12-latek przygnieciony bramką czekał na pomoc podczas gdy lekarz i dyspozytorka pogotowia kłócili się, czy wysłać karetkę. Kobieta nie chciała posłać erki bo "ma tylko jedną karetkę" i nie "będzie miała co wysłać w teren". Chłopiec zmarł. Dziennik "Polska" dotarł do wstrząsających nagrań rozmowy między lekarzem a dyspozytorką.
12-letni Kamil zginął na koloniach w Szczawniku w Małopolsce dwa tygodnie temu. Na boisku piłkarskim przewróciła się na niego bramka. Chłopak doznał urazu serca.
Przebieg zdarzeń zaraz po wypadku jest wstrząsający - życie dziecka ważyło się w czasie kilkuminutowej kłótni o karetkę między dyspozytorką z Centrum Powiadamiania Ratunkowego z Nowego Sącza a lekarzem, który prosił o jak najszybsze przysłanie karetki.
Dziecko czekało na ratunek
Chłopak prosto z boiska trafił do lecznicy w Krynicy. Było to ok. godz. 14.10. Tam zdecydowano, że trzeba go przewieźć do odległego o 40 km Nowego Sącza.
Szpital w Krynicy: W trybie pilnym karetkę, bo trzeba dzieciaka przewieźć do Sącza. Ma uraz brzucha z podejrzeniem krwiaka w worku osierdziowym.
Dyspozytorka: Ja mam tylko jedną karetkę. Nie będę miała co wysłać w teren.
Szpital: Ale to jest pilny transport. Ja tu nie jestem w stanie nic wymyślić innego. To jest kwestia czterdziestu minut, jak oni będą tam i z powrotem.
Dyspozytorka: Ale jak się coś mi w terenie wydarzy, jakiś wypadek, to co ja wyślę.
Szpital: No, ale to jest wypadek właśnie
Dyspozytorka: Lekarz jest mi potrzebny do karetki
Szpital: To jest właśnie ten wypadek i to jest stan naglący, zagrażający życiu! To jest zagrożenie życia.
Dyspozytorka: No dobrze, ale jest na oddziale
Szpital: My w oddziale nie jesteśmy w stanie nic zrobić więcej
Dyspozytorka: No dobrze. Ja wszystko rozumiem. Ale ja nie będę miała w ogóle nic do roboty, jeżeli nie będę miała karetki z lekarzem, jeśli będę miała jakiś masowy wypadek? Co ja wtedy wyślę?
Szpital: Ojej! No ileż miała pani masowych wypadków w tym roku? Ja rozumiem wszystko, tylko to jest akurat stan nagły.
Dyspozytorka: Ja dzwonię do dyrekcji w takim razie. Ja nie mogę takiej decyzji podjąć.
Konsultacje między szpitalem a pogotowiem trwały 12 minut. W końcu karetka wyjechała. Po drodze, około 16.45 w miejscowości Łabowa, przenoszono dziecko jeszcze do innej erki, potem próbowano reanimować po dotarciu do Nowego Sącza. O godz. 18 lekarze stwierdzili zgon.
Sprawę bada prokuratura
Od wypadku do śmierci chłopaka minęły ponad cztery godziny, a wystarczyłyby dwie, by pogotowie lotnicze dowiozło małego pacjenta do krakowskiego szpitala, w którym lekarze mogli uratować mu życie. Dlaczego więc nikt z Centrum Powiadamiania Ratunkowego oraz lecznicy w Krynicy nie wezwał śmigłowca?
Jesteśmy gotowi do lotu w 180 sekund. Sami prosimy o wezwania, ale są rejony kraju, w których nie możemy uporać się ze zmianą przyzwyczajeń pracowników pogotowia i szpitali. Robert Gałązkowski
Dyrektor krynickiej lecznicy Marek Surowiak twierdzi, że wezwanie śmigłowca wymaga skomplikowanej i długotrwałej procedury, dlatego postanowiono wezwać erkę, bo to trwa znacznie krócej. Ale jest w błędzie. Wystarczy jeden telefon.
- A my jesteśmy gotowi do lotu w 180 sekund. Sami prosimy o wezwania, ale są rejony kraju, w których nie możemy uporać się ze zmianą przyzwyczajeń pracowników pogotowia i szpitali - mówi Robert Gałązkowski z warszawskiej centrali Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Dr Zbigniew Żyła z pogotowia lotniczego dodaje, że rocznie jednostki wykonują około 6 tys. lotów. - Czekamy na wezwania ze szpitali, z pogotowia, nawet ze straży pożarnej. Możemy umówić się nawet na spotkanie z karetką pogotowia w konkretnym miejscu i odebrać pacjenta z erki. Niestety, najtrudniej uporać się z przekonaniem, że procedura jest skomplikowana i droga - twierdzi Żyła.
Trwa prokuratorskie śledztwo w sprawie. - Lekarze zostali zwolnieni z tajemnicy zawodowej. Dziś śledczy zaczynają ich przesłuchania. - Powołamy biegłych, którzy będą musieli orzec, czy było wskazanie transportu helikopterem - mówi Ludwik Huzior z Prokuratury Rejonowej w Muszynie.
Źródło: tvn24.pl, "Polska", PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24