Z warszawskiej skoczni rozciągał się przepiękny widok na Dolny Mokotów, a do historii przeszła również dlatego, że Jan Nowicki zjechał z niej na walizce. Przed dekadą została rozebrana, bo groziła zawalaniem. Co w zamian? Plany były śmiałe: nowa warszawska skocznia miała powstać na Stadionie Narodowym.
- Pojawił się projekt, rys projektu w dwóch wariantach: mniejsza K-45 i większa K-90. Odbyły się już wstępne rozmowy na Stadionie Narodowym. Konstruktorzy w tej chwili projektują rozbieg skoczni, to będzie najtrudniejszy element. Z rusztowań byłaby budowana wieża rozbiegowa, stanowisko startowe. Próg, w zależności od wielkości, byłby albo w okolicy korony stadionu, albo nieco cofnięty, jeśli skocznia miałaby być większa i zeskok wykonany wzdłuż trybun, z wybiegiem na murawę stadionu - tak skocznię na Stadionie Narodowym widział niemal 10 lat temu - w 2012 roku - Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego. Proponował, żeby śnieg produkować w hali lodowej na przykład na Torwarze i transportować go ciężarówkami na skocznię.
Przychylny pomysłowi był też Adam Małysz. - Gdyby zrobić z tego show, to sam pomysł spektaklu jest sensowny i ludzie chętnie przyszliby obejrzeć ten konkurs - oceniał.
Narciarscy eksperci byli jednak sceptyczni, a niecodzienny pomysł traktowali w kategoriach primaaprilisowego żartu. - Trzy dni skakania pochłonęłyby bardzo dużo pieniędzy, które mogłyby być inaczej spożytkowane. Mamy skocznie w Beskidach i Tatrach, które wymagają remontu. Pieniądze przeznaczone na organizację skoków na Narodowym mogłyby zostać przeznaczone na zakopiańską Średnią Krokiew - mówił Jan Szturc, pierwszy trener Małysza.
Szef polskich nart nie ukrywał, że początkowo tę koncepcję też przyjął z przymrużeniem oka. Przestał być sceptykiem, gdy zobaczył zdjęcia ze Stanów Zjednoczonych. Tam skakano tak już w latach 30., a skocznie powstawały na stadionach futbolowych. Fotografie z Chicago czy Los Angeles pokazał mu ówczesny dyrektor Pucharu Świata w skokach Walter Hofer.
Tajner połknął haczyk i oświadczył: - Gdyby ten projekt okazał się technicznie wykonalny, a biznesowo opłacalny, to w takiej sytuacji byłaby nie tylko szansa, ale można by mieć pewność, że sezon olimpijski 2013/2014 zostanie zainaugurowany dwoma konkursami na Stadionie Narodowym.
Pieniądze i technologia
Ostatecznie sezon rozpoczął się jednak na Vogtland Arena w niemieckim Klingenthal.
Narciarskich działaczy odstraszyły koszty przedsięwzięcia, pomysł budowy skoczni na Narodowym upadł, choć nie na długo.
Kilka lat później - w 2017 roku - Apoloniusz Tajner po raz kolejny na łamach "Przeglądu Sportowego" rozważał organizację konkursu skoków na stadionie. - Międzynarodowa Federacja Narciarska szuka urozmaiceń. Chcielibyśmy zrobić konkurs pod koniec października. Coś na wzór tego, co robią alpejczycy na inaugurację sezonu - mówił.
- Polacy lubią być w czymś pierwsi. Nie boimy się podejmować ryzyka. Walter Hofer w kolejnych sezonach będzie zmierzał w tym kierunku. Więcej miejsc siedzących to większy wpływ z biletów, a wiadomo, że kwestie finansowe należą do jednych z najważniejszych. Nie pojawiałyby się też poważne problemy z warunkami atmosferycznymi - wtórował mu Małysz.
Ale i wówczas się nie udało, a skoczni na Narodowym jak nie było, tak nie ma.
- Pomysł nie został zrealizowany przede wszystkim ze względów finansowych i technicznych. Mowa między innymi o konieczności naruszenia konstrukcji dachu stadionu. Wybudowanie skoczni na tego typu obiekcie to duże przedsięwzięcie, wymagające znacznych nakładów finansowych, które musiałby ponieść organizator zawodów narciarskich. Mając na uwadze wszystkie wymogi i wydatki związane z wykonaniem skoczni na arenie, ówczesne władze PZN nie zdecydowały się na sfinalizowanie tego pomysłu - wyjaśnia rzecznik PGE Narodowego Michał Proszowski.
