Lech Kaczyński krytykuje misję polskiego MSZ na Białorusi. W wywiadzie dla "Dziennika" zarzuca, że polska polityka wschodnia jest prowadzona przez ludzi, którzy kończyli moskiewską szkołę dyplomacji MGiMO.
- I to widać na każdym kroku. To są dyplomaci, którzy potrafią w depeszy na pierwszym miejscu wymienić urzędnika średniego szczebla administracji Stanów Zjednoczonych, na drugim, będąc polskimi urzędnikami, polskiego prezydenta, a na trzecim prezydenta zaprzyjaźnionej Litwy - mówił prezydent gazecie. Zaznaczył, że jest gotów pomóc w rozwiązaniu problemu polskiej polityki wschodniej, ale minister Radosław Sikorski "uważa się za nieomylnego".
A zdaniem Lecha Kaczyńskiego - jest zupełnie inaczej. - Wynika to z moich obserwacji, choćby z Bukaresztu - mówił prezydent o szczycie NATO sprzed kilku miesięcy. Według niego, przekonanie Sikorskiego o własnej nieomylności jest "jednym z największych problemów polskiej polityki zagranicznej".
Lech Kaczyński stanowczo odrzucił sugestię Bogdana Borusewicza, który mówił wcześniej, że akcja MSZ była kontynuacją działań prowadzonych na Białorusi przez podległe prezydentowi Biuro Bezpieczeństwa Narodowego i jego szefa Władysława Stasiaka. Chodzi o próbę związania szefowej Związku Polaków Andżeliki Borys z organizacją podległą reżimowi Aleksandra Łukaszenki.
- Nie było absolutnie żadnego związku pomiędzy działalnością Stasiaka a MSZ - stwierdził Lech Kaczyński. Wypowiedź Borusewicza uznał za "kolejny akt skrajnej nielojalności", który go "zdumiał politycznie i moralnie".
Źródło: Dziennik