Więzienna cela i pięciu osadzonych. Nad ranem jeden z nich zostaje znaleziony martwy. To 34-letni Rafał Markiewicz, pseudonim Gołota, ważna figura w przestępczym półświatku. Zanim zmarł, szykował się do wyjścia na wolność. Czy komuś zależało na tym, by nie opuścił wrocławskiego więzienia? Reportaż Kamili Wielogórskiej i Marcina Rybaka "Śmierć celi morderców" w "Superwizjerze" TVN.
Reporterzy "Superwizjera" i "Gazety Wrocławskiej" dotarli do dokumentów, z których wynika, że ta śmierć mogła nie być przypadkiem.
We wrocławskim zakładzie karnym Rafał Markiewicz - pseudonim Gołota odsiadywał wyrok 25 lat za morderstwo i należał tu do przestępczej elity. Dzień po sądowej rozprawie, podczas której Markiewicz ubiegał się o wyjście na wolność, został znaleziony martwy w swojej celi.
Sprawę śmierci mężczyzny próbowała wyjaśnić prokuratura. Jednak uznała, że do nagłego zgonu nikt się nie przyczynił i śledztwo umorzyła.
Markiewicz odsiadywał wyrok za kradzieże, włamania i współudział w brutalnym zabójstwie.
- Zadał się z takim towarzystwem, jeździli gdzieś po dyskotekach. To była grupa zorganizowana i za współudział w morderstwie dostał 25 lat - opowiadała jego matka Wiesława Stankiewicz.
Markiewicz do zbrodni nigdy się nie przyznał, ale skazujący go sąd nie miał żadnych wątpliwości. "Gołota" i jego dwóch kompanów zabili swojego znajomego tylko dlatego, że nie chciał pomóc im w napadzie na pobliski sklep. Po morderstwie sprawcy próbowali jeszcze zacierać ślady. Ciało ofiary wrzucili do samochodu, oblali benzyną i podpalili.
Gdy Markiewicz trafił do więzienia, miał zaledwie 20 lat. Odsiedział 14. Został znaleziony martwy w toalecie przy swojej celi, nad ranem, 29 maja 2013 roku.
Zapis z monitoringu
Reporterzy "Superwizjera" dotarli do zapisu z monitoringu z tej nocy, kiedy doszło do tragedii. Zarejestrował to, co działo się na korytarzu prowadzącym do celi "Gołoty". Więźniowie znaleźli nieprzytomnego Markiewicza o godzinie 5.48. Z dokumentów wynika, że natychmiast zaalarmowali służbę więzienną i rozpoczęli reanimację.
W tym samym czasie trzy kamery uchwyciły jak oddziałowy, który był kilkanaście metrów dalej, ani razu nie podszedł do celi, w której trwała akcja ratunkowa. Przez siedem kolejnych minut funkcjonariusz zachowywał się tak, jakby nic dramatycznego się nie działo. Spokojnie krzątał się w dyżurce albo rozmawiał przez telefon. Dopiero gdy na oddziale pojawiają się inni strażnicy, wszyscy niespiesznie udali się do celi. Krótko po nich przyszli więzienni lekarze, pielęgniarki i załoga pogotowia.
Jak powiedziała w rozmowie z "Superwizjerem" matka Markiewicz, policjanci byli u niej w domu około dwa lata temu. - To była policja od spraw korupcji. Mówili, że prowadzą dochodzenie odnośnie śmierci Rafała. Wstępnie powiedzieli, że mają dużo różnych zastrzeżeń - mówiła.
Pytana, czy policjanci podejrzewali, że to było zabójstwo, odparła: - Z tego co mówili wynikało, że tak.
"Udział osób trzecich, które miały w tym jakiś interes"
Dziennikarze "Superwizjera" spotkali się z byłym policjantem, który rozpracowywał korupcyjny układ wśród więziennych strażników i trafił na ślad sprawy śmierci Rafała Markiewicza ps. Gołota. Informator ma poważne wątpliwości, jeśli chodzi okoliczności jego zgonu.