A może coś mniejszego?
W przypadku takiej budowy konieczne byłoby wykonanie wielu zaawansowanych prac technicznych. - One znacznie wpłynęłyby na konstrukcję i funkcjonowanie obiektu. To oznaczałoby konieczność wyłączenia na jakiś czas stadionu z użytkowania. Codziennie odbywają się tutaj mniejsze bądź większe wydarzenia sportowe, kulturalne, rozrywkowe czy biznesowe, na przykład targi, konferencje, szkolenia. PGE Narodowy jest również jednym z większych biurowców w Warszawie, mamy do dyspozycji 15 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni biurowej, która jest w znacznej części wynajęta. Budowa skoczni wymagającej przebudowy konstrukcji dachu sprawiłaby, że wszystkie te aktywności musiałyby zostać zatrzymane - zauważa Proszowski.
Zaznacza jednak, że PGE Narodowy nie ucieka od realizowania "ambitnych i niecodziennych projektów". - Dla operatora PGE Narodowego nie ma rzeczy niemożliwych. Każdy projekt musi być jednak realizowany z głową, musi być dobrze przemyślany i zaplanowany - zaznacza Proszowski.
Ale skocznię w Warszawie widział oczyma wyobraźni nie tylko PZN. Dwa lata temu na podobny pomysł w ramach budżetu obywatelskiego wpadł jeden z białołęckich radnych Filip Pelc. - Wybudujemy na Białołęce skocznię narciarską - ogłaszał, zapewniając, że zna już nawet pierwszych chętnych na oddanie skoków. Niewielka skocznia, o punkcie konstrukcyjnym K10 i na igielicie, miała powstać tuż przy Białołęckim Ośrodku Sportu, na zaniedbanej działce.
- Tradycje są, dziś skoki to nasz sport narodowy. Co tydzień w sezonie pięć milionów Polaków siada przed telewizorami, żeby kibicować naszym zawodnikom. A stolica skoczni nie ma żadnej - przekonywał radny.
Część mieszkańców uważała jednak, że to pomysł z kosmosu. Urzędnicy też nie byli zachwyceni i negatywnie zweryfikowali koncepcję. Skocznia nie została nawet dopuszczona do głosowania. Oficjalnie z powodów formalnych - Pelc zgłosił projekt do budżetu ogólnomiejskiego, w którym limit na realizację inwestycji wynosił 4,9 miliona złotych. Urzędnicy przenieśli go jednak do obszaru dzielnicowego, gdzie limit wynosił 780 tysięcy złotych. Radny szacował, że koszt budowy wyniesie około 700 tysięcy złotych, ale urzędnicy uznali, że projekt na pewno będzie droższy, bo trzeba postawić m.in. szatnie, ogrodzenie i sanitariaty. W ten sposób limit został przekroczony i pomysł wylądował w koszu.
Zjazd na walizce
Ale skocznia w Warszawie to żadna nowość. Jak przypomina portal skokinarciarskie.pl, pierwsza, o punkcie konstrukcyjnym 20 metrów, powstała w latach 20. na Agrykoli. Jej rekordzistą był zakopiańczyk Władysław Gąsienica-Roj (1933-2016) - akademicki mistrz świata w kombinacji norweskiej z 1957 roku - odbyły się tu również mistrzostwa świata studentów.
Na Bielanach znajdowały się dwa mniejsze obiekty. Korzystali z nich studenci Akademii Wychowania Fizycznego, a także klubu sportowego Spójnia.
Ta najbardziej znana - potocznie zwana "Skarpą" - stała przez ponad 50 lat (1959-2010) przy ulicy Czerniowieckiej na Mokotowie. Obiekt zaprojektował inżynier Jeremi Strachocki w związku z organizacją V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w 1955 roku. Z tej okazji powstał też między innymi Stadion Dziesięciolecia. Skocznia narciarska miała być kolejnym obiektem, ale z powodu problemów geologicznych budowa złapała poważne opóźnienie. Obiekt został oddany do użytku dopiero kilka lat później, w 1959 roku.
Niewątpliwie zawodnicy nie narzekali na widok z platformy startowej - obejmował solidny kawałek stolicy położony poniżej skarpy warszawskiej, czyli Dolny Mokotów. Punkt konstrukcyjny skoczni usytuowano na 38. metrze, a całkowita wysokość wynosiła 54 metry.
