- Zsunął się z ławki na ziemię. I dopiero wtedy pojawili się lekarze i pielęgniarki - opowiada teść zmarłego 47-latka, który zmarł w szpitalu w Janowie Lubelskim. Wcześniej mężczyźnie odmówiono skierowania na oddział i odesłano go do domu.
W nocy z czwartku na piątek rodzina 47-letniego mężczyzny wezwała karetkę. Poinformowali, że upadł i nie może się podnieść. Prawdopodobnie wieczorem, podczas układania płytek ceramicznych, doznał urazu kręgosłupa.
"Krzyknąłem. I dopiero wtedy pojawili się lekarze"
Pacjent trafił na SOR przed godziną 4. w nocy. W piątek o godz. 7. został wypisany. Dostał skierowanie do poradni pulmonologicznej i wrócił do domu.
Jego stan się nie poprawiał, dlatego teść postanowił ponownie zawieźć go do szpitala. Tam na krześle przed gabinetem lekarskim przez siedem godzin czekał na pomoc. Według relacji teścia zmarłego mężczyzny, nikt nie zainteresował się słabnącym mężczyzną. - Zsunął się z ławki na ziemię. Krzyknąłem. I dopiero wtedy pojawili się lekarze i pielęgniarki - opowiada.
Dyrekcja zapewnia, że zadbano o zdrowie zmarłego 47-latka. Sprawą jednak zajęła się policja i prokuratura.
Błędy w sztuce medycznej
- Policja przyjęła zgłoszenie w kierunku popełnienia błędów w sztuce medycznej. Udała się do szpitala, gdzie ustaliła personel medyczny, który w tym czasie pełnił dyżur. Decyzją prokuratora zwłoki zostały zabezpieczone do dalszych czynności procesowych - informuje podkom. Norbert Hys z komendy w Janowie Lubelskim.
- Być może będzie dodatkowa dokumentacja medyczna, bo na chwilę obecną nie wiemy, czy zmarły leczył się wcześniej w innym miejscu. I przede wszystkim nie znamy wyniku sekcji zwłok. Od tego będą uzależnione dalsze czynności w tej sprawie - stwierdza Ewa Kuźnicka z prokuratury w Janowie Lubelskim.
Jak ustalił reporter TVN24 w środę przeprowadzono sekcję zwłok. Jej wyniki będą znane dopiero za trzy tygodnie. Na nie czekają również szpitalne władze, które prowadzą własne, wewnętrzne dochodzenie.
Taka jest śmierć
- Powołaliśmy komisję, składającą się z czterech lekarzy. To kardiolog, chirurg, anestezjolog i lekarz medycyny ratunkowej. Sprawa wymaga wyjaśnienia - zapewnia Janusz Popielec, zastępca dyrektora ds. lecznictwa szpitala w Janowie Podlaskim.
Jak mówi, to standardowa procedura. - My zawsze rozważamy takie sytuacje, bo zgon dla szpitala zawsze jest przykry. Robimy analizy zgonów, żeby było ich jak najmniej i, żeby wyciągnąć wnioski - wyjaśnia.
Dyrektor podkreślił również, że szpital jest miejscem, w którym zdarza się, że ludzie umierają. - Korytarz nie jest wyłączony od śmierci. Pacjenci nie umierają tylko w określonych miejscach szpitala. Pacjent może umrzeć też przed szpitalem. Na to wpływu nie mamy, bo taka jest śmierć. Ona nie wybiera miejsca - kwituje.
Autor: jl/kka/kwoj / Źródło: tvn24