- Jeżeli w zakładzie karnym w porze nocnej dzieje się taka sytuacja, a młody, wysportowany człowiek, który ubiega się o warunkowe zwolnienie... To mi jakby dało dużo do myślenia. Że coś tutaj musiało być i trzeba przyjąć tę najgorszą wersję, że to nie był nieszczęśliwy wypadek, tylko faktycznie zaangażowanie osób trzecich. I udział osób trzecich, które miały w tym jakiś interes. Źródeł, które o tym sygnalizowały, było co najmniej kilka - mówił anonimowo policjant.
"Najprawdopodobniej, ale nie kategorycznie"
Po śmierci Rafała Markiewicza prokuratura wszczęła postępowanie, ale po trzech latach je umorzyła. "Superwizjer" dotarł do akt postępowania. Ku zaskoczeniu, dziennikarze odnaleźli tam ekspertyzy sporządzone przez lekarza medycyny sądowej, z których wynika, że najprawdopodobniej za śmierć "Gołoty" odpowiadają osoby trzecie. Mimo że na jego ciele nie było żadnych widocznych śladów pobicia, biegły podczas sekcji zwłok odkrył poważne obrażenia mózgu. Zdaniem lekarza powstały na skutek silnego ciosu w kark, który ktoś zadał Markiewiczowi.
Powstaje pytanie, dlaczego na podstawie takich opinii prokuratura zamknęła sprawę, twierdząc, że nie ma dowodów, by doszło do przestępstwa. - W opinii tej nie wykluczono wypadkowego charakteru powstania tych obrażeń - stwierdziła Małgorzata Klaus, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
- Treść opinii wskazuje na to, że przyczyną zgonu był uraz okolicy potylicznej głowy. Prawdopodobnie - tak jak stwierdził biegły - uraz ten powstał w mechanizmie czynnym - dodała.
Pytana, czy zatem Rafał Markiewicz najprawdopodobniej został zamordowany, odparła: - Najprawdopodobniej, ale nie kategorycznie. Nie jest to opinia kategoryczna.
Co sprawiło, że śledczy nie szukali zabójcy, skoro ekspertyzy sugerowały, że śmierć nie była wypadkiem? Dziennikarze "Superwizjera" przyjrzeli się dowodom i zeznaniom świadków prokuratury: współwięźniów Markiewicza i strażników. Nikt niczego nie widział, nikt nic nie słyszał.
"Duże prawdopodobieństwo, że do jego śmierci przyczyniły się osoby trzecie"
Biegły, który sporządził opinię, nie chciał się wypowiedzieć. Ekspertyzy i protokoły sekcji zwłok dziennikarze pokazali innemu lekarzowi - biegłemu sądowemu, który nie jest związany ze sprawą.
- Biorąc pod uwagę skutki tego urazu, musiał to być upadek dynamiczny, na przykład na skutek popchnięcia przez drugą osobę - powiedział Andrzej Zbonikowski, chirurg, biegły sądowy i członek Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego. - Uważam, że jest duże prawdopodobieństwo, że do jego śmierci przyczyniły się osoby trzecie - dodał.
Więzienie przy ulicy Kleczkowskiej we Wrocławiu owiane jest złą sławą. W tym samym czasie kiedy umarł "Gołota", funkcjonariusze z zakładu karnego są przedmiotem zainteresowania policji i prokuratury. Chodzi o korupcję, handel telefonami, alkoholem czy narkotykami w więzieniu. Kilku strażników zostało już skazanych. Niektórzy dobrowolnie poddali się karze. Z ich zeznań wyłania się porażająca skala patologii, jaka panowała w tej jednostce. W ostatnim czasie sąd kilku funkcjonariuszy uniewinnił, ale na ławie oskarżonych siedzą kolejni. Także ci, którzy w noc śmierci "Gołoty" mieli w więzieniu dyżur.
