"Rekin podziemia" zarobił 200 mln na zakonnicach

 
Na ziemiach przekazanych siostrom zakonnym władze dzielnicy chciały postawić szkoły, przedszkola i boiska
Źródło: TVN24

240 milionów złotych - na tyle władze dzielnicy Białołęka wyceniły 47-hektarową działkę, która jako rekompensata za utracone grunty w czasach PRL, trafiła w ręce elżbietanek. Zakonnice nie próżnowały i już dwa miesiące po przekazania ziemi sprzedały ją za... 30 milionów. Kto okazał się szczęśliwym kupcem? - Stanisław M., którego policja od lat uważa za rekina podziemia - pisze "Gazeta Wyborcza".

Rzecz dotyczy 47 hektarów przy ul. Wyszkowskiej w warszawskiej dzielnicy Białołęka. Zakon wycenił ziemię na 30,7 mln zł, a władze dzielnicy ośmiokrotnie wyżej, na 240 mln. W sierpniu burmistrz gminy postanowił zgłosić sprawę do prokuratury, ponieważ, jak twierdził - doszło do rażącej niegospodarności. Na niewiele jednak to się zdało, bo elżbietanki postanowiły działać szybko. A wiadomo, że co nagle, to po diable...

Szczęśliwy rekin-rolnik

Akt notarialny gotowy był już w lipcu, dwa miesiące po przekazaniu ziemi zakonnicom. Szczęśliwym kupcem natomiast Stanisław M., znany pomorski multimilioner i hotelarz. Do tamtej pory białołęckimi gruntami zarządzała w imieniu skarbu państwa Agencja Nieruchomości Rolnych. ANR ma prawo pierwokupu ziemi rolnej. Traci je, jeśli ziemię kupuje rolnik. A Stanisław M. to formalnie... rolnik.

- Rzeczywiście agencja nosiła się z zamiarem skorzystania z prawa pierwokupu - przyznaje w rozmowie z "Gazetą" Jacek Malicki, wiceszef warszawskiego oddziału ANR.

- To koronkowa robota - dodaje inny pracownik agencji. - Ktoś wszystko tak zaplanował, by pominąć nas w transakcji. Zakonnice sprzedały ziemię za bezcen, a my dowiedzieliśmy się o tym po fakcie. Kupiec zrobił złoty interes - mówi wprost.

Według "Gazety" policja od lat uważa Stanisława M. za rekina podziemia. Ponoć utrzymywał bliskie stosunki z czołowymi polskimi gangsterami, w tym z "Nikosiem" i "Pershingiem". Polskie i niemieckie służby podejrzewały go o przemyt alkoholu i papierosów. Siedział nawet w areszcie, ale w 1995 r. wyszedł z niego za poręczeniem Tadeusza Kowalczyka, wtedy wiceprzewodniczącego sejmowej komisji spraw wewnętrznych.

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

Czytaj także: