Głodówka w Przemyślu zakończyła się, ale to nie koniec protestu. Tym razem pielęgniarki w Sanoku i Jarocinie walczą o swoje pensje i obietnice, które nie zostały do końca spełnione. Mówią, że nie chcą opuszczać szpitali, ale mają prawo do tego, by godnie żyć. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Pielęgniarki w Sanoku protestują w zamkniętym już oddziale położniczym, a otuchy dodają im laurki od dzieci, a także deklaracje wsparcia od lekarzy - podstemplowane służbowymi pieczątkami. Pielęgniarki nie jedzą, śpią na łóżkach polowych, piją tylko wodę i soki. Cały czas pracują.
- Nie chcę opuszczać pacjentów, żeby pacjenci nie myśleli, że jest to nasza wina. Dopóki dam radę i starczy mi sił i koncentracji, tak długo będę spełniała swoje obowiązki na bloku operacyjnym - zapewniała pielęgniarka Monika Chytła, która głoduje już siódmy dzień.
Chcą wzrostu wynagrodzeń
Placówka od wczoraj działa w trybie ostrodyżurowym, nie przyjmuje pacjentów planowych. Z 42 pielęgniarek, które protestowały, 20 jest już na zwolnieniu lekarskim. Osłabione głodówką organizmy odmawiają współpracy.
- Lekarz zdecydował, abym odstąpiła już od protestu, bo mój organizm jest na tyle zmęczony i zużyty, że nie jestem w stanie ani tutaj być, ani podjąć pracy - tłumaczyła Nela Konopka, pielęgniarka ze Szpitala Specjalistycznego w Sanoku.
Pielęgniarki chcą między innymi wzrostu wynagrodzeń zasadniczych o minimum 500 złotych i corocznych waloryzacji płac o 15 proc. Domagają się też poprawy warunków pracy.
- Między innymi tego, żeby zaniechać pojedynczych dyżurów jednoosobowych. Żeby pielęgniarka wykonywała tylko czynności, które należą do zakresu wynikających z zawodu. Czyli żebyśmy nie były ani sekretarką, ani gońcem - wyjaśniała Małgorzata Sawicka ze Związku Zawodowego Pielęgniarek w Sanoku.
- Mocno wierzę w to, że jest szansa się dogadać, z pożytkiem dla pacjentów, pożytkiem dla pielęgniarek i położnych, ale i z pożytkiem dla pozostałych grup zawodowych - przekonywał Henryk Przybycień, dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Sanoku.
"Po 58 tysięcy złotych w każdym miesiącu"
Zaostrza się też sytuacja w szpitalu w Jarocinie, w województwie wielkopolskim. Tam we wtorek w ramach protestu pielęgniarki na pół godziny odeszły od łóżek pacjentów.
- Na dzień wczorajszy było ponad 80 wypowiedzeń już złożonych na 136 etatów i jeżeli my się nie dogadamy, to 31 [października - przyp. red.] te wypowiedzenia wpłyną do administracji. Obecnie są deponowane u pielęgniarek oddziałowych - wyjaśniał Sławomir Zieliński, przewodniczący Związki Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w Jarocinie.
Protestujące domagają się, by dyrekcja respektowała porozumienie podpisane przez ministra zdrowia ze związkami, które gwarantowało im dodatkowe 1100 złotych brutto do pensji zasadniczej.
Szpital chce potrącić im około 300 złotych od podwyżek z 2017 i z tego roku. - Z tych postulatów, które musiałbym zrobić tak, jak żądają pielęgniarki, to musiałbym dołożyć z własnego budżetu po 58 tysięcy złotych w każdym miesiącu - argumentował Leszek Mazurek, prezes Szpitala Powiatowego w Jarocinie.
"Porozumienie z Zembalą zakładało podwyżkę o 1600 złotych"
To kolejne protesty po niedawno zakończonej głodówce pielęgniarek w Przemyślu. Niskie pensje mimo tak zwanego zembalowego, czyli podwyżki zagwarantowanej przez byłego ministra zdrowia Mariana Zembalę, wciąż są głównym powodem niezadowolenia pielęgniarek.
- Porozumienie z ministrem Zembalą zakładało podwyżkę o równą kwotę 1600 złotych w ciągu kilku lat dla wszystkich pielęgniarek, ale ta kwota startowa, do której dopisuje się to 1600 złotych, była kompletnie różna w różnych regionach kraju - wyjaśniał Bartłomiej Leśniewski z magazynu "Menedżer Zdrowia".
Pielęgniarki mówią, że nie chcą opuszczać macierzystych szpitali, ale 2500 złotych, bo tyle często dostają na rękę, po prostu nie wystarcza im na godne życie.
Autor: asty//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24