"Wiem, że nikt by mu krzywdy nie zrobił"
Na podstawie nagrań z monitoringu, dowodów zebranych przez prokuraturę i wyników dziennikarskiego śledztwa "Superwizjera" odtwarzamy to, co wydarzyło się przed i po śmierci Rafała Markiewicza.
W celi cztery na sześć metrów, w której Gołota zmarł, były cztery inne osoby: Alan S., Marek T., Radosław B. oraz Tomasz J. Trzech odsiadywało długie wyroki za morderstwa. Czwarty więzień, skazany był za rozbój i kradzieże z włamaniem.
- Piąta czterdzieści gdzieś tak się obudziłem. Gdzieś tak zaraz przed apelem, bo to światło świecili. I cały czas w toalecie świeciło się światło. Otworzyliśmy drzwi i Rafał leżał między toaletą, ale tak z boku, w takiej pozycji jakby klęczącej. W dół głową był. Wyciągnęliśmy Rafała. Był cały siny. No i nie było żadnych oznak życia - mówił anonimowo więzień w rozmowie z "Superwizjerem".
Pytany, czy słyszał cokolwiek w nocy, odpowiedział, że nie. - Bo, tak jak mówiłem, wspomniałem, w tych stoperach śpię. Ja w ogóle jestem święcie przekonany, że mu nikt krzywdy nie zrobił. Bo byłem w tej celi, znam chłopaków, którzy tam są i wiem, że nikt by mu krzywdy nie zrobił.
"Superwizjer" nawiązał kontakt z kolejnym współwięźniem. Udaje się porozmawiać z nim jedynie telefonicznie, bo dyrekcja więzienia w którym przebywa, nie zgodziła się na wejście ekipy telewizyjnej na teren jednostki.
- Ja własnych braci tak nie znałem, jak jego. Dla niego w zakładzie karnym nie było takiego przeciwnika, żeby mu krzywdę mógł ktoś zrobić. Bardzo dobrze umiał boks, umiał się chłopak bronić, był, kurde, postawnej postury, bo on ważył około stu pięciu kilko i to w "czystym mięśniu". Wiem, trenowałem z nim, w ten dzień nie robiliśmy żadnego treningu, nawet parę dni wcześniej nie robiliśmy, no i jakbyśmy robili, to by nie było w potylicę. Nie ma opcji, żeby w mojej obecności ktoś go czymkolwiek uderzył czy coś - powiedział.
Czy współwięźniowie rzeczywiście nie wiedzą nic na temat okoliczności śmierci Rafała Markiewicza? A może nie chcą dzielić się wiedzą, bo to mogłoby im zaszkodzić? Okazuje się, że Rafał Markiewicz nie tylko był silny fizycznie, ale miał też wysoką pozycję w więziennej hierarchii.
"To byli mafiozi"
Reporterzy "Superwizjera" pojechali do byłego strażnika, który jako jeden z pierwszych był w celi tuż po tym jak znaleziono zwłoki. Funkcjonariusz trzy lata temu został skazany za korupcję. Miał dostarczać więźniom telefony, alkohol i narkotyki.
- Zawsze było zagadką, jak on zginął. Bo nigdy nikt nie dopytywał. Ja chłopaka tak z widzenia znałem, Tak, to ja go nie znałem osobiście - powiedział.
- Na oddziale "C" zawsze, gdzie była szkoła, siedziało 80 procent mafii i ludzi "silnych" z całej Polski, tam nie było "śmieci". "Śmieci" była część, to siedziała osobno. Reszta to byli bossowie. To byli bogaci ludzie, którzy... nie możemy sobie wyobrazić. To byli mafiozi, którzy handlowali narkotykami na wielką skalę. I tak dalej, i tak dalej. To byli bossowie - wyjaśniał były strażnik.
Jak dodał, "Gołota" był z biednego domu, ale "z czasem jakieś tam pieniądze zarobił w tym świecie przestępczym". - I tam gdzieś zaczął się po tych szczeblach w świat przestępczy piąć - stwierdził.
Skruszony gangster ujawnił biznes Markiewicza
Dziennikarze "Superwizjera" dotarli do dokumentu, z którego wynika, że "Gołotą" interesowali się funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego, bo zza krat miał organizować międzynarodowy przemyt narkotyków.
Gołota powiązany był z kilkudziesięcioosobowym gangiem, który przerzucił z Holandii narkotyki warte 20 milionów złotych. Heroinę, kokainę i marihuanę. Śledczy trafili na ślad grupy kilka miesięcy przed jego śmiercią. Wtedy zatrzymali pierwsze osoby. Gangiem sterował Lech W. pseudonim Pikolo, z którym "Gołota" siedział wcześniej w jednej celi.
To właśnie skruszony gangster ujawnił biznes Markiewicza. W handel narkotykami również zamieszana była jego żona. Towar z przemytu trafiał też do wrocławskiego więzienia, podczas jednej z kontroli celi "Gołoty" strażnicy znaleźli też sporą jak na więźnia ilość gotówki.
- Markiewicz był jednym z, można powiedzieć, takich hersztów. Jeżeli chodzi o funkcjonowanie w zakładzie karnym, był osobą w mniemaniu oczywiście i personelu, i też osadzonych, zamożną, bo czerpał pieniądze z usług. To jest handel narkotykami. Funkcjonariusze przymykali na to oko, czerpiąc z tego korzyści. I tu była też taka informacja, że pożyczał pieniądze na procent funkcjonariuszom. Co więcej, te wszystkie rzeczy notował. Notował w takim dzienniku, notesie, w którym były one zawarte. Kwoty, daty, powiązania - powiedział były policjant, który rozpracowywał korupcyjny układ wśród więziennych strażników.
Notes "Gołoty" po jego śmierci przepadł w niewyjaśnionych okolicznościach. Odnajdujemy jego byłą żonę, Joannę K. Rozmawiała z dziennikarzami niechętnie, wobec niej wciąż toczy się postępowanie w prokuraturze.
- On załatwiał, a nie handlował, tylko ktoś handlował, nie? I chyba przy okazji też brali za to klawisze. Brali kasę i pozwalali na to, żeby robił, ale mieli swoją działkę z tego - mówiła kobieta, zastrzegając swoją anonimowość.
Potwierdziła, pytana, czy dużo mogli na tym zarobić.
Starał się o przerwę
Dzień przed śmiercią Markiewicz był na sądowej rozprawie, bo starał się o przerwę w obywaniu kary. Chciał się zaopiekować swoim bratem, który kilka miesięcy wcześniej, w wyniku wypadku drogowego został sparaliżowany i wymagał całodobowej opieki.
- Drugi syn był w bardzo ciężkim stanie. Wszystko wskazywało na to, że tę przerwę w karze dostanie. Chciał mi tu pomóc po prostu - mówiła matka Markiewicza.
- Brakowało tam jakiegoś jednego dokumentu, który będzie świadczył o tym, że brat nie może być w klinice i on się nim będzie opiekował. Czyli był pozytywnie nastawiony - relacjonował jeden z więźniów.
"Było to nie na rękę służbie więziennej i pracownikom"
Informator "Superwizjera" twierdzi, że właśnie widmo wyjścia na wolność i narkotykowy biznes "Gołoty" mogły być wystarczającym motywem, by się go pozbyć.
- Były osoby zainteresowane tym, żeby osadzony Markiewicz nie opuścił zakładu karnego - stwierdził były policjant. - A obnosił się z tym, że chce uzyskać przerwę w karze. I myślę, że było to nie na rękę służbie więziennej i pracownikom. Szczególnie, żeby z taką wiedzą wyszedł jednak na wolność, bo mógłby zrobić z tego użytek - stwierdził.
