- Jeszcze dziś lub najpóźniej jutro w całym kraju ruszą kontrole Głównego Inspektoratu Sanitarnego w zakładach produkujących żywność, które używają dużo soli - poinformował rzecznik GIS Jan Bondar. Kontrolerzy będą sprawdzać, czy zakłady te kupowały sól od jednej z trzech firm, które dosypywały do soli spożywczej przemysłową. Jeśli tak, wstrzymają obrót produktami zakładów.
Jak mówił w rozmowie z TVN24 Bondar odwiedzone zostaną m.in. piekarnie, czy zakłady, gdzie produkuje się kiszonki. - Takich zakładów jest w sumie w Polsce ok. 20-30 tys. Jesteśmy w stanie odwiedzić je w ciągu kilku dni - mówił rzecznik. Jak dodał, w przypadku stwierdzenia, że zakłady nabywały produkt od jednej z trzech firm podejrzanych o mieszanie soli jadalnej z przemysłową, obrót towarami takiego zakładu zostanie automatycznie wstrzymany, aż do wyjaśnienia sprawy.
Kilka lat więzienia za mieszanie soli
Od poniedziałku wojewódzka stacja sanitarno-epidemiologiczna w Poznaniu prowadzi badania niejadalnej soli, która trafiła do obrotu spożywczego. Wyniki będą znane za kilka dni. W tej sprawie zatrzymanych zostało pięć osób. Usłyszały one zarzuty "wprowadzenia do obrotu środka spożywczego szkodliwego dla zdrowia lub życia człowieka" z przepisów ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Chodzi o sól będącą odpadem przy produkcji chlorku wapnia i używaną do posypywania zimą dróg. Za czyn ten grozi do pięciu lat więzienia.
Sól była kupowana jako sól wypadowa, przepakowywana i sprzedawana po wyższej cenie jako sól spożywcza m.in. zakładom przetwórstwa mięsnego. Tam kontrole zlecił Główny Lekarz Weterynarii. GIS bada, czy nie kupowały jej inne branże.
Według CBŚ trzy firmy - dwie z województwa kujawsko-pomorskiego i jedna z woj. wielkopolskiego - mogły sprzedawać miesięcznie tysiące ton niejadalnej soli.
Rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Magdalena Mazur-Prus poinformowała w poniedziałek, że w tej sprawie niewykluczone są w przyszłości decyzje o zaostrzeniu zarzutów, w zależności od wyników badań i opinii biegłych; zatrzymani mogliby usłyszeć zarzut z Kodeksu karnego polegający na "sprowadzeniu powszechnego niebezpieczeństwa polegającego na zagrożeniu życia i zdrowia wielu osób". Grozi za to do ośmiu lat więzienia.
Sprawę ujawnili dziennikarze programu "Uwaga" TVN.
mkg//mat/k
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24