Trenowali tu młodzi narciarze z okolicznych podstawówek i przedszkoli. Wśród nich jeden z nielicznych warszawskich skoczków Zbigniew Suchan. Pierwszy skok oddał w wieku 10 lat, ostatni - 20 lat później, w 1984 roku. - Ja tu się wszystkiego nauczyłem. Bo jak skocznię postawili, to trzeba było skakać - mówił ponad 10 lat temu w rozmowie z TVN Warszawa. Jego rekord na tej skoczni wyniósł 44 metry.
Obiektu najczęściej używano latem jako miejsca treningowego, ale zawody też się tu odbywały. Skakali także ci najlepsi. Na nagraniach archiwalnych widać najważniejszych polskich skoczków z tamtych lat. Był tu Wojciech Fortuna, Józef Przybyła, Tadeusz Pawlusiak, Apoloniusz Tajner, Piotr Fijas czy Janusz Duda. Ten ostatni zresztą skoczył na Mokotowie najdalej w całej historii - 48 metrów, choć z jakichś powodów nie jest to oficjalny rekord. Ten należy do Antoniego Łaciaka i wynosi 40,5 metra.
Skakali głównie latem, kiedy normalne skocznie na południu Polski były wyłączone - lądowali na igelicie, wpadali na piasek i na końcu na trawę. Najlepsze zawody potrafiły zgromadzić nawet osiem tysięcy widzów.
Ale do historii przeszedł skok oddany nie przez sportowca, a przez aktora. W filmie "Bariera" (1966) w reżyserii Jerzego Skolimowskiego - bohater, grany przez Jana Nowickiego, z warszawskiej skoczni zjechał na walizce.
Turniej Trzech Skoczni
Potem pojawiły się problemy finansowe i techniczne. Pod koniec lat 70. skocznia zaczęła się sypać, a zawodnicy się wykruszali. W 1975 roku rozpoczęto modernizację, która się przedłużyła i trwała aż do 1980 roku. Od tego momentu obiekt służył już tylko do treningów i to jedynie latem, ze względu na brak odpowiednich siatek utrzymujących śnieg. Rozgrywano tu jeszcze zawody Turnieju Trzech Skoczni (pozostałe dwa obiekty znajdowały się w Pradze i Budapeszcie). Nie było to jednak wydarzenie, które mogłoby się równać z Turniejem Czterech Skoczni.
Ostatnie zawody odbyły się na Mokotowie w maju 1989 roku. Od tego momentu obiekt powoli stawał się ruiną. Co prawda, na jego terenie organizowano jeszcze giełdę sprzętu narciarskiego, ale sama skocznia nadawała się już tylko do rozbiórki. Ostatecznie taką decyzję podjął powiatowy inspektorat nadzoru budowlanego, bo zdezelowana konstrukcja groziła zawaleniem. Choć obejmujący teren skoczni miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego postulował jej zachowanie, to decyzja PINB i ryzyko katastrofy były ważniejsze.
Dzień przed Wigilią 2010 roku na Czerniowieckiej pojawił się ciężki sprzęt - m.in. koparka uzbrojona w gigantyczne nożyce do cięcia betonu i zbrojeń. Robotnicy przewiercili słupy podpierające skocznię z jednej strony. Do jej szczytu przymocowali stalową linę. Druga koparka miała za nią pociągnąć i w ten sposób "położyć" skocznię. Zmagania robotników na miejscu obserwowały kamery TVN Warszawa. Żelbetowa konstrukcja stawiała jednak opór i firma rozbiórkowa długo nie mogła sobie poradzić. Ostatecznie jednak skocznia się poddała i "padła". Dokładnie w południe 23 grudnia 2010 roku obiekt został fachowo "położony" i tym samym skoki narciarskie w Warszawie definitywnie przeszły do historii.
Dziś to prawie pewne, że nowej skoczni w Warszawie nie będzie. - Mamy inne obiekty od odnowienia, typu stadion Polonii czy Skry i skupiamy się na tym, co wiąże się z tradycją miasta. Skoki czy narciarstwo to nie jest nasz sport lokalny. Warszawa nie ma planów, żeby go jakoś szczególnie rozwijać i budować skocznie - ucina rzeczniczka stołecznego ratusza Monika Beuth-Lutyk.
Autorka/Autor: Marcela Pęciak
Źródło: Magazyn TVN24