Strażnik więzienny ocenił z kolei, że Markiewicza "na pewno nie uderzył klawisz". To byli więźniowie - mówił.
Kto i kiedy mógł zadać śmiertelny cios? Feralnej nocy około 4 nad ranem, czyli niecałe dwie godziny zanim Markiewicza znaleziono, miał dzwonić do swojej żony.
- Na pewno trochę plątał mu się język - powiedziała. Jak dodała, nie mówił nic, że coś go boli, ani że ktoś go uderzył.
Biegły sądowy Andrzej Zbonikowski pytany, ile czasu musiało minąć pomiędzy urazem, wypadkiem a śmiercią, wyjaśnił: - Ten czas wyraża się w minutach, nawet kilkadziesiąt minut, raczej nie kilka godzin.
Brak przesłuchań osadzonych, niezabezpieczony monitoring
Co wydarzyło się w zakładzie karnym między 4 rano, kiedy Markiewicz skończył rozmowę z żoną, a godziną 5.48 kiedy znaleziono jego zwłoki?
Z akt postępowania wynika, że prokuratura zrobiła niewiele, by ustalić co wydarzyło się feralnej nocy w zakładzie karnym. Nie tylko nie przesłuchała osadzonych z sąsiednich cel, ale i pominęła, że zmarły więzień miał w organizmie amfetaminę. Śledczy nie zabezpieczyli też nagrań z monitoringu. Gdy dziennikarze "Superwizjera" przejrzeli zapisy, odnaleźli jeszcze dwóch świadków, o których istnieniu także nie wiedziała prokuratura. To więźniowie, którzy weszli z noszami do celi. Później z odległości kilku metrów przyglądali się akcji ratunkowej.
Rzecznik prokuratury nie potrafi wytłumaczyć dlaczego po śmierci Markiewicza przez kilka tygodni, kluczowi świadkowie - współwięźniowie, nadal przebywali w jednej celi. Ani dlaczego uznała za nieistotne zeznania jednego z więźniów, w których twierdził, że był nakłaniany przez funkcjonariusza służby więziennej do kłamstwa? Miał mówić, że Gołotę znalazł w łóżku, a nie w toalecie. Pomawianym strażnikiem jest Łukasz G. który pełnił w nocy dyżur. Mężczyzna odmówił spotkania, a podczas rozmowy telefonicznej często zasłaniał się niepamięcią.
- To było dawno. Jeżeli tak jest, to pewnie sobie to wymyślił, bo na pewno nic takiego miejsca nie miało - powiedział Łukasz G.
Dlaczego to ważne? Nad ranem, kiedy Markiewicz prawdopodobnie już nie żył, oddziałowy dwa razy zaglądał przez wizjer do jego celi. Skoro strażnik nie widział go w łóżku, zgodnie z przepisami powinien zareagować. - Nie widziałem. Znaczy nie... Nie mówię, że nie widziałem. Po prostu nie pamiętam. Naprawdę. To było dawno - przekonywał Łukasz G.
Na uwagę, że nie mógł go widzieć, bo Markiewicz był w toalecie i nie żył, odparł: - To było dawno.
- No załóżmy, że go nie widzi, to przepis mówi, że powinien reagować, budzić celę. To jest też ciężki temat, bo to jest kwestia przepisów - co innego mówią, a co ja zrobię, to jest co innego - mówił z kolei "Superwizjerowi" były strażnik. - Ja nieraz nie chodziłem w ogóle, powiem pani szczerze, całe noce, miałem to gdzieś. Nie chciało mi się zaglądać na te złodziejskie mordy. Chodzić i przeglądać ich. Po co?
"Funkcjonariusz miał dobry układ z Rafałem"
Wątpliwości budzi również zachowanie funkcjonariusza po tym, jak już został zawiadomiony o potrzebującym ratunku więźniu. Dlaczego przez siedem minut ani razu nie podszedł do celi?
