszyn "do szkolenia i treningu" toczą się oddzielnie od głównego przetargu na kilkanaście śmigłowców. W połowie stycznia, przy okazji przeglądu resortów, Macierewicz zadeklarował na konferencji prasowej, że "pierwsze dwa śmigłowce (...) na przełomie stycznia i lutego zostaną dostarczone polskim siłom specjalnym".
Kiedy na początku lutego Macierewicz został ponownie zapytany przez dziennikarzy, gdzie są obiecane dla Wojsk Specjalnych dwa blackhawki, zadeklarował, że "dostawa nastąpi najpóźniej w marcu". Pod koniec marca wiceminister Bartosz Kownacki przyznał jednak, że MON nie prowadzi żadnych rozmów w tej sprawie.
Dodatkowo w kwietniu wybuchła afera, kiedy przewodniczący tak zwanej drugiej komisji smoleńskiej Wacław Berczyński pochwalił się w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej", że to on "wykończył" caracale poprzez swoje zakulisowe działania. MON zdecydowanie zaprzeczył jego twierdzeniom i utrzymuje, że negocjacje z Francuzami zerwano z przyczyn merytorycznych. Ich oferta offsetowa miała być zbyt uboga.
Caracale znów mogą wygrać
Co ironiczne, "wykończone" caracale mogą być ostatecznie górą. W każdym z dwóch oficjalnie prowadzonych przetargów startuje koncern Airbus najprawdopodobniej z maszynami H225M, potocznie nazywanymi caracal. Nie jest wykluczone, że ostatecznie zdobędą one zamówienie i ostatecznie, pomimo wielkich perturbacji oraz zmarnowanych lat, polskie wojsko dostanie to, co miało dostać, tyle że w znacznie mniejszej liczbie.
Konkurenci koncernu Airbus są też ci sami, co kilka lat temu. Włoska firma Leonardo, posiadająca zakłady PZL Świdnik, która prawdopodobnie w co najmniej jednym z przetargów oferuje duży śmigłowiec AW-101. Amerykański Lockheed Martin z PZL Mielec najpewniej proponuje mniejsze maszyny z rodziny Blackhawk, choć nie wiadomo, w jakiej konkretnie wersji. W Polsce produkuje się jedynie najprostszą S-70i, która bez daleko idących modyfikacji nie nadaje się ani dla Wojsk Specjalnych, ani dla Marynarki Wojennej.
- Co najciekawsze w tej sprawie, to jeśli wymagania wojska się nie zmieniły w porównaniu z pierwszym przetargiem, H225M ma bardzo duże szanse na ponowne zwycięstwo - podkreśla Likowski.
Autor: Maciej Kucharczyk//rzw / Źródło: tvn24.pl