Jerzy Smoliński nie będzie już rzecznikiem prasowym Bronisława Komorowskiego. Jak dowiedziała się "Rzeczpospolita", wszystko przez incydent przy grobie Anny Walentynowicz.
– Jerzy Smoliński oddał się do dyspozycji marszałka. Pan marszałek, nie mając pełnej możliwości oceny zdarzenia, ale kierując się potrzebą szczególnej dbałości o utrzymanie powagi atmosfery żałoby, przyjął jego rezygnację – powiedział "Rzeczpospolitej" Krzysztof Luft, dyrektor Biura Prasowego Kancelarii Sejmu.
Według nieoficjalnych informacji, chodzi o to, że politycy PO bali się, iż obecność współpracowników Komorowskiego może mu zaszkodzić w kampanii wyborczej.
Pod koniec kwietnia serwis internetowy portalpomorza.pl poinformował, że rzecznik marszałka Jerzy Smoliński i doradca Komorowskiego Waldemar Strzałkowski - podczas składania wieńca przy grobie Anny Walentynowicz - mieli trudności z zachowaniem równowagi.
Długi dzień i obiad z winem
W relacji Jerzego Smolińskiego, z którym rozmawiał wtedy portal tvn24.pl, sprawa nie wyglądała tak bulwersująco. - Serwis pisze, że byliśmy "zmęczeni". To prawda. O godz. 5:40 byliśmy już w pracy. Po pogrzebach Sebastiana Karpiniuka w Kołobrzegu i Maciej Płażyńskiego w Gdańsku zostaliśmy zaproszeni na obiad do arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia. Do obiadu podano wino. Wypiliśmy po lampce, może dwie - mówił Smoliński.
- Wtedy zadzwonił marszałek, że sam nie może złożyć wieńca na grobie pani Walentynowicz, więc żeby nie zabierać go z powrotem do Warszawy w drodze na lotnisko zawieźliśmy go na cmentarz - opowiadał. I zapewnił, że ani on, ani Waldemar Strzałkowski nie byli pijani.
Źródło: "Rzeczpospolita"