Łukasz G. jest oskarżony o korupcję, mimo to nadal pracuje w zakładzie karnym. Prokuratura twierdzi, że przyjął 7 tysięcy złotych w zamian za dostarczenie więźniom telefonów komórkowych. Za inne drobne przysługi, miał brać też skromniejszą zapłatę, jak papierosy. W jego sprawie nadal toczy się postępowanie przed wrocławskim sądem.
- Ten funkcjonariusz miał dobry układ z Rafałem, w sensie zawsze go puszczał do telefonu i tak dalej - stwierdził jeden z więźniów. Pytany, czy Rafał mu się za to jakoś odwdzięczał, odparł: - Zapewne tak, zostawiał mu zawsze papierosy na oknie.
I dodał: - W tym zakładzie karnym to chyba każdy funkcjonariusz handlował czymś. Jak nie wódką, narkotykami... Naprawdę, tam się takie cuda działy. Nie wiem, było paru funkcjonariuszy, którzy byli tacy oddani służbie więziennej i byli nieprzekupni, zabierali wszystko i karali, ale to mała ilość funkcjonariuszy - podkreślił mężczyzna.
"Nikt nie powie pani, bo na drugi dzień nie będzie żył"
"Superwizjer" poprosił również o rozmowę Główny Inspektorat Służby Więziennej. W pisemnej odpowiedzi rzecznik prasowa odmówiła. Potwierdziła jednak, że w sprawie śmierci więźnia, toczyło się wewnętrzne postępowanie wyjaśniające. Nie wykazało ono żadnych nieprawidłowości ani uchybień w służbie funkcjonariuszy.
- Jestem święcie przekonany, że musiał biegły pomylić się i to grubo - ocenił jeden z więźniów.
- A może był niewygodny, a może kogoś zastraszał, a może przejął jakiś biznes? To nikt nie powie pani, bo na drugi dzień nie będzie żył - stwierdził z kolei były strażnik, z którym rozmawiała dziennikarka "Superwizjera".
- Wie pani co? Czy to coś pani da? Pani udowodni, że zabili Gołotę. Kogo zabili? Bandytę. To każdy powie: "I dobrze, mogli mu łeb odrąbać. Za późno to zrobili" - zwrócił się do dziennikarki.
"Betonowe koło"
Informator reporterów "Superwizjera" uważa, że wyjaśnienie tej sprawy spowodowałoby lawinę śledztw. Na jaw mogłyby wyjść kolejne nieprawidłowości w służbie więziennej. - Powiedziano mi tak: "betonowe koło". To jest "betonowe koło". Ty już tej sprawy dalej nie zrobisz - powiedział.
- Tutaj była kwestia oświadczeń majątkowych wysokich rangą funkcjonariuszy - mówił policjant. - Tu była kwestia wykonywanych prac remontowych przez osadzonych też i dla funkcjonariuszy byłych policji, funkcjonariuszy byłych służby więziennej, tudzież innych instytucji, więc jakby tej wiedzy było dosyć dużo. To się też wiąże z pewnego rodzaju układami, bo tak trzeba powiedzieć, rodzinnymi, kolesiowskimi, przyjacielskimi. To było nie na rękę przełożonym, żeby tę sprawę ruszać - podkreślał.
Czy chodziło o to by sprawę śmierci więźnia zamieść pod dywan aby chronić układy i interesy skorumpowanych funkcjonariuszy policji i służby więziennej? A może śledztwo prowadzone było niestarannie bo chodziło o więźnia skazanego za zabójstwo?
Pewne jest, że prokuratura nie zrobiła wszystkiego, by zagadkę śmierci Rafała Markiewicza należycie wyjaśnić, choć żaden przepis nie zwalnia jej od szukania sprawcy morderstwa, ze względu na to kim była jego ofiara.
Autor: kb// / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer